Fikcyjne metryki, prawdziwe życie. Ich wspomnienia z czasów wojny bywają pogodne, nawet jeśli ich świat runął. Byli mali, bawili się i wierzyli, że przetrwają. Łatwiej było tym z zasymilowanych rodzin, ale dzięki pomocy dobrych ludzi przeżyli także ci, którzy używali jidysz i mieli „niedobry” wygląd. Teraz, gdy autorka „Dzieci getta” zachęca, by kończyli wspomnienia przesłaniem dla kolejnych pokoleń, nie zawsze są skłonni wygłaszać górnolotne hasła.
– To nie wojna mnie określiła – mówi prof. Józef Lipman, pochodzący z Borysławia na dawnych Kresach RP, mieszkający we Wrocławiu. – Ale mój zawód i kariera naukowa. Dopiero później wymieniłbym doświadczenie getta i Holokaustu […] To chemii, a dokładniej petrochemii – poświęciłem całe swoje dorosłe, świadome życie - podkreśla.
- Moja córka jest zawsze zaskoczona, że w tej opowieści nie ma grozy… Sama nie wiem, dlaczego. Może te pozytywne wspomnienia mi pomagają? – mówi Katarzyna Meloch, która od początku wojny była przekonana, że przetrwa. A z getta pamięta nie tylko głód i zbrodnie, lecz także koleżankę, z którą uprawiała grządkę.
- O tym wszystkim, co się wtedy wydarzyło, nie można myśleć zbyt często. Dla własnego zdrowia i bezpieczeństwa. Zbudowałem mocny pancerz, by tego do siebie nie dopuszczać, i odnoszę wrażenie, że nie mam głębokich ran psychicznych – przekonuje z kolei Marian Kalwary.
Ich optymizm, wola przeżycia, zbudowanie nowych rodzin i kariery przemawiają do wielu czytelników tych wspomnień głośniej niż przesłanie: „Nigdy więcej wojny”.
Jak dużo może znieść człowiek? – pyta autorka „Dzieci getta”, która namówiła do rozmowy osoby ocalałe z Holokaustu. „Gdy już się zgodzili, zachowywali się, jakby mieli w bucie ostry kamień, a każdy kolejny krok, każde kolejne zdanie ich opowieści – coraz mocniej raniło im stopę” - relacjonuje. Bo takie wyznania nie przynoszą ukojenia.
Szczególnie Henie, bo tak brzmi jej żydowskie imię - Krystynie Budnickej z Warszawy, która 9 miesięcy spędziła pod ziemią. „Do dziś nie płaczę, nie mam łez” – mówi. I nie ma grobu bliskich. „Nie wiem, czy wtedy w ogóle żyłam” - twierdzi.
Miała jednak poczucie, że nic jej się nie stanie, bo opiekowała się nią rodzina. Starsi bracia zbudowali bunkier, którego piwnicę dało się połączyć z kanałami.
Część przebywających tam uciekła na stronę aryjską. „Nie wytrzymali ciemności, zimna. Wysiadła im psychika” – mówi bohaterka książki. Jej krewni zostali. „Byliśmy rodziną tradycyjną. Nie byliśmy zamożni i podobno nasza uroda natychmiast zdradzała nasze pochodzenie”.
11-latka wyszła z getta dzięki kanałom. Rodzice ich nie pokonali. Zabrakło im sił.
Brat bohaterki też nie przeżył wojny, bo syn dozorcy, który pomagał jej rodzinie, okazał się donosicielem. Dziewczynką zajęły się szarytki, które prowadziły w Warszawie dom dziecka. Została Krysią Budnicką.
Wśród 18 dziewczynek pod opieką sióstr było 5 Żydówek. Krysia przeżyła. Skończyła pedagogikę na KUL. Pracowała z chorymi dziećmi. Pomagała innym, by „oddać dobro, które dostała”. Twierdzi, że żyje, by dać świadectwo.
Inny ocalały, wspomniany Marian Kalwary z Warszawy, pochodził z zasymilowanej rodziny i czuł się Polakiem. Jego mama prowadziła gabinet stomatologiczny.
