Nie zagraliby w finale, gdyby kapitan lubił czerwony kolor, ale przede wszystkim, gdyby nie byli świetną drużyną. 50 lat temu piłkarze Górnika stanęli przed szansą zdobycia europejskiego pucharu. W Wiedniu w finale Pucharu Zdobywców Pucharu Zabrzanie jednak ulegli Manchesterowi City 1:2. W polskiej klubowej piłce nie było ważniejszego meczu. Nigdy wcześniej ani później polska drużyna piłkarska nie zagrała w finale.
Przez całe dziesięciolecia sukcesy w piłce nożnej pozostawały w sferze marzeń polskich kibiców. Reprezentacja Polski po II wojnie światowej ani razu nie awansowała do mistrzostw świata czy Europy. Kluby od czasu do czasu pokazywały się na europejskiej arenie, ale naprawdę wielkiego sukcesu brakowało.
Blisko, blisko, coraz bliżej
Aż przyszła jesień 1969 r. W Pucharze Europejskich Mistrzów Krajowych zagrała Legia, a w Pucharze Zdobywców Pucharów Górnik Zabrze. Obie drużyny już zaprawione w pucharowych bojach. Legia potrafiła wyeliminować m.in. niemieckie Hannover 96 czy TSW 1960 Monachium.
Górnik dwa lata wcześniej dociera do ćwierćfinału, w którym mierzy się ze słynnym Manchesterem United. Zabrzanie przegrali na wyjeździe 0:2, by u siebie w śnieżycy wygrać 1:0. W tym drugim spotkaniu przez większość meczu grali w dziesiątkę, bo kontuzji doznał na początku Erwin Wilczek, a regulamin nie przewidywał zmian. „Nie każdy zespół stać na to, żeby grając praktycznie w dziesiątkę, atakować z taką pasją przez cały mecz” – mówił z podziwem wielki Bobby Charlton, wtedy piłkarzy Manchesteru.
Ale właśnie spotkania z słynną drużyną, w której grał też m.in. George Best, były dla polskich piłkarzy przełomowe. Poczuli swoją wartość. Obrońca Stefan Floreński: „Kiedy graliśmy z Anglikami, pomyślałem, że spotkały się dwie naprawdę klasowe drużyny”. Bramkarz Hubert Kostka: „Tamte spotkania z Manchesterem dużo mi dały”.
Poczuli to także kibice, wywieszając transparent: „Lecz taka jest mistrzów dola/ że zabraknie czasem gola/Zaczekamy do sezonu/ Puchar Mistrzów będzie w domu”.
Jak się okazało, przepowiednia była nie do spełnienia, choć Górnik był gotowy. „Nie twierdzę, że zdobylibyśmy wtedy ten puchar, ale byliśmy najsilniejsi, w najlepszej formie” – uważa Kostka. Niestety na przeszkodzie stanęła polityka. Władze większości krajów bloku wschodniego ogłaszają bojkot rozgrywek. Po interwencji wojskowej w Czechosłowacji kluby z Zachodniej Europy nie chcą grać z zespołami zza żelaznej kurtyny. UEFA przeprowadza ponowne losowanie, na co nie zgadzają się władze demoludów.
Na zwycięstwa w Europie trzeba poczekać.
Jedyny taki sezon
Co się odwlecze, to nie uciecze. Legia dochodzi do półfinału Pucharu Europy, ogrywając po drodze rumuński Arad, francuskie Saint-Étienne, tureckie Galatasaray i przegrywając dopiero z późniejszym tryumfatorem Feyenoordem Rotterdam.
Seria Górnika w Pucharze Zdobywców Pucharów jest jeszcze bardziej okazała. W pierwszej rundzie Zabrzanie trafili na grecki Olimpiakos. W pierwszym meczu w Pireusie długo prowadzili, ale w końcówce dali sobie strzelić dwa gole i kończy się remisem 2:2. Rewanż to mecz do jednej bramki – gospodarze wygrywają aż 5:0. „Tylko tak dalej, a możemy w tej edycji zrobić wielką karierę. Oby na tylko dopisało szczęście w losowaniu” – puentuje trener Zabrzan Géza Kaolocsay.
Szczęście w losowaniu im jednak nie sprzyja. W drugiej rundzie Górnik wpada na Glasgow Rangers! Szkoci to renomowana drużyna, finalista Pucharu Zdobywców Pucharu sprzed trzech lat. Byli też faworytami bukmacherów, i to nawet po porażce w pierwszym meczu!
Na Stadionie Śląskim, przy 80 tys. kibiców, gospodarze wygrywają 3:1 – po dwóch bramkach największej gwiazdy śląskiego zespołu Włodzimierza Lubańskiego.
W Glasgow Górnicy nie poddają się presji, choć do 63. minuty przegrywają 0:1. Znów pierwsze skrzypce gra Lubański, który strzela dwie bramki, w tym jedną w stylu Maradony. Prowadził piłkę od połowy boiska. „Parę razy ich nakręciłem w lewo i w prawo. Dwa razy minąłem bramkarza, byłem już na ostatnim tchu. Naprawdę nie mogłem oddychać, ale jednak udało mi się położyć bramkarza i lewą nogą uderzyłem w długi róg”. Ostatecznie Zabrzanie wygrali 3:1 i awansowali do ćwierćfinału.
Gorąca zima, gorąca krew
Zima w Górniku okazała się naprawdę gorąca. Mimo świetnych sportowych wyników pracę w klubie traci trener Géza Kaloscay. Węgier to wybitny fachowiec. Trenował m.in. Standard Liège, czy Partizan Belgrad. Przez wielu uważany za najlepszego szkoleniowca w historii klubu. „Był pierwszym, który ustawił zespół pod względem taktycznym. Uczył obrońców, jak się ustawiać, napastników gry jeden na jeden czy dwóch na dwóch” – wspomina Lubański. „Otworzył nam oczy, na czym tak naprawdę piłka nożna polega” – dodaje Kostka.
Piłkarze go uwielbiają, władze wręcz przeciwnie. Uważają, że jest powiązany ze służbami państw zachodnich. Służba Bezpieczeństwa zakłada mu teczkę pod kryptonimem Selekcjoner.
Jego karierę w Górniku łamie jednak najprawdopodobniej słabość do kobiet. „W życiu prywatnym Kaloczaj [pisownia oryginala] utrzymuje kontakty jedynie z młodymi kobietami, które znając pozycję materialną wymienionego, same mu się narzucają” – można przeczytać w raporcie SB. Ponoć do władz dochodzi coraz więcej skarg na trenera także od rodziców dziewczyn. Jesienią do klubu przychodzi rozkaz – szkoleniowiec będzie prowadzić zespół tylko do końca roku. W sumie w Górniku pracował trzy lata.
Węgra zastępuje Michał Matyas. I to nie jest strzał w dziesiątkę. „Miał pecha, że przeszedł po Kalocsayu. Po nim każdy wyglądałby słabo. Wiedzieliśmy, że z +myszką+ marnujemy czas” – twierdzi Kostka. Działacze też chyba doszli do podobnego wniosku, bo Matyas traci pracę już po półroczu.
Ale 60-latek przygotowuje Górnika do najważniejszej rundy wiosennej w historii klubu. W ćwierćfinale mierzą się z Lewskim. W Sofii Górnik przegrywa 2:3, tracąc bramkę w końcówce spotkania. Rewanż także nie jest formalnością, bo po trudnym spotkaniu gospodarze wygrywają 2:1 i awansują do półfinału, gdzie zagrają z Romą.
Legendarne starcie z Romą
W historii polskiej klubowej piłki próżno szukać drugiej tak emocjonującej rywalizacji. Zaczęło się w Rzymie. 80 tys. widzów przełknęło na początku gorzką pigułkę. „Ja ją cwaniackim fałszem, nie na siłę, umieściłem w bramce” – wspomina strzelec pierwszej bramki Jan Banaś. Ostatecznie skończyło się remisem po 1.
Zainteresowanie meczem rewanżowym jest ogromne. Pojedynek chce obejrzeć na żywo ok. 200 tys. kibiców. Ostatecznie na trybunach zasiada 80 tys., w tym 2,5 tys. Włochów. Ulice pustoszeją...
Zaczęło się fatalnie. W dziewiątej minucie jeden z Włochów wywraca się w polu karnym, a sędzia dyktuje kontrowersyjnego karnego. Strzela Fabio Capello. Kostka odbija piłkę, ale dobitki sławnego później trenera obronić się nie udaje. Do 89. minuty nic się nie zmienia, część kibiców już wychodzi ze stadionu...
Wówczas sędzia znów dyktuje jedenastkę, tym razem za faul na Jerzym Gorgoniu. Z powodu śniegu nie wiadomo do końca, czy przewinienie było w polu karnym. „Obu karnych, szczerze mówiąc, nie powinno być” – uważa Kostka.
„Może mi pan nie uwierzy, ale od czasu do czasu jeszcze mi się to śni: że mam strzelać tego karnego, albo że strzelam i spudłowałem! Budzę się oblany potem” – wspominał Lubański w wywiadzie osiem lat po meczu. Ale nerwy umie okiełznać. „Wziąłem głęboki oddech, uspokoiłem się, podszedłem i strzeliłem. Tyle”.
Do wyłonienia zwycięzcy potrzebna jest dogrywka. Na samym początku na stadionie euforia. Lubański strzela na 2:1, ale w 120. minucie Włosi wyrównują. Spiker mówi, że do finału awansują Włosi. W szatni żałoba.
Dopiero po kilkunastu minutach piłkarze dowiadują się, że bramka w dogrywce nie premiuje gości, a do wyłonienia finalisty będzie potrzebny trzeci mecz. Ten ma się odbyć tydzień później w Strasburgu.
Trzecie spotkanie i trzeci remis 1:1. Dla Górnika trafia Lubański, wyrównuje po kontrowersyjnym karnym Capello. Dogrywka również nic nie zmienia. O awansie do finału ma zdecydować ślepy los.
„Teraz dopiero, proszę państwa, zaczną się największe emocje z 300-minutowego maratonu!” – gorączkuje się komentator Jan Ciszewski.
Do sędziego podchodzą kapitanowie. Arbiter wyciąga z kieszeni żeton. Stanisław Oślizło wybiera kolor zielony, bo, jak mówi, później czerwony „źle mu się kojarzył”. Sędzia rzucił żeton. „Pochyliłem się, zobaczyłem zieleń. Wyskoczyłem w górę. Za chwilę wyskoczyli wszyscy, którzy byli na murawie. Część nie wytrzymała napięcia. Latocha, Floreński, Olek i Lubański uciekli do szatni”.
Finał, ulewa i niedosyt
Tydzień później piłkarze Górnika byli już w Wiedniu. Wielki finał miał się odbyć na słynnym Praterze. Rywalem był Manchester City, drużyna nie tak sławna jak United, ale też niezwykle silna. Anglia to w końcu nie tylko ojczyzna futbolu, ale też aktualnych jeszcze mistrzów świata!
W nagrodę za awans piłkarzom Górnika towarzyszą żony. „Popełniłem wtedy błąd. Gonitwy po sklepach tak ich wykończyły, że na boisku byli cieniem zespołu” – mówił później prezes Eryk Wyra. Zawodnicy twierdzili jednak, że to nie zakupy wpłynęły na formę sportową. „Jechaliśmy do Wiednia już jakby w nagrodę. Mentalnie również to zauważyliśmy” – wspominał Lubański. „Po półfinale czuliśmy, że osiągnęliśmy wszystko to, na co było nas stać” – dodawał Banaś. „Nawet działacze mówili nam, że jak przegramy, to nic się nie stanie” – puentował napastnik Zygfryd Szołtysik. Być może wpływ miało także zmęczenie. Od trzeciego meczu z Romą minął tylko tydzień, a trzeba było jeszcze wrócić ze Strasburga i pojechać do Wiednia.
Nie pomogły też warunki atmosferyczne. „Anglicy zamówili sobie nawet angielską pogodę” – mówił Banaś. „Lało jak z cebra. To był paskudny zimny deszcz, przez cały mecz drżałem z zimna. A piłka nasiąknięta wodą była bardzo ciężka” – dodaje Kostka.
Tym też bramkarz tłumaczy swój błąd przy pierwszej bramce. Odbił przed siebie piłkę, którą z bliska dobił angielski napastnik. Druga bramka dla wyspiarzy to karny, ale tym razem ewidentny. Kostka taranuje przeciwnika w sytuacji sam na sam. Do przerwy 0:2.
W drugiej części Zabrzanie atakują, ale przypomina to walenie głową w mur. Przebić się udaje tylko raz. Stanisław Oślizło łamie polecenie trenera.
„Pobiegłem do przodu, choć mi nie wolno było tego robić, i udało się mi pokonać bramkarza” – wspominał. Na więcej jednak Zabrzan tego dnia stać nie było. Z Pucharu – pierwszego w historii klubu – cieszą się Anglicy.
„Finał to był nasz najgorszy mecz w tamtych rozgrywkach” – mówi Banaś. „W sumie nic nie wygraliśmy, bo liczy się tylko zwycięzca” – smutno puentuje Kostka.
Sukcesu, z domieszką goryczy, nie udało się już powtórzyć żadnemu polskiemu klubowi. Dwa lata później Górnik doszedł jeszcze do ćwierćfinału, ale znów uległ Manchesterowi City. W półfinałach europejskich rozgrywek grały jeszcze Legia i Widzew Łódź.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP