Julian Brzeziński był żydowskim inżynierem, który prowadził w Warszawie firmę handlującą sprzętem medycznym, takim jak m.in. aparaty rentgenowskie. Wojna sprawiła, że po przedsiębiorstwie została mu jedynie metalowa tabliczka z napisem „Bracia Brzezińscy. Instrumenty medyczne”. Los biznesmena, tak jak wielu podobnych mu zwykłych ludzi, pewnie zostałby zapomniany, gdyby Wioletta Grzegorzewska nie spotkała jego córki Hanny.
Jej opowieść sprawiła, iż znana pisarka, która za książkę „Guguły” znalazła się w finale nagrody Nike i Nagrody Literackiej Gdynia, postanowiła napisać opartą na faktach historię. W ten sposób udokumentowała historię mężczyzny, który za wszelką cenę chciał uratować swojego 13-letniego syna.
Gdy Julian Brzeziński zorientował się, co dzieje się w warszawskim getcie, robił wszystko, by Marcin mógł zamieszkać po stronie aryjskiej. Udało mu się znaleźć ludzi, którzy zgodzili się zająć chłopcem. Na szczęście miał on, podobnie jak ojciec, „dobry wygląd” i w niczym nie przypominał żydowskiego podrostka. Dopóki Julian mógł płacić opiekunom chłopca, był spokojny o jego los. Jednak pewnego dnia razem z żoną Hanką, bratem Mietkiem, bratową Frydą i kilkuletnią bratanicą Żenią, znalazł się w transporcie wiozącym Żydów do Treblinki. Wsiadając do bydlęcego wagonu, zdawał sobie sprawę, że Marcin od tego momentu jest skazany sam na siebie. Postanowili więc z żoną, że Julian spróbuje uciec, by mu pomóc przetrwać.
Kiedy przyszedł najlepszy moment, podważył okno i wyskoczył. Jakimś cudem uniknął niemieckiej kuli i przedostał się do pobliskiej wsi. Trafił tam na uczciwych ludzi, którzy opatrzyli mu rany, nakarmili i dali się przespać. Proponowali nawet dłuży odpoczynek, ale on musiał jak najszybciej przedrzeć się do Warszawy, by sprawdzić, co dzieje się z jego dzieckiem. Dojechał tam chłopską furmanką, nienagabywany specjalnie przez Niemców, którzy nie rozpoznali w nim Żyda. Kim jest, domyślił się za to stróż, u którego wynajął małą klitkę. Ale on też go nie zadenuncjował, a wręcz przeciwnie, pomógł mu co nieco zarobić, gdy zorientował się, że inżynier jest w stanie poradzić sobie z konstruowaniem domowym sposobem granatów. Nie były to pieniądze, które pozwoliłyby mu zapłacić za ukrywanie syna. Był jednak na tyle przezorny, że jeszcze przed pójściem do getta schował z żoną na prawosławnym cmentarzu jej biżuterię, która teraz pomogła Marcinowi przeżyć.
Odkąd Julian odnalazł syna i przekonał się, że chłopak ma się dobrze, stał się nieco spokojniejszy. Cieszył się wspólnie spędzanym czasem i starał się jak najwięcej opowiedzieć chłopcu o swojej przeszłości i o żydowskich korzeniach, które przed wojną nie były dla niego specjalnie ważne. Był bowiem jednym z tych przedstawicieli zasymilowanych Żydów, którzy nie chodzili do synagogi i tylko od czasu do czasu ulegali presji rodziny, zgadzając się na religijne rytuały, takie jak np. obrzezanie niemowlęcia.
I to właśnie ten ślad, jaki zostawiła w ciele chłopca tradycja jego dziadków, sprawił, że wpadł w ręce gestapo. Otóż jak na prawdziwego warszawiaka w owym czasie przystało, jeździł on tramwajem, stojąc na zewnętrznych schodkach i nonszalancko trzymając się poręczy. Na zakręcie wypadł jednak z wagonu i zranił się w palec. Rana była do tego stopnia poważna, że musiał zostać przetransportowany do Szpitala Dzieciątka Jezus. Tam lekarze orzekli, że konieczna jest amputacja.
Przygotowując chłopca do operacji, myjąca go siostra zauważyła, że jest obrzezany. Wpadła w panikę, podobnie jak lekarz, który był właśnie na oddziale. Zadzwonili na gestapo. Niemcy zjawili się błyskawicznie. Jak donieśli Julianowi świadkowie zdarzenia, zaczęli torturować Marcina jeszcze w szpitalnej sali, zanim wsadzili go do samochodu jadącego na Szucha. Julian Brzeziński więcej nie zobaczył syna. I choć udało mu się przeżyć Powstanie Warszawskie, przejść gehennę przedzierania się kanałami i dotrwać do końca wojny, nigdy już nie był sobą. Wciąż myślał o zemście na ludziach, przez których zginęło jego dziecko.
Wioletta Grzegorzewska opisuje szczegółowo targające nim uczucia, co sprawia, że książka wychodzi poza ramy dokumentalnej historii. „Dodatkowa dusza” jest więc nie tylko świadectwem okrutnych czasów II wojny światowej, ale też literacką próbą wejścia w psychikę człowieka, który by ratować syna, był w stanie zrobić wszystko.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP