
Pogrom kielecki jest wydarzeniem, które w ogóle nie jest poddane refleksji. Dla wielu było to straszne świństwo, które komuniści zrobili nam, Polakom, żeby dobrych ludzi zohydzić w oczach świata, a przede wszystkim wśród Żydów - tak o wydarzeniach z 4 lipca 1946 r. w rozmowie z PAP mówi Bogdan Białek.
PAP: Dwadzieścia pięć lat temu zorganizował pan pierwszy marsz pamięci i pojednania w rocznicę pogromu kieleckiego. Wtedy szli w nim tylko pastor metodystyczny Janusz Daszuta, filozof Stanisław Krajewski i pan. Jaki był cel tego przedsięwzięcia?
Bogdan Białek: Celem było oddanie hołdu ofiarom, ale także pokazanie mieszkańcom Kielc, że jest tu ktoś, kto pamięta o pogromie i jego ofiarach. Chcieliśmy zastanawiać się nad tym zdarzeniem, jego źródłami i konsekwencjami dla następnych pokoleń. Ale najważniejsze pytania, które sobie wtedy zadawałem i które wciąż sobie stawiam, brzmią: w jakim stopniu to zdarzenie z 1946 roku dotyka mnie osobiście i co z tego wynika? Te pytania można sobie zadawać bez względu na to, czy w Kielcach ma się rodziców i dziadków, czy mieszka się tu od niedawna. Sam przyjechałem do Kielc w 1979 roku. Dwa lata później o ofiary pogromu upomniał się Jurek Stępień, który później został prezesem Trybunału Konstytucyjnego, ale wtedy tak jak ja był delegatem na Regionalny Zjazd Solidarności. W przerwie między turami zjazdu w porozumieniu z ówczesnym proboszczem parafii katedralnej, a później biskupem pomocniczym, Mieczysławem Jaworskim, zorganizował w bazylice katedralnej mszę w intencji ofiar pogromu. To wydarzenie uświadomiło mi, że pogrom kielecki jest wydarzeniem, które w ogóle nie jest poddane refleksji. Dla wielu ludzi było to straszne świństwo, które komuniści zrobili nam, Polakom, żeby dobrych ludzi zohydzić w oczach świata, a przede wszystkim wśród Żydów.
PAP: A pan jak myśli o pogromie kieleckim?
B.B.: To jest część mojej biografii. Ja to wszystko noszę w sobie. Przez jakiś czas byłem współprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, a także od wielu lat wielokrotnie w ciągu roku odwiedzam były obóz Auschwitz. Dla mnie zbrodnia kielecka wpisuje się w doświadczenie Zagłady. Oczywiście pogrom kielecki nie jest częścią Holokaustu, bo to zupełnie inna historia. Po pierwsze, Zagłady dokonał ktoś inny z innych pobudek, chociaż korzeń motywacji jest ten sam. Po drugie, tam było zaangażowane państwo, a w Kielcach nie, chociaż uczestniczyli w zbrodni funkcjonariusze państwa. Ale męczeństwo żydowskie z lat wojny pokazuje w jeszcze ostrzejszym świetle pogrom kielecki. Oto rok po Zagładzie, po koszmarze, którego niestety wielu ludzi nie jest w stanie sobie wyobrazić, dochodzi do czegoś takiego, że prawie cały dzień - od godziny dziewiątej do godziny szesnastej - trwa męczenie, nękanie, torturowanie i mordowanie niewinnych ludzi tylko dlatego, że byli Żydami. To było mordowanie garstki ocalonych, ludzi pozbawionych wszystkiego. To jest coś, o czym nawet trudno myśleć. I patrząc z tej perspektywy musiałem zadawać sobie fundamentalne pytania, które może komuś wydadzą się zbanalizowane: o naturę człowieka, zło w świecie i to, jak ludzie, którzy łączą głęboką wiarę w możliwość swojego zbawienia i czytają Ewangelię, równocześnie idą i mordują.
"To jest część mojej biografii. Ja to wszystko noszę w sobie. (...) Dla mnie zbrodnia kielecka wpisuje się w doświadczenie Zagłady. Oczywiście pogrom kielecki nie jest częścią Holokaustu, bo to zupełnie inna historia."
Niedawno w Muzeum Polin oglądałem wystawę „1945. Nie koniec, nie początek”. Jest w niej fragment poświęcony pogromowi kieleckiemu. Uderzyło mnie, że do tego pogromu musiało dojść w atmosferze tamtego czasu. Przed laty zacząłem trochę szperać w historii Kielc i zastanawiać się nad historią tutejszych Żydów. Dowiedziałem się, że kielczanie przez ponad 100 lat opierali się osadnictwu żydowskiemu, a pierwszy pogrom w Kielcach miał miejsce 11 listopada 1918 roku. Kielczanie uczcili odzyskanie niepodległej ojczyzny mordem na swoich sąsiadach, biciem ich i plądrowaniem ich mieszkań, sklepów i warsztatów pracy. Proszę zwrócić uwagę, że między 1918 rokiem a 1946 jest zaledwie 28 lat różnicy. To oznacza, że byli tacy mieszkańcy, którzy byli świadkami lub uczestnikami obu wydarzeń. W 1918 roku w pogromie brała udział głównie młodzież szkolna, gimnazjaliści i maturzyści, więc w 1946 roku ci ludzie mieli po czterdzieści kilka lat.
PAP: Wiosną 2000 roku ukazali się „Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka”, książka Jana Tomasza Grossa o pogromie w Jedwabnem, która dała nowy impuls do debaty o stosunkach polsko-żydowskich. Czy to miało jakiś wpływ na pańską działalność?
B.B.: Nie, to w ogóle nie miało żadnego związku. Ale w 2022 roku nasze Stowarzyszenie im. Jana Karskiego opublikowało książkę „Po sąsiadach”, która jest zapisem moich dwóch spotkań z Adamem Michnikiem i właśnie Janem Tomaszem Grossem. Jest w niej wątek, w którym Janek opowiada, że chociaż od dawna wiedział o pogromie w Jedwabnem, to go nie widział. Miałem podobnie: patrzyłem, ale nie widziałem. Na cmentarzu żydowskim razem z Jakovem Kotlickim, prezes stowarzyszenia Kielce Society w Izraelu, ufundowałem nowy pomnik nagrobny ofiarom pogromu. To było niezwykłe przedsięwzięcie, bardzo kosztowne. Wcześniej często tam chodziłem, siadałem i potrzebowałem dużo czasu, żeby zobaczyć, że na starym pomniku nie ma ani jednego imienia i nazwiska. Często patrzymy na coś, ale dopóki nie włączymy tego w nasz system myślenia, nie widzimy tego wyraźnie i tylko ślizgamy się myślami po powierzchni. Dlatego starałem się historię żydowską zaznaczyć w mieście, aby próbowała przemówić do mieszkańców: ławeczka Karskiego, pomnik menory i tablice. Nie chodzi o konfrontację, chodzi o zwrócenie uwagi ludziom: tutaj coś się wydarzyło.
PAP: Co pan myślał, gdy w 1996 roku dzięki panu udało się zorganizować oficjalne uroczystości upamiętniające 50-lecie ofiar pogromu?
B.B.: Byłem bardzo szczęśliwy, że to wszystko nabrało takiej skali. Przyjechali m.in. premier Włodzimierz Cimoszewicz i pisarz, laureat Nagrody Nobla, Elie Wiesel. Przyjechało bardzo dużo Żydów z całego świata i z Polski. Było sporo kielczan. Wydawało mi się, że na tym moja praca się kończy. Ale jakiś czas później w miejscowym antykwariacie znalazłem broszurkę na 50-lecie „pogromu żydowskiego”, bo taka była wtedy terminologia i nikt się nie zastanawiał nad sensem tego określenia. Ta broszurka składała się z samych zdjęć różnych uśmiechniętych oficjeli, którzy stoją razem w różnych konfiguracjach. Krew mnie zalała, bo równocześnie w 1997 roku już nikt na obchodach się nie pojawił, a w 1998 roku byłem tylko ja i garstka osób. Wtedy zacząłem myśleć, że jednokrotne obchody, nawet zrobione z rozmachem, niczego nie zmieniają. Zrozumiałem, że to jest praca na całe życie i która nigdy się nie skończy.
To jedno „oświecenie”, a drugim była myśl, że ani Kościół katolicki w Polsce, ani żadna siła polityczna nie rozpoznała antysemityzmu jako jednego z najważniejszych problemów społecznych. Już w 1960 roku Tadeusz Mazowiecki pisał w „Więzi” o antysemityzmie ludzi dobrych i łagodnych: „ta przechowywana na dnie serca pogarda czy po prostu mit antyżydowski, które, jak nie wygasłą iskrę rozniecić nie tak znów trudno, a które podtrzymywane są przez wiele narosłych na nowo kompleksów”. Proszę zwrócić uwagę, z jaką siłą znów wybucha tradycyjny, stary i wypróbowany antysemityzm, oblekając się w nienawiść do Izraela. Antysemityzm wyrażany wprost jest trochę passe, ale jego efektem jest milion głosów dla Grzegorza Brauna i antyżydowskie resentymenty w takich partiach jak Prawo i Sprawiedliwość czy Konfederacja.
PAP: Czy dzisiejsze Kielce są inne niż przed laty?
B.B.: Kielce są dzisiaj kompletnie innym miastem. Z mieszkania w Warszawie mam widok na Park Mirowski. W pobliżu zaznaczona jest granica getta i stoi objaśniająca tablica. I tam zawsze jakiś drań namaluje swastykę. Ludzie przechodzą i nie zwracają na nią uwagi. A mnie to zawsze uderza i dzwonię do spółdzielni. Z kolei w Kielcach, gdy przyjeżdżają dziennikarze z zagranicy, kładę 100 dolarów i mówię: idę o zakład, że nie znajdziecie ani jednego antysemickiego napisu. I nikt nie znajduje. W mieście narodziła się inna wrażliwość.
PAP: Została wypracowana właśnie w ciągu tych ostatnich dwudziestu paru lat?
B.B.: Tak, ta zmiana nastąpiła w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Także dlatego że w tym pierwszym marszu nie chodziło o to, żeby kogoś oskarżać i z kimś walczyć. Nigdy naprawdę nie walczyłem ani z antysemityzmem, ani z antysemitami. Chodziło o coś innego. Gdy w 2005 roku powstało Stowarzyszenie imienia Jana Karskiego, nasz przekaz był jeden: zwracajmy uwagę na człowieczeństwo i na humanizm. Bo walka z antysemityzmem do niczego nie prowadzi. Edukacja o Żydach i Holokauście niewiele daje w znaczeniu zmniejszenia postaw antysemickich. To nie jest moja intuicja, tego dowodzą badania. Chodzi o humanizm, o człowieczeństwo i godność każdego człowieka. Dlatego dziś w działalności stowarzyszenia nie chodzi tylko o pogrom czy kulturę żydowską, ale także o osoby LGBT, ludzi starych, kobiety i wszystkich, którzy są biedni, pokrzywdzeni i prześladowani, a których prawo i godność są naruszane. Dlatego np. kilka dni temu odwiedził nas z pięknym wykładem prof. Bogdan de Barbaro, który jako humanista mówił o kondycji człowieka.
PAP: Czego pan się dowiedział przez te lata o ludziach?
B.B.: Że wszyscy ludzie są dobrzy i zdolni do ogromnych poświęceń. Wśród tych wielu ludzi, w których jest tyle dobra i piękna, jednak dzieje się coś takiego, że robią rzeczy najpodlejsze, najohydniejsze i wstrętne, a następnie się od nich odcinają i racjonalizują, że zrobili to wszystko w imię wyższych wartości, więc zło, które było ich udziałem, jest słuszne i zasadne.
Bernie Glassman, amerykański nauczyciel buddyzmu, organizował odosobnienia medytacyjne w miejscach strasznych wydarzeń, m.in. w Rwandzie i właśnie w Auschwitz. Wspólnie modliliśmy się z rabinem Ohadem Ezrahim w baraku, który na co dzień nie jest odwiedzany i jego stan jest taki jak w 1945 roku. Podczas tych chwil odosobnienia zrozumiałem, że w Auschwitz, w tym anus mundi, miejscu potwornego zła, było także dobro. Zofia Posmysz, wielka pisarka, była więźniarka Oświęcimia, opowiadała, jak pewien lekarz co wieczór wykradał dla niej lekarstwa, dzięki czemu ocalała. Po wyzwoleniu udało jej się go odnaleźć, chciała mu podziękować, ale on w ogóle nie mógł sobie jej przypomnieć i tej pomocy. Uświadomiła sobie, że to dlatego, że ten człowiek musiał pomagać wielu ludziom, codziennie ryzykując życie. I takich wzniosłych czynów było więcej i w Auschwitz, i w Kielcach podczas pogromu. To pokazuje, że mimo zła ludzie są dobrzy. I dlatego że w to wierzę, będę dalej robił to, co robię.
Rozmawiał: Igor Rakowski-Kłos
Bogdan Białek – psycholog, dziennikarz, redaktor i poeta. Absolwent psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, później pracownik Instytutu Psychologii UJ, Instytutu Psychologii Zdrowia w Warszawie. W latach 1989-1995 dziennikarz „Gazety Wyborczej”; pomysłodawca, twórca i redaktor naczelny pierwszego lokalnego – „Gazety Lokalnej” w Kielcach. Założyciel i redaktor naczelny magazynu psychologicznego „Charaktery” (1997-2020) oraz pism „Psychologia dziś”, „Style i Charaktery”, „Psychologia w szkole”. Prezes honorowy Stowarzyszenia im. Jana Karskiego. W latach 2013-2017 chrześcijański współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Członek Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i Unii Literackiej.
irk/ aszw/