Z Tymonem Tymańskim łączyła mnie wielka chęć wyrażenia wściekłości i stanów emocjonalnych w ogóle. Jesteśmy przedstawicielami takiego niewyrażonego pokolenia, strasznie chciało nam się wrzeszczeć i ten wrzask musiał jakoś z nas wyjść - opowiada saksofonista Mikołaj Trzaska w autobiograficznym wywiadzie „Wrzeszcz!”.
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. Z saksofonistą, klarnecistą basowym, kompozytorem Mikołajem Trzaską rozmawiali dziennikarze związani z radiową Dwójką, zastępca redaktora naczelnego kwartalnika "Fragile" Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński, specjalizujący się w jazzie i muzyce improwizowanej.
Trzaska ma żydowskie pochodzenie, co znajduje odzwierciedlenie w jego muzyce. Współtworzy takie formacje, jak Schofar, kwartet klarnetowy IRCHA. Współpracował też z Orkiestrą Klezmerską Teatru Sejneńskiego. O swoim pochodzeniu dowiedział się, gdy miał 14 lat. Jak opowiada w książce, usłyszał wówczas zza ściany kłótnię rodziców. "Ojciec mówił do mamy mniej więcej tak: +Wy, Żydzi, zawsze macie jakieś lęki! Jesteście tacy przewrażliwieni! Macie jakąś paranoję!+. Nie wiem, czy to podczas tamtej kłótni, czy później, ojciec stwierdził: +Wiesz, Mikołaj, chyba już czas, żebyśmy ci to powiedzieli — masz pochodzenie żydowskie+" - wspominał. Później dowiedział się, że jego mama jest również po części Niemką.
Dzieciństwo muzyka przypada na przełom lat 70. i 80. Artysta urodził się i dorastał w Gdańsku w rodzinie lekarki Krystyny i malarza Andrzeja Trzasków. Książka opisuje również tak osobliwe wydarzenia z dzieciństwa artysty, jak wrzucanie do ogniska znalezionych niemieckich granatów, wykopywanie kości Niemców, czy postać opiekunki Tereski, która według Trzaski była "totalnie poleciana".
Ojciec kompozytora był malarzem. Mikołaj poszedł w jego ślady i w latach 1988-91 studiował na ASP w Gdańsku na wydziale malarstwa, w pracowni Włodzimierza Łajminga. Jednak już na pierwszym roku wiedział, że to nie jest to, co chciałby robić w życiu. "Przestałem to kochać. Nie ma gorszego uczucia niż zanikająca miłość, przeżyłem to kilka razy w życiu. Straszne jest to rozczarowanie, kiedy uświadamiasz sobie, że biegłeś za czymś, starałeś się, walczyłeś, a nie o to ci chodziło. I to nie jest prawda, że nigdy nie miałem w sobie tej miłości — kochałem malarstwo! Wierzyłem, że to droga dla mnie" - opowiadał.
"Wrzeszcz!" to również "kompendium wiedzy" o trójmiejskiej scenie alternatywnej opowiedziane z perspektywy jednego z jej twórców. Dowiadujemy się o historii takich zespołów, jak np. Sni Sredstvom Za Uklanianie, czy legendarnej Miłości, którą Trzaska założył z Tymonem Tymańskim. Poznajemy Totart - charakterystyczny dla Trójmiasta i tamtego czasu kierunek w sztuce.
Grupie Miłość i relacji z Tymonem Tymańskim poświęcony jest spora część książki. "To była jedyna taka przyjaźń w życiu. Piękna i chora. Nie miałem później takiego związku jak z Tymonem, ale też nie chciałem już takiego związku. Uznałem, że tak silną relację dobrze mieć z partnerką, z matką dzieci — relację opartą na miłości, ale wyabstrahowanej ze stanu uzależnienia. Związek z Tymonem był trudny, bo byliśmy niedojrzali i nie postawiliśmy między sobą żadnych zdrowych granic. Myślę, że nadużyliśmy się mocno, chociażby ciśnieniem, że jeden musi coś zrobić tylko dlatego, że drugi tego chce. Bo jak nie ty, to ktoś inny. Dotyczy to choćby sytuacji zawodowej — początków naszego rozłamu upatruję w momencie, w którym poczułem, że Tymon chce zrobić karierę i że to jest priorytet" - wspominał.
O jednym z projektów Miłości Trzaska opowiadał: "Pamiętam tylko dziwny tekst napisany przez Tymona: +Ceżu ne snojut elakta owend+. Musieliśmy z Jerzym Mazolewskim uczyć się tych jego dziwnych tekstów i je wyśpiewywać. Tymon grał ten utwór na basie najpierw od przodu, a potem od tyłu. Uczył się takich głupot! Bo to było głupie, ale też sympatyczne". Jak na prawdziwych Totartowców przystało nabierali też dziennikarzy. "Ja mówiłem: +Ja też siedzę w tej chwili w strukturach serialnych+. A nic przecież o nich nie wiedziałem! Tylko tyle, że następny dźwięk musi być poza skalą czy nie w tonacji. (śmiech) P...śmy takie rzeczy! A najlepsze jest to, że wielu dziennikarzy muzycznych się na to nabierało. Mogliśmy dać mitomański wywiad w +Machinie+. W...lić na maksa takie bzdury, że się w głowie nie mieści. Opowiadaliśmy o awangardzie, jak to się współpracuje z czołówką nowojorskiej sceny (nie widząc nigdy nikogo z tamtych muzyków na oczy!), a fan żurnalista to, głupi, pisał! W artykule było zdjęcie kolegi z amerykańską gwiazdą, która przypadkowo załapała się w kadr. Dziennikarze wchodzili w to jak w masło" - mówił Trzaska.
Trzaska nigdy nie kształcił się muzycznie. Wyleciał z zespołu, bo nie był w stanie zagrać karkołomnych tematów wymyślanych przez Tymańskiego. Zresztą nawet Maciej Sikała, który go zastąpił, miał z nimi trudność. Na Sikałę namówił Tymańskiego pianista Miłości Leszek Możdżer. Z resztą między Możdżerem a Trzaską miłości nie było... W książce Trzaska opisał się w tamtym układzie jako "zraniony kochanek". "To, że Tymon wybrał chłopaka z kitką z tyłu, grającego w zespole Totus Tuus i solówki Chicka Corei z +Return to Forever…+ Co się tak uśmiechacie? Tak było! Myśmy, chodząc tyle lat za rękę, obiecywali sobie awangardę aż po grób, a tutaj, k...a, taka akcja. I Miłość idzie w te wszystkie jazzy: Jazz Forumy, Jazz Topy, jazz garnitury, jazz sceny i jazz cluby. No, zdradził mnie po prostu, złamas jeden. Odszedł z innym! (śmiech) Miałem straszny żal. I to, że nie chciałem się uczyć tych tematów i zacząłem mieć to w d...e, nie było niczym innym jak formą dziecinnego protestu przeciwko temu, co mi ten k...s zafundował".
Po zakończeniu współpracy z Miłością Trzaska założył zespół Łoskot, jednak kilka lat później wrócił do Miłości. Zespół rozpadł się ostatecznie w 2002 r. po samobójczej śmierci perkusisty Jana Oltera. "Symptomy jego choroby pojawiły się bardzo wcześnie. Tylko że braliśmy je za cechy trudnego charakteru. Tę jego małomówność, skrytość, na początku zupełny brak odwagi do mówienia tego, co myśli, a potem odwrotny wektor i agresję" - opowiadał.
"Byłem u Stasiuka. Był piękny, słoneczny dzień w Beskidzie Niskim. Mój ojciec zadzwonił do Andrzeja i mówi: +Słuchaj, Jacek… Właśnie znaleziono Jacka+. Wróciliśmy do Gdańska. +Święty+ Hesse, Anita, partnerka Jacka, i ja zajęliśmy się jego pogrzebem. To było dziwne. Dookoła sami kumple Jacka, ale gdy zginął i trzeba było wszystko pozałatwiać i go pochować, brakowało kasy, wtedy nagle wszyscy zniknęli. Jacek nie był ubezpieczony, nie istniał w ewidencjach, musieliśmy pochodzić po urzędach, ubrać go w coś, załatwić transport ciała do Piły". Dla Trzaski i Tymańskiego dodatkową traumą było, że kilka lat wcześniej odwieźli Oltera do szpitala psychiatrycznego.
"Pojechaliśmy moim maluchem do szpitala psychiatrycznego na Srebrzysko, Jacek, Tymon i ja. Podjechaliśmy na izbę przyjęć i okazało się, że nie ma sanitariuszy. Były tylko salowe i pani doktor, która mówi do nas: +Panowie, zrobię koledze zastrzyk, żeby się trochę uspokoił, ale poczekajcie tu chwilę, bo zdaje się, że będziecie potrzebni+. Nie wiedziałem, o co chodzi. Ale jak weszliśmy na oddział i Jacek zobaczył, że jest na psychuszce, to zaczął krzyczeć. Że on nie chce, że jak możemy go tu zostawiać… Gdy dostał zastrzyk, trochę się uspokoił. Ale nadal chciał wyjść. Te kobiety oczekiwały od nas, że pomożemy Jacka zapiąć w pasy. I to było, k...a, za dużo. Ja p...ę, tłumaczyły nam, jak to się zapina, że trzeba spiąć ręce, nogi… I zostawiliśmy go na tym oddziale, gdzie dostał w żyłę taką porcję leków, że aż mu język wyszedł na wierzch. Wróciłem do domu i myślałem, że się porzygam. Chyba nawet się porzygałem. To był taki krzyk, to było takie straszne, żeśmy naszego kumpla zapięli w pasy… Pierwszego dnia nas do niego nie wpuszczono. Drugiego dnia chyba się udało, tylko że Jacek w ogóle nic nie mówił. Nie wiem, czym był naszprycowany, ale ledwo nas poznał. Siedział tam ze dwa miesiące. Gdy wyszedł ze szpitala, długo nie mógł dojść do siebie w graniu" - wspominał.
Trzaska grał również z braćmi Oleś oraz zagranicznymi muzykami takimi. jak m.in. Peter Brötzmann, perkusista Peter Ole Jorgensen i belgijski kontrabasista Peter Jacquemyn. Współpracował z Marcinem Świetlickim i Andrzejem Stasiukiem. Zdaniem Trzaski Stasiuka i Świetlickiego wyróżnia umiejętność zamknięcia rzeczywistości w trzech słowach. "Mam to w uszach: +Moment, kiedy się zapalają jednocześnie wszystkie lampy uliczne w mieście+. Wiem dokładnie, o czym on mówi. To jest kapitalnie znalezione! On to jakoś zobaczył. Marcin potrafi doświadczyć tego, czego każdy człowiek doświadcza — to zresztą cecha wielkiego pisarza czy poety — ale potrafi to zamknąć w trzech słowach. Potrafi wydobyć z rzeczywistości ten kadr. (...)Stasiuk robi to jeszcze inaczej, ale ta umiejętność ich łączy. Tyle że jeden pisze prozę, a drugi poezję".
Właśnie podczas koncertu ze Świetlickim poznał Wojciecha Smarzowskiego, co otworzyło przed nim kolejny świat... muzyki filmowej. "Przypadliśmy sobie do gustu. Od razu zobaczyłem w nim człowieka, którego świat dręczy i uwiera. Widziałem, że ma w sobie jakąś traumę, której za pomocą twórczości próbuje dać ujście. Nie chcę przez to powiedzieć, że filmy Wojtka są wyłącznie autoterapeutyczne, bo to jest coś znacznie większego — on jest też wielkim humanistą. Wojtek poprosił, żebym dał znać, gdy będę się wybierał do Warszawy. Dał mi wtedy pierwotny scenariusz +Domu złego+, jeszcze pod innym tytułem. Bardzo przypominał mi dramat Jana Świderskiego +Niespodzianka+ z 1978 roku według Rostworowskiego. Do biednej, wiejskiej rodziny przyjeżdża młodzieniec, chyba z zagranicy, jest bardzo zmęczony. Zasypia, rodzina odkrywa, że przywiózł ze sobą dużo pieniędzy i zabija go, a później się okazuje, że to był ich syn. W scenariuszu Wojtka ofiarą też był syn, więc zwróciłem mu uwagę, że coś takiego już widziałem. Nie znał +Niespodzianki+, ale gdy ją obejrzał, zmienił scenariusz i powstała z tego zupełnie inna historia".
Właśnie za kompozycje do filmów Smarzowskiego Trzaska jest ostatnich latach najbardziej doceniany. Napisał muzykę jego "Kleru", "Róży", "Drogówki", "Wołynia", "Pod Mocnym Aniołem". Za "Kler" i "Wołyń" dostał Orły - nagrody Polskiej Akademii Filmowej. (PAP)
Autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/