Kulminację obchodów stulecia polskiej sceny w Toruniu planujemy 28 listopada, bo tak się dobrze składa, że możemy dać wówczas premierę „Zemsty”. Fredro to dla Torunia ważny autor - powiedział PAP dyr. naczelny Teatru im. W. Horzycy w Toruniu Andrzej Churski.
Polska Agencja Prasowa: W tym roku Teatr im. Wilama Horzycy obchodzi stulecie polskiej sceny w Toruniu. Przypomnijmy, że tę historię zapoczątkowała 28 listopada 1920 r. premiera "Zemsty" Aleksandra Fredry w reż. Franciszka Frączkowskiego, odegrana w obecności premiera Wincentego Witosa. Kiedy zaplanowano kulminację obchodów?
Andrzej Churski: Kulminację obchodów stulecia polskiej sceny w Toruniu planujemy 28 listopada, bo tak się dobrze składa, że możemy dać wówczas premierę "Zemsty" Fredry w inscenizacji zastępcy dyrektora ds. artystycznych naszego teatru Pawła Paszty. Ten sam tytuł, z tą samą dzienną datą co 100 lat temu.
Tak się w historii tej sceny działo, że najważniejszym wydarzeniom towarzyszyły właśnie komedie Fredry. Pierwszy sezon polskiej sceny w 1920 r. - po okresie "twardo" niemieckiego teatru w Toruniu - otwierała "Zemsta". "Damy i huzary" wybrano na otwarcie toruńskiej sceny w 1945 r. - po okresie niemieckiej okupacji, "Zemstą" zainaugurowaliśmy w 1994 r. działalność naszej Małej Sceny. Dla Torunia to ważny autor i myślę, że intrygującą klamrą będzie jubileuszowa premiera najnowszej "Zemsty" jesienią.
PAP: Budynek toruńskiego teatru zbudowano w 1904 r., na wzór secesyjnych "bombonierek". Jego projektantami byli sławni wiedeńscy architekci - Ferdinand Fellner i Hermann Helmer. Czy ta zabytkowa architektura z początku XX w. jest walorem czy może jednak wyzwaniem w prowadzeniu działalności artystycznej? Obecnie wielu twórców woli pracować w postindustrialnych przestrzeniach?
A.C.: Ja bardzo lubię ten teatr. Jestem z Torunia i bywałem w nim od dziecka. Ten budynek jest dla mnie ikoniczny - jest prawzorem wszystkich teatrów. W momencie, gdy go zbudowano, był bardzo nowoczesny. Miał wszelkie współczesne atrybuty włącznie z centralnym ogrzewaniem, wentylacją, żelazną kurtyną, zapadniami, dźwigami i sznurownią do szybkiej zmiany dekoracji, z instalacją wodną nad sceną, która może jeszcze nie automatycznie, ale pozwalała na natychmiastowe gaszenie ewentualnego pożaru. No i z ze stosunkowo wygodnymi siedzeniami na trzech poziomach dla przynajmniej połowy widzów, bo ten teatr został zaprojektowany w sumie dla 800-osobowej widowni. Prawie połowa publiczności w czasie przedstawień stała, płacąc oczywiście za bilety niższą cenę.
To był nie tylko nowoczesny teatr, ale też bardzo reprezentacyjny, dostosowany do ówczesnych gustów widowni, która w Toruniu była oficersko-mieszczańska. Chciała się w tym teatrze dobrze czuć - dlatego wystrój był reprezentacyjny - złoty i purpurowy z bogactwem sztukaterii. Równocześnie był zaprojektowany stosunkowo egalitarnie. Krótko mówiąc, były miejsca nieco lepsze i droższe, ale reszta miejsc była tańsza i były one dostępne. Reprezentacyjny charakter miały tylko boczne loże prosceniowe. Jeśli dziś ktoś wejdzie do naszego teatru - zauważy na pierwszym piętrze tzw. lożę reprezentacyjną. Widać też wyraźny podział balkonu na loże boczne. To efekt przebudowy dokonanej w latach 40. XX w. przez niemieckie władze miasta, które w taki sposób wyobrażały sobie dostosowanie go do ówczesnych celów politycznych. To ów niemiecki właściciel postanowił również zredukować mieszczańską reprezentacyjność tego budynku upraszczając dekoracje wnętrz i likwidując secesyjne zdobienie fasady wejściowej. Teatr wyszedł z tego remontu jako nieco modernistyczny, ale zarazem mniej egalitarny wewnątrz.
Oczywiście, prawdą jest, że współcześni reżyserzy wolą pracować przestrzeniach typu black box, której nasza scena jest zaprzeczeniem: złocony, bogaty sztukatorsko portal, atrakcyjne wyobrażenia muz na jego zwieńczeniu kierują uwagę ku reprezentacyjności teatru, dziś nie tak ważnej. Ale największym problemem jest to, iż jest to dość mała scena - w dzisiejszych realiach polskich i europejskich - ta toruńska jest wręcz kameralna. To teatr, który nie ma praktycznie zaplecza. Oczywiście, są kieszenie sceniczne boczne i jest stosunkowa głęboka tylna kieszeń z windą do podscenia i z możliwością wyjścia na parking. Ale to teatr, który nie ma magazynów, w którym bardzo trudno jest w związku z tym prowadzić wymianę spektakli z pełną scenografią tak, jak się to obecnie odbywa w dużych, nowoczesnych budynkach. Ale klimat i atmosferę tego budynku lubi publiczność i często daje temu wyraz.
PAP: Wróćmy do jubileuszowych obchodów. Czy przygotowaliście państwo coś specjalnego z tej okazji?
A.C.: Cały sezon traktujemy w sposób jubileuszowy. Zaczęliśmy go od wydania okolicznościowego kalendarza, w którym pokazujemy może nie najważniejsze fakty i sceny z historii teatru polskiego w Toruniu, ale fragmenty, które mają urodę plastyczną. Wybraliśmy ilustracje charakterystyczne dla miejsca, które żyje i rezonuje w mieście. W Dniu Teatru w marcu pokażemy jubileuszową statuetkę i wręczymy Wilamy stulecia. W czerwcu zaprosimy wszystkich na plenerową wystawę na dziedziniec toruńskiego Ratusza, jesienią na wystawy w Bibliotece Uniwersyteckiej i Archiwum Państwowym. Zaakcentujemy też rocznicę w plenerze wspólnie z aktorami Teatru Baj Pomorski. Stulecie polskiego zespołu jest świętem dla całego teatralnego Torunia.
Niedawno ogłosiliśmy konkurs na recenzję teatralną lub esej. Z wielką ciekawością czekamy na wspomnienia i refleksje związane z toruńskim teatrem, z festiwalami organizowanymi przez teatr. Myślę tu też o bardzo długo funkcjonującym Festiwalu Teatrów Polski Północnej, o powołanym w 1991 r. Międzynarodowym Festiwalu KONTAKT, o Festiwalu Debiutantów, ale także o reżyserach, dyrektorach tego teatru, aktorach i anegdotach, które się z nimi i teatrem wiążą.
PAP: Do kogo jest adresowany ten konkurs?
A.C.: Konkurs skierowany jest do osób w różnych kategoriach wiekowych: do lat 18, między 19 a 26 rokiem życia i powyżej 27 lat. Ale przede wszystkim chcemy zaktywizować tych, którzy chodzą do teatru i uważają się za świadomych odbiorców sztuki. Teksty można nadsyłać do 2 marca.
PAP: Słyszałem również o pisanych na tę okazję książkach.
A.C.: Eventy to piękna rzecz, ale zależy nam również, by coś po tych obchodach pozostało. Praktycznie gotowa jest książka prof. Artura Dudy o teatrze w Toruniu w latach 1904-44, czyli o pierwszym 40-leciu. Bardzo ważna praca, pokazująca teatr przechodzący z rąk do rąk w wielonarodowym mieście. Druga propozycja ucieszy nie tylko miłośników teatru i nie tylko osoby z naszego regionu. Umówiliśmy się z cenioną na całym świecie twórczynią pięknych książek, ilustratorką i pisarką Iwoną Chmielewską na "picturebook" o teatrze. Książkę, która ma pokazać, iż teatr jest sztuką wspaniałą, współczesną, że to magiczne miejsce, do którego warto przychodzić. Miejsce, w którym ciągle dzieje się coś ciekawego i nowego. Wyobrażam sobie, że śledząc opowieść o sztuce teatru czytelnik będzie miał przed oczyma właśnie teatr toruński. Opowieść tę, nawiasem mówiąc, tworzy aktor naszego teatru Paweł Kowalski.
Obie mają się ukazać w tym roku. Książka prof. Dudy będzie miała promocję podczas 25. Międzynarodowego Festiwalu KONTAKT w maju, a "picturebook" Iwony Chmielewskiej zostanie zaprezentowany podczas kulminacji obchodów.
PAP: Przed II wojną światową historię teatru w Toruniu naznaczyli m.in. Franciszek Frączkowski i Mieczysław Szpakiewicz. Po zakończeniu hitlerowskiej okupacji do Torunia zawitały prawdziwe tuzy teatru, m.in. Wilam Horzyca, Byrscy, Hugon Moryciński, Kazimierz Braun, Marek Okopiński... Kto z nich wpłynął najmocniej na toruński teatr?
A.C.: Przed II wojną światową najważniejsza była dyrekcja Szpakiewicza - nie tylko dlatego, że była pierwsza. On podjął pozornie oczywistą decyzję, by w pierwszym sezonie zagrać wyłącznie dramatyczny repertuar polski. Była to radykalna decyzja, nawet biorąc pod uwagę, że sztuka odgrywała wówczas gigantyczną rolę w świadomości mieszkańców. Zobowiązywała też ówczesna nazwa: Teatr Narodowy.
W okresie, gdy ten teatr był niemiecki - toczyło się stosunkowo intensywne polskie życie teatralne, ale oczywiście poza tym budynkiem teatru. Po zmianie - niemiecki teatr funkcjonował, ale także poza instytucją teatralną, która była już polska. Toruń - trzeba to podkreślić - nie był miastem jednolitym etnicznie zarówno przed rokiem 1920, jak i po.
Decyzja Szpakiewicza w związku z tym była podwójnie radykalna. Po pierwsze, w rewanżu za to, co się wcześniej działo - eliminowała z teatru widownię niemiecką. Po drugie, wiązała się z trudnościami ekonomicznymi w utrzymaniu i funkcjonowaniu sceny, bo zamiast lekkiego, wodewilowego repertuaru, do którego publiczność teatralna była przyzwyczajona, widzom pokazano na scenie bardzo oczekiwany repertuar polski, ale odważnie wychodzący poza Fredrę i Bałuckiego, np. w stronę wielkich romantyków. I nie był to sukces ekonomiczny.
PAP: Po wojnie zjawia się w Toruniu Wilam Horzyca.
A.C.: Pojawia się Wilam Horzyca z wielkim, z rozmachem realizowanym repertuarem - Szekspirem, Norwidem, ale też ze współczesnym dramatem polskim. To były, jak słusznie zatytułowała swoją książkę o tym okresie Lidia Kuchtówna, "wielkie dni małej sceny". Potem zjawiają się Irena i Tadeusz Byrscy, a następnie Hugon Moryciński, którego pamiętną zasługą jest powołanie do życia w 1959 r. Festiwalu Teatrów Polski Północnej. Były w Polsce wcześniej dwa, może trzy festiwale, ale toruński – jeden z najstarszych i długowieczny - zyskał sobie szybko uznanie i teatrów, i widowni.
Moryciński zaproponował formułę regionalną, wówczas odkrywczą, bo "oddolną", wychodzącą naprzeciw rzeczywistym potrzebom. Przypomnę tylko, że w Polsce Północnej działało wtedy kilka porządnych teatrów - Gdańsk, Szczecin, Bydgoszcz, Olsztyn, ale też Koszalin, Słupsk, Elbląg czy Grudziądz. I kiedy przyjeżdżały ze swoimi spektaklami na festiwal - cieszyło się to dużym zainteresowaniem. Widzowie przychodzili i śledzili postępy swoich ulubieńców. Były rozmaite rankingi i nagrody, zdarzały się przedstawienia, które okazywały się "czarnymi końmi" festiwalu, były autentyczne emocje.
PAP: Na zmianę formuły tego festiwalu zdecydowała się Krystyna Meissner, której toruńska dyrekcja przypadła na lata 1983-96. Ta wybitna reżyser i dyrektorka teatru zaproponowała autorski kształt nowego festiwalu - Międzynarodowego Festiwalu KONTAKT - głosząc hasło "zszywania Europy".
A.C.: Zakończyła cykl Festiwali Teatrów Polski Północnej, bo formuła konkursu regionalnego się wyczerpała. To była bardzo rozsądna decyzja, bo FTPP był już martwy.
Zasługi Krystyny Meissner dla ówczesnego otwarcia polskiego teatru na Europę są absolutnie niepodważalne. To była decyzja bardzo odważna i radykalna, zważywszy, że teatr był wtedy w znacznie większym stopniu niż dziś, sztuką słowa. Wyobrażenie sobie tego, że można przyjść do teatru na spektakl, w którym mówi się po litewsku, łotewsku, estońsku, a specjalnie wymieniam tu języki "egzotyczne", a nie znane ówcześnie, jak rosyjski, angielski czy niemiecki - stanowiło przełom. Pierwsze próby były trudne. Przypomnę, że przedbiegiem tego festiwalu była w 1990 r. prezentacja litewskich spektakli Jonasa Vaitkusa. Ciekawa propozycja artystyczna, ale i trudna w odbiorze.
Rok później odbył się pierwszy KONTAKT i nastąpił rozkwit tej formuły. Festiwal budził zainteresowanie całej teatralnej Polski, krytyków zagranicznych, a także części elity politycznej w Polsce.
PAP: W 1997 r. dyrekcję toruńskiego teatru obejmuje Jadwiga Oleradzka, która wydobywa scenę z tarapatów finansowych i kontynuuje międzynarodowy KONTAKT. A w 2011 r. razem z ówczesną dyrektor artystyczną Iwoną Kempa powołuje do życia Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt.
A. C.: Festiwal Debiutantów "Pierwszy Kontakt" był pomysłem na wypełnienie pustego miejsca w kalendarzu, które pojawiło się, gdy w porozumieniu z lokalnymi władzami podjęto decyzję, że międzynarodowy festiwal odbywać się będzie co dwa lata, by zgromadzić więcej funduszy na jego realizację. Po prostu KONTAKT wtedy drożał i nadal drożeje.
Zarazem Jadwidze Oleradzkiej zależało na tym, by utrzymać w kalendarzu termin - ostatni tydzień maja - jako czas zarezerwowany na festiwal i spotkania teatrów z widzami w Toruniu. Był to strzał w dziesiątkę, bo "Pierwszy Kontakt" jest dziś przez toruńską publiczność chyba nawet bardziej lubiany niż impreza międzynarodowa, która jest, rzecz jasna, trudniejsza w odbiorze.
Oba festiwale obecnie współegzystują w Toruniu bezkonfliktowo. Natomiast od czasu do czasu wraca pomysł, by międzynarodowy KONTAKT odbywał się co roku, ponieważ mocniej zaznaczałby swoją obecność na europejskiej scenie teatralnej, lepiej pracując na rzecz promocji Torunia i regionu.
Prościej byłoby też utrzymać rytm pracy przy organizacji takiej imprezy, łatwiej też byłoby planować jego program. Ale do rozmowy o przyszłości festiwalu wrócimy pewnie w czasie i po najbliższej edycji.
PAP: W tym roku obok jubileuszowego sezonu widzów czeka więc także 25. Międzynarodowy Festiwal KONTAKT. Kiedy się odbędzie?
A. C.: Festiwal odbywa się w ostatnim tygodniu maja, od 23 do 29. Zapraszam do Torunia i do naszego teatru!
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
gj/ wj/