Polacy emigrujący na przełomie XIX i XX wieku do Stanów Zjednoczonych najczęściej osiedlali się w Chicago, stając się bardzo szybko trzecią co do wielkości po Niemcach i Irlandczykach grupą etniczną w tym mieście. Jak wyglądało ich zwykłe życie, wokół jakich parafii się gromadzili i jak z biegiem czasu układały się ich stosunki z władzami Starego Kraju, dowiemy się z interesującej książki pod redakcją Adama Walaszka.
To złożona z kilkunastu tekstów różnych autorów lektura, która na pewno zainteresuje czytelników, ciekawych wielorakich aspektów egzystencji Polonii osiadłej w Wietrznym Mieście jak nazywane jest Chicago.
O najbardziej podstawowych doświadczeniach polskich emigrantów przypływających do Stanów Zjednoczonych na początku XX wieku, traktuje tekst Adama Walaszka, zatytułowany „Życie codzienne w dzielnicy Back of the Yards Chicago 1905-1909”. Dzielnica, którą zamieszkiwali wówczas przybysze z Polski, nie cieszyła się dobrą sławą. Z jednej strony sąsiadowała z chicagowskimi rzeźniami, z drugiej z wysypiskami śmieci. Nic więc dziwnego, że była uważana za wylęgarnię chorób, miejsce pełne brudu i biedy. „Domy przeciekające, pozbawione zarówno dziennego jak i elektrycznego światła, bez kanalizacji, wentylacji. Mieszkania nieprawdopodobnie przeludnione, których lokatorzy najczęściej w mieście zapadali na gruźlicę. Śmiertelność wśród ich dzieci była najwyższa” – pisze autor, udowadniając jednocześnie, że i tak takie warunki egzystencji były lepsze niż te, które emigranci zostawili w miejscu swoich narodzin.
Gęstość zaludnienia wiązała się nie tylko z biedą, ale też z tym, iż przybysze zza oceanu czuli się w grupie mniej osamotnieni. Dlatego najchętniej wynajmowali łóżka u krewnych, znajomych czy zupełnie obcych osób, dzięki czemu znajdowali dla siebie „rodzinę zastępczą”. Aspekt finansowy oczywiście nie był tu bez znaczenia. By jak najwięcej zaoszczędzić, pracujący na zmiany robotnicy dzielili się nie raz jednym łóżkiem. A zarabiali, jak na amerykańskie warunki, niewiele, gdyż najczęściej byli zatrudniani jako pracownicy niewykfalifikowani. „Dowozili, donosili, wyładowywali materiały, czyścili, sprzątali, wywozili, wynosili gotowe produkty itp. Taki rodzaj zajęć, acz niejedyny, nie odbiegał zanadto od robót wykonywanych w Starym Kraju, gdzie praca na roli i w gospodarstwie opierała się wciąż na sile mięśni” – dodaje Adam Walaszek.
Potrzeby duchowe zaspokajali w polskich, parafialnych kościołach, o których pisze Marcin Borys w tekście „Kształtowanie się sieci polskich parafii etnicznych w Chicago do końca XIX wieku”. Pierwszą z nich była parafia Świętego Stanisław Kostki, która rozpoczęła działalność w 1867 r., a po dwóch latach otworzyła dla wiernych budynek kościoła. Autor ciekawie przedstawia jego historię na tle konfliktu, jaki rozgorzał w polonijnym środowisku, dzieląc je na dwa główne odłamy ideologiczne. Otóż wszystko poszło o lokalizację świątyni, o co spór zaczęły ze sobą toczyć dwie czołowe postaci chicagowskiej Polonii – Piotr Kiołbassa i Władysław Dyniewicz. Pierwszy z nich reprezentował Towarzystwo Świętego Stanisława Kostki, a drugi Gminę Polską.
Tak rozpoczęty konflikt doprowadził w przyszłości do rozłamu wśród emigrantów i powstania dwóch głównych nurtów polskiego wychodźstwa w Ameryce – Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego i Związku Narodowego Polskiego. „ZPRK pozostało przede wszystkim organizacją klerykalną, zwróconą w stronę katolików i koncentrującą się na sprawach Polonii i trapiących ją problemach, odsuwając kwestie narodowe na dalszy plan. ZNP z kolei, otwarty również na osoby nie będące katolikami, główny punkt ciężkości przesuwał w kierunku spraw dotyczących ojczyzny oraz jej niepodległości” – podkreśla Marcin Borys.
Z kolei o kontaktach z krajem przodków pisze Janusz Wróbel w artykule zatytułowanym „Polonia chicagowska w polityce PRL 1955-1989”. Tutaj możemy prześledzić, jak układały się stosunki osiadłych w Stanach Polaków z komunistami. Od samego początku nowa władza była za oceanem krytykowana, a przedstawiciele środowisk polonijnych protestowali na ulicach przeciwko przejęciu konsulatu przez urzędników Polski Ludowej. W czasach odwilży władze PRL-u starały się zdobyć poparcie diaspory polskiej w Stanach Zjednoczonych, czemu miało służyć zniesienie restrykcji paszportowych i ułatwienia związane ze sprowadzaniem rodzin i podróżami do kraju. Ale te wysiłki, jak i podjęta akcja zachęcania Polonii do powrotu do ojczyzny, spaliły na panewce. Tak naprawdę dopiero zwycięstwo „Solidarności” i powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego doprowadziło do nawiązania normalnych stosunków.
„Zgromadzone w tomie teksty nie aspirują do przedstawienia polskich losów w Chicago. Pokazują jedynie pewne wycinki rzeczywistości. Mogą one wszak dać wyobrażenie o złożoności, bogactwie doświadczeń osób polskiego pochodzenia w różnych okresach rozwoju miasta” – zaznacza redaktor „Polaków w Chicago”, tomu, który pozwala nam w ciekawy, różnoraki sposób spojrzeć na historię polskiej diaspory w Wietrznym Mieście.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP