Wprowadzenie konia do domu, zapraszanie wilka na wigilię, nakaz zjedzenia całej wieczerzy jedną łyżką i obserwowanie cienia - to tylko niektóre z zapomnianych, a dawniej popularnych w tradycji ludowej Podkarpacia, zwyczajów wigilijnych, które dziś wydają się dziwne i zaskakujące.
Jak podkreślają kulturoznawca i regionalista Damian Drąg oraz etnograf Krzysztof Ruszel, wszystkie te rozmaite zwyczaje, czynności, zakazy i nakazy, które współcześnie wydają się zupełnie niezrozumiałe i zaskakujące, kiedyś miały swoje miejsce i uzasadnienie.
"Czas wigilii - zwanej także pośnikiem - był w wierzeniu ówczesnych ludzi magiczny i związany z nadchodzącym rokiem. Obfitował w zwyczaje i obrzędy, które miały zapewnić w nadchodzącym roku pomyślność, zdrowie, urodzaj" – zaznaczył w rozmowie z PAP kulturoznawca i regionalista, obecnie dyr. Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie, Damian Drąg.
Wśród tych tajemniczych zwyczajów, które dziś mogą budzić zdumienie, a nawet uśmiech pobłażania, było wprowadzanie w wigilię Bożego Narodzenia lub drugiego dnia świąt (w zależności od okolicy)… konia do domu.
Jak opowiadał w rozmowie PAP etnograf Krzysztof Ruszel zwierzę częstowano owsem, a osobę, która go przyprowadziła – wódką.
"Konia następnie oprowadzano trzykrotnie wokół izby, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Miało to zapewnić szczęście na cały następny rok" – mówił etnograf. "A już +kupę szczęścia+ miało przynieść, gdy taki koń załatwił w izbie swoje potrzeby fizjologiczne" – dodał.
Zaznaczył, że taki prezent zwiastował pomyślność w nadchodzącym roku, zarówno dla gospodarza, jak i jego rodziny.
Innym zapomnianym i tajemniczym zwyczaje było zapraszanie na wieczerzę wilka z lasu. Damian Drąg wyjaśnił, że miało to uchronić przez cały nadchodzący rok gospodarza i jego dom od szkód wyrządzonych przez dzikie zwierzęta. I tak np. drapieżniki z okolic Łańcuta zapraszano na groch.
"Najczęściej przy spożywaniu grochu gospodarz albo stawiał na oknie w miseczce trochę grochu i wołał wilka na wieczerzę, albo pukano w okno i wołano: +wilku, wilku z Kosiny przychodź na wiliję, jeśli nie przyjdziesz teraz, nie przychodź do roku+" - opowiadał kulturoznawca.
Z kolei według najstarszej tradycji, sięgającej jeszcze średniowiecza, kolacja wigilijna nie była podawana na stole, ale jedzono ją na stojąco, nabierając jedną łyżką ze wspólnej misy, ustawionej na środku izby na dzieży (naczyniu do przygotowywania ciasta).
Podobnym zwyczajem było trzymanie łyżki w dłoni przez cały czas trwania wieczerzy wigilijnej i jedzenie nią wszystkich potraw. Miało to zapewnić dostatek pożywienia przez cały rok.
"Z kolei upuszczenie łyżki było złą wróżbą - zapowiadało, że osoba, która ją upuściła, nie doczeka następnej wigilii. Taką wróżbę odczytywano zwłaszcza z upuszczenia łyżki na podłogę" – zaznaczył Ruszel.
Równie przykrą wróżbę odczytywano z cienia rzucanego w czasie wieczerzy wigilijnej przez płomień świecy. Wróżono z niego, że kto nie widzi swojego cienia lub cień jest niewyraźny, to ta osoba nie doczeka następnej wigilii.
Drąg zauważył, że zwyczaj ten był tak popularny, że w wielu domach nawet gdy pojawiły się już lampy naftowe, a później elektryczność, wigilię nadal spożywano w świetle ogniska czy paleniska.
"Wierzono, że kto będzie świecił lampą na Boże Narodzenie, to mu się zepsuje zboże i nie będzie miał urodzajnych zbiorów" – wyjaśnił kulturoznawca. Jego zdaniem, jest to nawiązanie do przedchrześcijańskich tradycji, związanych z kultem ognia.
Gdy zaś upowszechniły się już wieczerze przy stole, w XIX stuleciu, zasiadano do niego boso. Uważano bowiem, że jest to tak ważna uroczystość, że buty mogłyby zszargać jej świętość. Aby zapewnić w przyszłym roku „żelazne zdrowie” swoim nogom, trzymano je na ułożonej pod stołem siekierze lub lemieszu.
W wielu miejscowościach Podkarpacia była także tradycja wzajemnego chodzenia do siebie na wigilie. Zapraszano sąsiadów, z którymi wspólnie jedzono potrawy wigilijne, a później wspólnie szło się do kolejnego domu, gdzie znowu spożywało się wieczerzę. Każdy niósł ze sobą własną łyżkę, której nie można było odłożyć ani upuścić, aby się krowy nie rozbiegały po pastwisku.
"I tak od domu do domu można było w ciągu jednego wieczoru zaliczyć trzy, cztery albo nawet pięć wieczerzy wigilijnych" – dodał Drąg. (PAP)
Autorka: Agnieszka Pipała
api/ robs/