Wielki artysta i świetny biznesmen, człowiek „zorientowany na sukces”, którego projekty pokochali przywódcy sanacyjni i komunistyczna wierchuszka. W czym tkwił fenomen „niezniszczalnego architekta władzy” Bohdana Pniewskiego, wyjaśnia w swojej najnowszej książce Grzegorz Piątek.
„Bohdan Pniewski to postać, która jest dla mnie ciekawa z paru powodów. Przede wszystkim dlatego, że zajmuję się Warszawą, a to był architekt, który przed i po wojnie zbudował wiele stołecznych, reprezentacyjnych budynków. Budował gmachy, które praktycznie wszyscy znamy, jak Sejm czy Teatr Wielki, który nota bene zamówił u mnie tę książkę. Opera - to bowiem ostatnie dzieło Pniewskiego i Teatr Wielki-Opera Narodowa dba o pamięć o nim” – opowiadał PAP autor książki „Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy”.
W jego ocenie Pniewski jest ciekawy jako człowiek. „Był niewątpliwie architektem władzy i zachował tę pozycję zarówno w Polsce międzywojennej, jak i w PRL, jego kariera kwitła w obu systemach. To historia, która wykracza poza architekturę, a wiąże się z jedną z kluczowych kwestii dla historii Polski XX w., to znaczy uwikłania w politykę, w totalitaryzmy, twórcy działającego w różnych systemach politycznych. I to największa zagadka biograficzna - jakim cudem człowiek, który był wręcz nadwornym architektem władzy przedwojennej, zachował, a wręcz moim zdaniem jeszcze umocnił swoją pozycję w Polsce Ludowej” - mówił.
„Myślę, że w książce udało mi się przybliżyć rozwiązanie tej zagadki. Okazuje się, że czarno-białe patrzenie na historię jest tu mylące. Zdarzało się bowiem, że oskarżano go, iż wysługiwał się powojennej władzy, że był cynicznym karierowiczem. Niewątpliwie był człowiekiem zorientowanym na sukces. Natomiast okazuje się, że to działało w obie strony. To znaczy jego pomysł na architekturę - monumentalną, nawiązującą do tradycji architektury polskiej, po prostu podobał się i jednej, i drugiej władzy, bo obie potrzebowały monumentalnej scenografii” – podkreślił Piątek.
Jego zdaniem Pniewski potrafił także bardzo dobrze „pracować z klientem”. „To kwestia zupełnie nie polityczna. Obojętnie czy mówimy o prywatnym inwestorze, który buduje domek jednorodzinny, czy o instytucji, która zleca projekt wielkiego gmachu państwowego, chcemy pracować z ludźmi sprawdzonymi, którzy wiadomo, że wykonają to zadanie dobrze. Miał on poza tym niewątpliwie umiejętność oczarowywania, zjednywania sobie ludzi” – zaakcentował.
Jak zaznaczył, był to architekt „z krwi i kości”. „Świetnie czuł tworzywo – kamień, drewno, żelazo, potrafił kreować niesamowite efekty przestrzenne. A jednocześnie to świetny biznesmen. Bardzo dobrze prowadził pracownię jako firmę, dbał o swoje zarobki, wiedział z kim utrzymywać kontakty, z kim może sobie na co pozwolić. Bycie wielkim artystą i sprytnym przedsiębiorcą w jego przypadku się nie wykluczało. Potrafił przyjmować właściwą rolę w odpowiednim momencie. Przy jednych pozował na genialnego i ekscentrycznego artystę, dla innych był twardym negocjatorem, przy jednych był bardzo ciepłą osobą, dla innych - wyniosłą i oschłą. Dlatego nie ma jednego Pniewskiego, trudno go scharakteryzować jednym zdaniem” - mówił.
„Z pewnością jednak miał ogromne talenty towarzyskie. Okazuje się, że oprócz tej wielkiej polityki jest druga warstwa historii, bardzo już prywatna, gdzie liczy się kto z kim się zna z harcerstwa czy zwyczajnie się lubi jako człowiek. Nie dość, że był warszawiakiem z urodzenia, który znał tutaj wszystkich, to jeszcze prowadził swoisty salon w swoim domu przed i po wojnie, gdzie ważni ludzie kultury, polityki lubili bywać i się z nim spotykać” – zauważył Piątek.
Tytuł książki – jak mówił - nawiązuje do „trwałości, przydatności” Pniewskiego jako architekta władzy. „Pochodzi on ze wstępu, gdzie piszę, że największą zagadką biograficzną jest jego niezniszczalność. Ale ten tytuł jest wieloznaczny. Odnosi się też do jego sposobu bycia, bo był człowiekiem, który całe życie emanował aurą kogoś, kogo nie da się złamać, niezniszczalnego. Kogoś, kto w najbardziej dramatycznych momentach, takich jak Powstanie Warszawskie był tym, który pociesza, dba o innych. Taki wizerunek niezłomnego, twardego faceta, wręcz przerysowany czasami, sam zresztą utrzymywał” - zaznaczył.
Jak podkreślił, pracując nad książką próbował także zbadać, czy miał miejsce jakiś niechlubny „flirt” Pniewskiego z powojenną władzą. „Byłem m.in. w IPN i faktycznie UB szukało na niego haków. Ale wymowne jest, że okazało się, iż był tak dobrze +odizolowany+ dzięki wysokiej pozycji towarzyskiej, dzięki temu, że znał ludzi na wyżynach władzy, że ubecy narzekali, iż nie ma do niego dojścia, nie ma kto nawet na niego donieść. I myślę, że to krzepiąca historia, że właściwie w każdych czasach, nawet twórca, który pracuje ściśle z władzą i z politykami musi dobrze żyć, może się do końca nie +ześwinić+ i Pniewskiemu to się chyba udało” – podkreślił Piątek.
„A przed wojną przyjaźnił się np. z Józefem Beckiem, był nawet więcej niż architektem władzy, był częścią establishmentu, działaczem politycznym wręcz, ponieważ przed samą wojną działał w Obozie Zjednoczenia Narodowego. I myślę, że po wojnie miał prawo się bać, bo ludzie, którzy byli aż tak silnie uwikłani w przedwojenną władzę często mieli po wojnie kłopoty. A on był tak przydatny, miał taką renomę jako twórca, autorytet w dziedzinie architektury, że władza powojenna, nawet w najciemniejszych stalinowskich czasach go doceniała, zlecała mu budynki, dawała nagrody. Tę +niezniszczalność+ można więc także interpretować jako wyjątkowy talent w połączeniu z silnym instynktem życiowym, który pomagał Pniewskiemu w każdych czasach przetrwać, a wręcz kwitnąć” – ocenił.
Już jako młody człowiek Pniewski postanowił, że zostanie największym polskim architektem. „Młodzi adepci z reguły zaczynają od domów jednorodzinnych, od drobnej skali. On też to oczywiście robił, ale szybko przeskoczył do projektowania willi dla ludzi ważnych np. dla szefa MSZ Józefa Becka, znanych adwokatów, przedsiębiorców. Ale jego żywiołem okazała się architektura państwowa. Wygrał konkurs na projekt Świątyni Opatrzności Bożej przed wojną, pokonując doświadczonych konkurentów, swoich własnych profesorów. Projektował powojenny Teatr Wielki, Sejm, Narodowy Bank Polski. Jego dorobek można zobaczyć w prawie nie popsutej formie w wielu miejscach głównie stolicy, ale nie tylko” – wskazał Piątek.
„Była w nim niewątpliwie skłonność do monumentalnego gestu. I - co bardzo też cenię – obsesyjna wręcz dbałość o detal, coś co moim zdaniem się broni w jego architekturze do dzisiaj. Podobnie jak fakt, że był fascynatem kamienia i w ciekawy sposób stosował go na posadzkach, do dekoracji wnętrz, wydobywając różnorodne efekty z różnych gatunków polskiego przeważnie kamienia” - relacjonował.
Według niego zaskakujący jest też fakt, że architektura Pniewskiego kreowana na „czysto polską, narodową” była tak wzorowana na włoskiej. „Po studiach pojechał na stypendium do Włoch, praktycznie całe objechał. I udało mu się później stworzyć architekturę, która uchodziła za polską, a jednocześnie wszędzie stosował włoskie inspiracje. Wzorował się w wielu projektach na weneckim pl. św. Marka, na kościołach Florencji, w jednej z niezrealizowanych koncepcji nawet na pl. św. Piotra. To była architektura wynikająca z włoskiego doświadczenia, przetworzona przez wzorce architektury polskiej” – ocenił Piątek.
„Myślę, że jednym z sekretów jego sukcesu był fakt, że jego prace zawierały elementy nowoczesne, stosował chętnie nowe zdobycze architektury, jak szkielet stalowy i konstrukcje żelbetowe, ale jednocześnie były zanurzone w tradycji. I to odpowiadało klientom zarówno prywatnym, jak i państwowym instytucjom, zresztą podobne oczekiwania ma wielu inwestorów również teraz. I on potrafił te wydawałoby się sprzeczne sprawy pogodzić. Umiał czerpać z dokonań awangardy, ale nie zrywał całkowicie ciągłości z tradycją” – zaakcentował.
„Budynków zaprojektowanych przez Pniewskiego zachowało się w Warszawie sporo. Jeśli ktoś chciałby poznać jego architekturę, to przede wszystkim polecam odwiedzenie Teatru Wielkiego. Bo o ile zewnętrzna forma odbudowanego gmachu jest w miarę historyczna, to wnętrza są całkowicie kreacją Pniewskiego. Jego projektem jest także m.in. gmach Polskiego Radia na Mokotowie” – powiedział Piątek.
W jego ocenie szczególnie ciekawym dziełem Pniewskiego jest jego własna willa przy al. Na Skarpie, obecnie ogólnodostępna, gdyż mieści się tam Muzeum Ziemi. „Dom własny architekta jest często swoistym manifestem. To rozbudowany XVIII-wieczny budynek, ale bardzo przez Pniewskiego zmieniony. Czerpał z jednej strony z nowoczesności, to niby prosty prostopadłościan z płaskim dachem, ale wykończony kamieniem o +szarpanej+ fakturze, stwarzającym wrażenie pierwotności, dzikości, efekt +starego zamczyska+. W środku jest pięknie zastosowany kamień, ciekawy detal. W przyziemiu zachowała się pracownia Pniewskiego, obecnie sala wystawowa, która przypomina przestrzeń klasztorną czy sali zamkowej, z wielkim kominkiem i sklepieniami” - opowiadał.
„Tam można jeszcze poczuć tę magię pracowni Pniewskiego, która podobnie jak sam dom uchodziła za miejsce wyjątkowe w powojennej Warszawie. Dość powiedzieć, że Pniewski w PRL-u był jedynym chyba architektem, który miał wielką pracownię w domu. Całe projektowanie architektoniczne zostało bowiem po wojnie w Polsce upaństwowione. Natomiast Pniewski zachował własną pracownię, która dawała pewną iluzję przedwojennego życia” – zaznaczył Piątek.
„Zależało mi na tym, żeby książkę o Pniewskim mógł przeczytać każdy kto interesuje się kulturą i historią, a nie tylko architekt czy historyk. Żebyśmy mogli sięgnąć po nią jako po biografię ciekawej, złożonej postaci, która otarła się o obie władze, znała wiele sławnych osób jak Józef Beck, Jan Kiepura czy prześladowany po wojnie bp Czesław Kaczmarek. Pniewski był na tej samej orbicie, co ci ludzie, choć obecnie poza środowiskiem architektonicznym jest stosunkowo mało rozpoznawalny. I mam nadzieję, że ta publikacja to zmieni” – dodał autor.
Książka „Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy” trafi do księgarń 26 maja, ukaże się nakładem Teatru Wielkiego-Opery Narodowej i Wydawnictwa Filtry. (PAP)
autor: Anna Kondek-Dyoniziak
akn/ wj/