Starzy więźniowie i kapo mówili nam, że stąd na wolność wychodzi się przez kominy i innej drogi nie ma, dlatego, gdy szedłem z matką za rękę w kierunku stacji kolejowej, to był wielki dzień, choć to był przedsionek piekła – wspominał w piątek b. więzień niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau Bogdan Bartnikowski.
W piątek w budynku tzw. centralnej sauny w byłym niemieckim obozie Auschwitz II odbyły się uroczystości 10-lecia Fundacji Auschwitz-Birkenau. W wydarzeniu obok m.in. premiera Morawieckiego, uczestniczyła kanclerz Niemiec Angela Merkel.
Były więzień obozu Bogdan Bartnikowski wspominał, że 13 sierpnia 1944 r. do budynku sauny szła wieczorem wielka gromada kobiet i dzieci przywiezionych z powstańczej Warszawy. "Pierwsze słowa jakie słyszeliśmy wówczas, szczególnie skierowane do nas dzieci, to były w języku niemieckim - kleine polnische banditen aus Warschau (mali polscy bandyci z Warszawy - PAP)" - mówił Bartnikowski.
Wspominał, że jako 12-latek znalazł się wśród kobiet przywiezionych do obozu, chociaż już na rampie powinien odejść do obozu męskiego, ale chciał być jak najdłużej z matką i dlatego udało mu się przejść do młodszych dzieci i kobiet, które zostały skierowane do łaźni.
Wspominał, że kiedy weszli do łaźni kazano się wszystkim rozebrać, co był dla niego szokiem, ponieważ jako 12-leni chłopiec, musiał być nago wobec tłumu kobiet. "Nie wiedziałem co mam zrobić z oczami, żeby nie widzieć tych nagich kobiet wokół mnie. Nie mieliśmy kontaktu z wodą, z myciem się przez kilkanaście dni, pomieszczenie, w którym rozbieraliśmy się było wypełnione potem z dawno nie mytych ciał" - wspominał.
Mówił, że w łaźni dochodziło do "pseudomycia" bez mydła, ciepłej wody i możliwości wytarcia się. "Przepędzano nas do następnej sali, już była noc, ciemno i nago w te sali siedzieliśmy całą noc. Jednocześnie chcę być cały czas bliziutko razem z moja matką, a jednocześnie bardzo bym chciał, żeby mnie nikt nie dotykał, nawet ona" - wspominał.
Bartnikowski mówił, że następnego dnia więźniowie zostali przepędzeni do obozu kobiecego, do bloku dziecięcego, gdzie było ok. 350 dzieci w wieku do 14 lat. "To było moje pierwsze wrażenie z tym budynkiem, z tą sauną" - mówił.
Podzielił się też drugim wspomnieniem związanym z tym budynkiem. Opowiadał, że w styczniu 1945 r. jego numer więźnia został wyczytany i razem z kilkoma chłopcami w jego wieku został skierowany właśnie tutaj. "Nie wiedzieliśmy, gdzie idziemy, po co, bo przecież nikt nam tutaj nic nie tłumaczył, my byliśmy po prostu więźniami, podludźmi" - mówił Bartnikowski.
"Ale okazało się, że tutaj, w tym budynku, czeka na nas gromada naszych rówieśników z obozu kobiecego - dzieci, od zupełnie malutkich do takich jak ja i nieco starszych 14-letnich i z tą gromadą dzieci są także matki i wśród nich jest moja matka" - wspominał.
Jak mówił, po ponownej "parodii mycia" i ubrania się w "nieco lepsze łachy" zostali popędzeni w kierunku stacji kolejowej.
"Po tej łaźni szedłem trzymając się za rękę razem z matką i to był wielki dzień, dlatego że od początku jak tutaj w sierpniu 1944 r. przyjechaliśmy i pytaliśmy, kiedy będziemy wolni, to starzy więźniowie, kapo, tylko się śmiali (i mówili): +na wolność byście chcieli, widzicie te kominy, stąd na wolność wychodzi się przez te kominy, tu innej drogi nie ma na wolność+" - wspominał.
"I nagle okazało się, że ta droga jest, że idę razem z matką, nie na wolność, jesteśmy w dalszym ciągu więźniami, idziemy po prostu do innego obozu, ale wychodzimy stąd z Birkenau, skąd jak nam mówiono się nie wychodzi, ale my wierzyliśmy, że wyjdziemy. I tutaj, w tej sali, to jest można powiedzieć jakby przedsionek, dla nas przynajmniej, to był przedsionek piekła, które miało zacząć się już następnego dnia w obozie kobiecym, w obozie męskim" - mówił Bartnikowski. (PAP)
autor: Karol Kostrzewa, Marek Szafrański, Nadia Senkowska
kos/ szf/ nak/ mrr/