W 1939 r. jego rodzice się rozstali. Mężczyzna, z którym związała się matka, przyczyni się potem do ocalenia chłopca.
Nawet w getcie mały Marian nie miał na początku świadomości zbliżającej się tragedii. Czas spędzał na podwórku z kolegami.
Słyszał jednak, jak „ulica brzmiała wołaniem o chleb. Do dziś dudni mu w uszach: „A sztikełe brot, gib a sztikełe brot” (Kawałek chleba, daj kawałek chleba). To były pierwsze zwroty, których nauczył się w języku żydowskim.
On nie był tak głodny, bo mama zdobywała jedzenie. A gdy ojca
wywieziono na roboty, pojechała tam i przekonała Niemców, że były mąż ma gruźlicę i zarazi pozostałych. Ojciec wrócił do domu.
Po wojnie Marian poszedł do szkoły filmowej. Dziś jest prezesem Stowarzyszenia Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej oraz wiceprzewodniczącym Stowarzyszenia Dzieci Holokaustu w Polsce.
Katarzyna Meloch z Łodzi przetrwała getto w Białymstoku.
„Wiedziałam, że przeżyję. Być może wynikało to z głupoty, być może z naiwności, ale tak czułam” – mówi.
Jej rodzice pochodzili ze spolszczonej inteligencji. Ojciec –historyk - specjalizował się w dziejach polskich powstań. Przed wojną napisał wybitny doktorat.
Do Białegostoku uciekła z rodziną przed Niemcami. Potem trafiła do warszawskiego getta. Nie głodowała, bo wujek zaopatrywał szpital żydowski. Dzięki krewnemu wyszła za mur.
Zajęła się nią m.in. Jadwiga Sałek-Deneko, współpracownica Ireny Sendlerowej. Dziewczynka trafiła później do zakonnic na Zamojszczyźnie. Służebniczki Najświętszej Maryi Panny opiekowały się ponad 200 dzieci, w tym ok. 30 żydowskiego pochodzenia.
Najmilej wspomina siostrę Irenę, z którą utrzymywała kontakt. Pojechała też na jej setną rocznicę urodzin! Siostra zmarła w 2012 r. wieku 106 lat.
„Żeby mnie ratować, podawali mnie sobie z rąk do rąk ludzie lewicy i katolickie zakonnice, Żydzi i Polacy. I wobec nich wszystkich mam dług wdzięczności. Dług, którego nie da się spłacić” - wspomina.
Po wojnie Katarzyna Meloch studiowała filologię polską. Jako reporterka spisała historie wielu dzieci Holokaustu.
Józef Lipman z Borysławia przeżył, bo ukrywały go ukraińskie rodziny. Został profesorem. Wykładał na Politechnice Wrocławskiej do 80. roku życia.
Jak wspomina, jego rodzice byli zamożni, a on nie znał jidysz. Nauczył się go w getcie.
Przetrwał wkroczenie Niemców i Sowietów do Borysławia. Sowiecka okupacja trwała do czerwca 1941 r. „A potem Niemcy i Ukraińcy zaczęli wywozić Żydów do lasów. Bezpowrotnie zniknął nasz piękny świat” - wspomina.
Z jego najbliższej rodziny zamordowano 38 osób. Gdy się doda dalszych krewnych, ofiar jest 70.
Zofia Lubińska-Rosset z Łodzi przetrwała wojnę razem z rodzicami. I jej rodzina była zasymilowana.
Przeżyła piekło Ravensbrück. Po wojnie została lekarzem, zajęła się noworodkami.
„Wojna i czasy powojenne nauczyły mnie, że nie wolno myśleć tylko o sobie […]” - twierdzi. Pytana, co jest najważniejsze w życiu? - mówi słowami Marka Edelmana: „Najważniejsze jest życie, a jak jest życie, to najważniejsza jest wolność. Ale potem oddaje się życie za wolność i wtedy już nie wiadomo, co jest najważniejsze”.
W książce zamieszczono wiele fotografii utraconego świata bohaterów, część ze zbiorów prywatnych rozmówców autorki.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP