Najbarwniejsza mniejszość dawnej RP (a przynajmniej – rywalizująca o tę godność z Karaimami). Uchodźcy z Ordy, egzotyczni sojusznicy pod Grunwaldem i Orszą, minarety wznoszące się nad równinami Białorusi i kitaby, czyli zbiory pobożnych opowieści zapisywane wprawdzie alfabetem arabskim, ale po starobiałorusku lub po polsku… Nie da się ukryć: wspaniale było mieć w Rzeczypospolitej Wielu Narodów Ormian, menonitów i Czechów, ale z Tatarami nikt nie mógł się równać.
Pomyślność Tatarów na ziemiach RP ściśle jednak wiązała się z fortuną całego państwa – szczególnie w przypadku tzw. rodów hospodarskich, czyli wywodzących się z krymskiej arystokracji, zachowujących przywileje, status, ale i obowiązek służby wojskowej. Złoty wiek „polskich Tatarów” (określenie o tyle nieścisłe, że ogromna większość z nich miała swe siedziby na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego skąd, jeśli się przenosiła, to na należące formalnie do Korony ziemie dzisiejszej Ukrainy) pokrywa się więc ze „złotym wiekiem” RP i przypada na stulecie XV i XVI. Sto lat później mamy już do czynienia ze zubożeniem i z częściową białorutenizacją tego stanu, na ich wizerunku zaciążyły też na pokolenie wydarzenia z roku 1673, kiedy to część Tatarów polsko-litewskich przeszła na stronę sułtana Mehmeda IV (inna rzecz, że popchnięto ich do tego czynu, negując ich status szlachecki). Wiek XIX i początek XX to już „wiek brązu”: najważniejsze składowe ówczesnego tatarskiego losu to częsta służba w administracji lub armii carskiej (co jednak w żadnym razie nie wykluczało solidaryzowania się ze „sprawą polską” i działaniami sąsiadów-polskich ziemian), częstsze niż dotąd osadnictwo na terenach etnicznie polskich (w tym na Suwalszczyźnie) oraz pauperyzacja, wspólna wielu mieszkańcom północno-zachodnich prowincji imperium Romanowów.
Wiek XX wydawał się powrotem do złotych czasów: w niepodległej RP działał tatarski Związek Kulturalno-Oświatowy i Tatarskie Archiwum Narodowe, Pułk Jazdy Tatarskiej im. Mustafy Achmatowicza osłaniał odwrót spod Kijowa, a 1. szwadron 13 pułku ułanów wileńskich, znany jako Szwadron Ułanów Tatarskich, asystował przy pogrzebie Piłsudskiego. Mufti Jakub Szynkiewicz pielgrzymował aż do nizama Hajdarabadu po środki na wzniesienie reprezentacyjnego meczetu w Warszawie, śliczna Dżennet Dżabagi kończyła kurs instruktorski Przysposobienia Wojskowego Kobiet.
Bartosz Panek nie pisze jednak ani o opisanych już w kronikach oraz w monografiach Jana Wacława Tyszkiewicza dziejach Tatarów Polskich w epoce przedrozbiorowej i rozbiorowej. Nie zajmuje się też systematycznym odtwarzaniem biografii najbardziej znanych Tatarów okresu Dwudziestolecia i PRL: wspomnianego nuż muftiego Szynkiewicza, Dżennet Dżabagi (Skibińskiej), Stanisława Kryczyńskiego czy Osmana Achmatowicza. Reportera radiowego, laureata Prix Italia, pociąga wieloznaczność pojedynczego życia, to, jak „wielki kwantyfikator” (czasem stygmatyzujący), jakim jest rola „Tatara polskiego”, przekłada się na meandry poszczególnych losów – szczególnie w czasie tak fatalnych ciśnień, jak czasy okupacji niemieckiej i sowieckiej podczas II wojny, potem zaś – dwuznaczne, powojenne półwiecze. Są to każdorazowo raczej sceny z życia niż tego życia rekonstrukcje. Ale też sceny czasem najbardziej wyraziste, czasem – najbardziej dramatyczne, ukazujące, czym jest „życie Tatara polskiego” w zestawieniu z konkretnymi wyzwaniami, pokusami, zagrożeniami.
Świetnie widać to już w pierwszym z ośmiu portretów, najbardziej może uładzonym – Jakuba Szynkiewicza, muftiego tatarskiego w II RP. Bartosz Panek nie opisuje dzieciństwa Jakuba w białoruskich Lachowiczach, studiów w Petersburgu i w Berlinie, rutyny funkcjonowania muftiatu i jego relacji z Ministerstwem Wyznań i Oświecenia Publicznego. „Wszyscy wstają bardzo wcześnie, o godzinie szóstej lub siódmej. Od razu – ciepła kąpiel, a po kąpieli dają do kabiny herbatę z kawałeczkiem chleba lub galetę i owoce”: trafiamy in medias res, w relację muftiego z podróży morskiej z Wenecji do Bombaju, dokąd udał się, by zdobyć pieniądze na budowę meczetu w Warszawie. Relacje drukował na łamach „Życia Tatarskiego”. Do tego: kulisy wyboru na muftiego. Starania o wybór odpowiedniej działki pod przyszły meczet, przebieg konkursu architektonicznego i cechy zgłoszonych projektów. Wielka polityka, która każe sanacyjnej elicie stawiać na Tatarów w ramach rywalizacji wizerunkowej z Sowietami. Rys osobowości Szynkiewicza: duma, samolubność, spostrzegawczość. („ma opinię zarozumiałego, ale potrafi być wrażliwcem”). I już – kwestia najbardziej złożona, niewyjaśniona do dziś: jego przychylność dla prób organizowania młodzieży tatarskiej w III Rzeszy: kolaboracja czy troska o ocalenie substancji? Co kierowało Szynkiewiczem? Jak opuścił ziemie polskie? Co mógłby powiedzieć – bo nigdy po wojnie nie zabrał głosu – na swoją obronę?
Już z tego wyboru tematów widać, że Bartosza Panka zajmuje nie tyle sporządzanie encyklopedycznych not, ile zadziwienie nad żmutem ludzkich losów. Aż troje z jego bohaterów ma w sobie wiele z mitomanów i fantastów, co byłoby poważną przeszkodą przy pisaniu solennej biografii – ale w ukazywaniu meandrów tatarskiego życia nie przeszkadza. Jan Jakub Szegidewicz – pilot, wędrowiec, świadek ofiary ojca Kolbego w Auschwitz. Dżennet Dżabagijewa – tajemniczy los między Andersem a Dżocharem Dudajewem. Stanisław Kryczyński – zapomniany kronikarz polskich Tatarów. To życiorysy splątane, jakby spisane były alfabetem arabskim, choć przecież ta książka powstała w doskonałej polszczyźnie.
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP