Trzytomowy wybór korespondencji Jerzego Giedroycia z historykami i świadkami historii w latach 1946–2000, jakiego dokonali naukowcy Uniwersytetu Łódzkiego, pokazuje, że słynny redaktor paryskiej „Kultury” m.in. dzięki wspaniałemu władaniu sztuką epistolografii prowadził własną politykę historyczną i długo przed powstaniem internetu czy wynalezieniem smartfonu był mistrzem networkingu.
Pisał i dyktował czasem kilkanaście listów dziennie, a czekały na nie w ciągu wielu dekad jego aktywności setki odbiorców.
To w Maisons-Laffitte skupiały się ważne dyskusje dotyczące spraw polskich, tam także najsilniej próbowano integrować dwa światy – polskiej emigracji i kraju – podkreślają autorzy wyboru. Giedroyc opowiadał się za historią „dla ludzi, przez ludzi, z ludźmi i o ludziach”, a społeczną funkcję wiedzy o przeszłości rozumiał jako krytyczny, wielogłosowy i wolny od tematów tabu namysł nad przeszłością Polski, jej relacjami z sąsiadami oraz miejscem w Europie. Chciał też, aby była to refleksja wolna od „fanatyzmów narodowych, klasowych, rasowych, religijnych, obyczajowych” - czytamy.
Edycja korespondencji Jerzego Giedroycia z badaczami przeszłości i jej bohaterami (wybór to ponad 2,5 tys. listów) została przygotowana w ramach projektu Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki „Jerzy Giedroyc, historycy i świadkowie historii”. Składające się na nią listy z zasobu Archiwum Instytutu Literackiego w Paryżu nie były dotychczas publikowane. Zawierają nie tylko poufne czasem glosy do historiograficznych debat toczonych na łamach „Kultury” i „Zeszytów Historycznych”, ale także wiele nieznanych i fascynujących informacji o działalności krajowych i emigracyjnych placówek naukowych, warunkach życia i pracy świadków historii, kulisach wydarzeń politycznych i społecznych.
Autorzy pracy wzięli pod uwagę m.in. „rangę” korespondentów Jerzego Giedroycia – jak choćby w przypadku gen. Władysława Andersa, Jana Karskiego, Aleksandra Sołżenicyna, Stanisława Kota czy Kazimierza Sosnkowskiego. Uwzględnili charakter ich relacji z Redaktorem czy to, na ile autorzy i odbiorcy listów uczestniczyli w kształtowaniu się koncepcji polityki historycznej „Kultury”.
Czasami waga problemów, jakimi zajmował się w korespondencji Redaktor, zapiera dech. Jak wtedy, gdy przedwojennego biskupa polowego WP ks. Józefa Gawlinę, później opiekuna emigracji polskiej prosi w 1955 r. o pośrednictwo w sprawie odzyskania przez Polskę Skarbów Wawelskich, zabezpieczonych w Kanadzie. „Wydaje mi się, że emigracja nie posiada możliwości pełnego wykorzystania tych pamiątek historycznych[…] Największą trudnością jest znalezienie rozwiązania takiego, aby zwrot nie został wykorzystany przez propagandę komunistyczną do swoich celów i nie został zrozumiany przez społeczeństwo polskie jako dowód nieudolności i kapitulacji emigracji”. Giedroyc sugeruje, by to bp Gawlina – przedstawiciel wolnych Polaków - „wziął inicjatywę w swoje ręce”. Proponuje, by skarby zostały wręczone za granicą ks. Prymasowi i arcybiskupowi krakowskiemu. Według duchownego pomysł nie jest jednak najlepszy, bo reżim komunistyczny może m.in. wykorzystać wyjazd ks. Prymasa i nie pozwolić mu już wrócić do kraju.
Z korespondencji z gen. Andersem mamy w tym wyborze tylko jeden list oficera. Wynika z niego, że Giedroyc zapytał go o opinię na temat wspomnień Zygmunta Berlinga. A gen. Anders odpisał w krótkich żołnierskich słowach: „Jest to pomieszanie szeregu kłamstw z pewną ilością prawdziwych wydarzeń, Berling nie pisze nic o kolegach, z którymi początkowo siedział w obozach jeńców, a którzy zginęli w Katyniu i w innych miejscach. Całość tych wspomnień jest napisana pod sowieckim kątem widzenia i dokładnie według tez bolszewickiej propagandy”.
Ze Stefanem Korbońskim (szefem Kierownictwa Walki Cywilnej, p.o. Delegata Rządu na Kraj, więźniem politycznym w PRL, który wyemigrował na Zachód w roku 1947) Redaktor koresponduje o publikacjach i potrzebie docierania do odbiorców w kraju, ale i o słabej kondycji części emigracji. „Nie mam żadnych złudzeń co do sklerozy ośrodka londyńskiego i kunktatorstwa Sosnkowskiego. Ale przecież Pan w tym światku nie może się zmieścić” – pisze. I ujawnia przemyślenia o własnej sytuacji. „Muszę z jednej strony specjalnie zaopiekować się pisarzami emigracyjnymi będącymi pod obstrzałem, a z drugiej strony obecna sytuacja w kraju wymaga specjalnej literatury, której brak tam się najbardziej odczuwa, to jest literatury, która dawałaby narzędzia walki inteligencji z marksizmem i komunizmem. Niestety my takich ludzi nie mamy. Trzeba więc operować tłumaczeniami”. I tu wymienia zamiar wydania dzieła Raymonda Arona „Opium intelektualistów” czy wyboru pism Simone Weil.
Z Janem Karskim Giedroyc korespondował m.in. w 1985 r. o głośnym filmie Claude’a Lanzmanna „Shoah”. Karski napisał, że reżyser poprosił go o wywiad w 1978 r., filmu jednak mu nie pokazał. Dopiero Redaktor, który prosi o recenzję obrazu, skłoni Karskiego do obejrzenia kontrowersyjnego dzieła. Jeszcze przed tym, po lekturze przysłanych mu recenzji obrazu, Karski pisze o Lanzmannie: „Jego osobiste opinie o polskim antysemityzmie i Kościele – choć bolesne, krzywdzące lub głupie – nie odbiegają niestety od tego, co zawierają książki, artykuły, wspomnienia czy też naukowe opracowania międzynarodowej społeczności żydowskiej”.
Redaktor miał słabość do niektórych świadków historii, m.in. do Stanisława Mackiewicza („Cata”), który – jak wiemy dziś - miał za sobą w latach pięćdziesiątych epizod współpracy z wojskową bezpieką, a gdy wrócił do PRL w 1956 r. mocno krytykował emigrację. Tymczasem Giedroyc pomagał mu wydawać książki na Zachodzie, płacił honoraria i zamawiał artykuły. A Mackiewicz pisał do niego w 1964 r. wprost: „Bardzo chcę do Paryża przyjechać, a nie mam i nie będę miał na to pieniędzy”.
Giedroyc cieszy się na to spotkanie: „Nareszcie będzie można z kimś porozmawiać. Sądząc po napotykanych przejezdnych z kraju, nigdy polska inteligencja nie była tak politycznie bezmyślna. No a poczekawszy, to Sławoja będziemy uważali za wielkiego męża stanu”. „Cat” pisze też w maju 1964 r.: „Czy czytał Pan listę 388 pisarzy, którzy podpisali protest przeciwko Free Europe, a de facto w obronie cenzury w Polsce? Czy widział Pan, że ten protest podpisali Iłłakowiczówna, Morstin, Zofia Jachimecka, Olo Bocheński! Nigdy w życiu nie czułem się tak upokorzony jak Polak”.
Z listów wynika, że twórca „Kultury” i „Zeszytów Historycznych” był dla świadków historii partnerem wymagającym i niełatwym. Udzielał im wsparcia, także finansowego, domagając się jednak publikacji, a czasem – zabierania głosu w sprawach publicznych. Pozwalał sobie też na istotne skróty tekstów.
Tego wielu twórców i historyków nie znosi. To dlatego wyjątkowo „uparty” korespondent Giedroycia – jak twierdzą autorzy wyboru – historyk Władysław Pobóg-Malinowski pisał do Redaktora w 1962 r.: „Modlę się tu do wszystkich bogów złych i najgorszych, bo ponoć są i takie, by sprowadziły na Pana siedzibę złodzieja, który by – niczego nie ruszając – porwał Panu wszystkie ołówki, pióra, atramenty i nożyce, by nie mógł Pan dokonać żadnych skreśleń w tych dwóch moich „arcydziełach”.
Redaktor ujawniał czasem swoje metody działania. Do Józefa Wittlina pisał w 1966 r. ironicznie o kłopotach ze zmobilizowaniem do pisania Gustawa Herlinga-Grudzińskiego: „Ma przyjechać do Laffitte w połowie grudnia, gdzie będę go eksploatował, stosując reżim prawie więzienny. To jedyny sposób”.
Korespondencja z Redaktorem „nobilitowała”. Choć w PRL informacje na temat Giedroycia podlegały cenzurze, a jego nazwisko znajdowało się na specjalnej liście osób z całkowitym zakazem publikacji, to znajdziemy w książce także… list od Wojciecha Jaruzelskiego. Generał pisze w nim w dodatku, że „starał się czytać +Kulturę+”. Tyle że dawny I sekretarz KC PZPR pisze to w roku 1998 i przyznaje, że „dziś należy do dobrego tonu powoływanie się na Pańskie wypowiedzi, Pański autorytet. Mój głos w takim chórze mógłby zabrzmieć pretensjonalnie lub – co gorzej koniunkturalnie”. I tak właśnie zabrzmiał.
Książkę „Mam na Pana nowy zamach…” opublikowało Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego
Ewa Łosińska
Źródło: MHP