W niemieckich mediach od tygodnia toczy się wywołana filmem "Nasze matki, nasi ojcowie" zacięta dyskusja o odpowiedzialności "zwykłych Niemców" za zbrodnie wojenne. Sugerowany przez twórców filmu antysemityzm AK nie odgrywa w tej debacie większej roli.
"Matko, ojcze, co robiliście w czasie wojny?" - tak brzmiało motto niedzielnego talk-show w pierwszym programie niemieckiej telewizji publicznej ARD, prowadzonego przez Guenthera Jaucha.
Wyemitowany na początku ubiegłego tygodnia w publicznej telewizji ZDF trzyczęściowy film "Nasze matki, nasi ojcowie", pokazujący II wojnę światową przez pryzmat losów pięciorga wzbudzających sympatię przyjaciół z Berlina, wywołał tydzień temu burzliwą dyskusję, która zdominowała najważniejsze media papierowe i elektroniczne.
"Matko, ojcze, co robiliście w czasie wojny?" - tak brzmiało motto niedzielnego talk-show w pierwszym programie niemieckiej telewizji publicznej ARD, prowadzonego przez Guenthera Jaucha.
"Jak to wtedy było? Czy zabijałeś ludzi? Czy denuncjowałeś Żydów? Czy jesteś winny?" - pytał Jauch uczestników dyskusji i świadków wydarzeń sprzed 70 lat, otrzymując najczęściej wymijające odpowiedzi.
"Wina? Jaka wina? Wykonywaliśmy tylko rozkazy, nie czuliśmy się winni" - powtarzał zdenerwowany 85-letni Rolf Weiss, który jako 18-latek trafił pod koniec wojny na front wschodni, a do studia ARD przyszedł wraz z synem i wnuczką. Podczas wojny nie dominuje ani biały ani czarny kolor, lecz szary - mówił pojednawczo Jauch.
Przyjęty początkowo entuzjastycznie film, reklamowany przez ZDF i inne media jako "telewizyjne wydarzenie roku" i ostatnia szansa na skłonienie pokolenia uczestników wojennych wydarzeń do zwierzeń i przezwyciężenia wojennej traumy - konserwatywny "Frankfurter Allgemeine Zeitung" wzywał nawet do wspólnego oglądania filmu przez dziadków, rodziców i dzieci - spotyka się wraz z upływem czasu z rosnącą krytyką. Publicyści zwracają uwagę na zacieranie przez twórców filmu granicy między dobrem a złem, między sprawcami a ofiarami, i wypaczanie w ten sposób historii.
Tygodnik "Der Spiegel" cytuje autora scenariusza Stefana Kolditza, mówiącego, że "stosując kategorie dobra i zła, nie da się zrozumieć tego pokolenia". "Nazistami są zawsze ci inni" - zatytułowało swoje komentarze kilka gazet, w tym "taz" i "Der Tagesspiegel".
Bohaterowie filmu, pięcioro młodych przyjaciół z Berlina: oficer Wilhelm i jego młodszy brat Friedhelm, zakochana w Wilhelmie pielęgniarka Charolotte, marząca o karierze śpiewaczki Grete i jej żydowski chłopak Viktor, znaleźli się po ataku Rzeszy na ZSRR w czerwcu 1941 roku w trybach hitlerowskiej machiny wojennej, która odmieniła ich losy, zgodnie z przepowiednią Friedhelma: "Wojna wyzwoli w nas najgorsze instynkty".
Matthias Kamann na łamach w "Die Welt" chwali film za to, że ostatecznie przypieczętował tezę, że Wehrmacht (a nie tylko SS) prowadził na wschodzie zbrodniczą wojnę obliczoną na wyniszczenie całych narodów. Za mankament autor uznał natomiast wybranie na bohaterów serialu młodych ludzi - "naiwnych, a potem rozczarowanych, pozbawionych odwagi cywilnej, wypierających ze świadomości represje wobec Żydów i wojnę, która nie była honorową kampanią, lecz serią popełnionych i doznanych okropieństw".
"W filmie jest wielu nazistów, ale są oni zawsze onymi" - krytykuje Kamann, podkreślając, że taki obraz jest zgodny z obowiązującą niemiecką kulturą pamięci, wykazującą "poważne luki".
Kropkę nad i stawia Ulrich Herbert na łamach dziennika "taz". Niemiecki historyk zwraca uwagę, że bohaterowie serialu, urodzeni w okolicach roku 1920, należeli do pokolenia, w którym odsetek zwolenników nazizmu był wyjątkowo wysoki. Młodzi Niemcy cieszyli się z przyłączenia Austrii (1938), podziwiali Hitlera, wyznawali radykalny nacjonalizm i nazistowskie poglądy, a także mieli nadzieję, że wygrają wojnę.
Autorzy filmu przedstawili główne postaci jako ofiary - pisze Herbert. Wilhelm dezerteruje i zabija przełożonego, Friedhelm zabija oficera SS, Charlotte denuncjuje Żydówkę, ale ma wyrzuty sumienia, Greta zostaje rozstrzelana - wylicza historyk i zauważa: "Niemcy chcieliby być takimi".
"Wina? Jaka wina? Wykonywaliśmy tylko rozkazy, nie czuliśmy się winni" - powtarzał zdenerwowany 85-letni Rolf Weiss, który jako 18-latek trafił pod koniec wojny na front wschodni, a do studia ARD przyszedł wraz z synem i wnuczką. Podczas wojny nie dominuje ani biały ani czarny kolor, lecz szary - mówił pojednawczo Jauch.
"Nasi ojcowie i nasze matki nie byli tylko młodymi ludźmi, którzy chcieli, lecz z powodu wojny nie mogli po prostu żyć, jak sugeruje to film. Byli pokoleniem opanowanym przez ideologię i politykę, które pragnęło niemieckiego zwycięstwa, zwycięstwa narodowosocjalistycznych Niemiec, ponieważ uważało to za słuszne" - pisze Herbert.
Ulrich Chaussy, autor książek o rodzeństwie Scholl i innych członkach antyhitlerowskiego oporu, nie dostrzega w filmie groźby relatywizacji niemieckiej winy. "Żaden z bohaterów filmu nie jest wolny od winy, żaden nie wykazał moralnej odporności na zło, wszyscy są uwikłani w zbrodniczy system" - powiedział publicysta we wtorek PAP. Porównując bohaterów filmu z Hansem i Sophie Scholl, którzy za rozpowszechnianie antyhitlerowskich ulotek zostali ścięci na gilotynie, Chaussy wyjaśnił, że przeciwnicy Hitlera mieli "solidny fundament religijny oraz zdolność do empatii". Ich filmowym rówieśnikom zabrakło tych cech - powiedział Chaussy.
Oburzenie polskiej opinii publicznej, wywołane przedstawieniem przez twórców filmu ZDF polskiego oddziału Armii Krajowej jako zdeklarowanych antysemitów, a spotęgowane jeszcze relacją na ten temat tabloidu "Bild", nie odgrywa dotychczas niemal żadnej roli w niemieckiej dyskusji. We wtorek o negatywnych reakcjach w Polsce napisał berliński dziennik "Der Tagesspiegel", przytaczając opinie polskich mediów oraz internautów.
Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ mc/ mhr/