Ivan Lendl w sobotę kończy 60 lat. W tenisie wygrał niemal wszystko. Zabrakło mu triumfu w Wimbledonie, bo ciągle na jego drodze stawał specjalista od kortów trawiastych Boris Becker. Zaciekły wojownik z twarzą pokerzysty – w ten sposób wspominają go rywale.
Surowy, trochę straszny, bez żadnej emocji - taki ma image. Był znany jako zaprogramowany robot, zaciekły wojownik. Trudno znaleźć choć jedno zdjęcie, na którym na jego twarzy gościłby uśmiech. Ale to tylko jedno jego oblicze. Oblicze, które znają niemal wszyscy.
"To jednak niezwykle dowcipny człowiek. Imponował nam zawsze ciętą ripostą, potrafił szybko rozładować napięcie" - wspomina go jego zaciekły rywal, Niemiec Boris Becker.
Lendl urodził się w Ostrawie. W 1992 roku otrzymał obywatelstwo amerykańskie. Ostatni mecz rozegrał w drugiej rundzie US Open w 1994 roku i jego zakończenie kariery przez wiele lat było dla ekspertów niezrozumiałe. Miał wtedy 34 lata. Dopiero później przyznał, że nie radził sobie już z chronicznym bólem pleców.
Czechosłowacki tenisista aż 19-krotnie dochodził do finałów turniejów wielkoszlemowych. Przez osiem lat z rzędu grał o tytuł w US Open (1982-1989). Był mistrzem regularnej gry z głębi kortu, określanym ojcem współczesnego, szybkiego i siłowego męskiego tenisa. Jego znakiem firmowym był potężny forehand, przez większość ekspertów uznawany za najlepszy w historii dyscypliny.
Po zejściu z wielkiej tenisowej sceny Lendl zamieszkał ze swoimi pięcioma córkami w Connecticut. Poświęcił się golfowi, który trenowały też jego dzieci. Ze światem ATP nie miał zbyt wiele do czynienia.
Przez 207 tygodni był liderem światowego rankingu, po trzy razy wygrywał wielkoszlemowe French Open i US Open, dwukrotnie triumfował w Australian Open. Tylko w Wimbledonie nie udało mu się nigdy triumfować i to mocno mu ciążyło. Mówił o tym wielokrotnie w wywiadach, ale gra według schematu serwis - wolej to nie był jego styl.
Rywale wspominają go jako tego, który nigdy niczego nie pozostawiał przypadkowi. Każdy ruch miał wypracowany, trenował najwięcej i najbardziej intensywnie ze wszystkich zawodników.
Po latach zatęsknił za tenisowym światem i przyjął propozycję Andy'ego Murraya. Szkot namówił Lendla, by ten podjął się pierwszej trenerskiej misji. I to po współpracy z nim Murray dołączył do światowej czołówki. Pod jego skrzydłami dwukrotnie triumfował w igrzyskach olimpijskich, dwa razy wygrał Wimbledon i zwyciężył w US Open.
Potem Lendl współpracował jeszcze ze Aleksandrem Zverevem. Niemiecki tenisista zrobił pod jego okiem duży skok jakościowy, ale ich drogi się rozeszły. Głównym powodem była publiczna krytyka Lendla przez Zvereva.
"Ivan w tej chwili myśli wyłącznie o golfie i swoim małym psie. Czasami chodzimy na kort. Trening trwa około dwóch godzin, ale przez pół godziny on stał odwrócony do mnie plecami i opowiadał, jak mu się grało rano w golfa" - powiedział Zverev, który dotychczas największy sukces w karierze - zwycięstwo w kończącym sezon turnieju ATP Masters 2018 - świętował właśnie z Lendlem. (PAP)
mar/ cegl/