Nie ma wciąż jasnej deklaracji władz Łodzi w sprawie apelu, jaki w sobotę wystosowali byli więźniowie niemieckiego obozu koncentracyjnego dla dzieci w Liztmannstadt, w którym proszą wskazanie miejsca na muzeum. Magistrat wysłał w czwartek do PAP ponownie ten sam komunikat, co w poniedziałek.
Muzeum Dzieci Polskich - Ofiar Totalitaryzmu działa od 1 czerwca tego roku w Łodzi. Tymczasową siedzibą placówki podległej Ministerstwu Kultury, Dziedzictwa i Sportu jest lokal przy Piotrkowskiej, który nie ma odpowiednich warunków, aby eksponować pamiątki i dokumenty dotyczące tragicznych losów polskich dzieci więzionych w okupację w niemieckim obozie na terenie Litzmannstadt Ghetto.
Apel, jaki wystosowali do prezydent Hanny Zdanowskiej byli więźniowie niemieckiego obozu dla dzieci, podpisano w sobotę. Władze Łodzi dotychczas oficjalnie nie odpowiedziały.
"Nie mam żadnej odpowiedzi od władz miasta. W ogóle nie ma żadnych rozmów między muzeum a urzędem, a zabiegaliśmy o to od dawna" - powiedział w czwartek PAP dyrektor Muzeum Dzieci Polskich - Ofiar Totalitaryzmu w Łodzi Ireneusz Maj. "Informacje mam tylko z mediów. Muzeum nie ma żadnych wiadomości, nikt z Urzędu Miasta Łodzi do nas nie dzwonił. Właściwie nie wiem, jak mam to skomentować" - wspomniał. "Zobowiązałem się wobec ocalałych i ich rodzin, że ich będę informował " - zaznaczył. "Ocaleni i ich rodziny często dzwonią, pytają" - dodał Maj.
Dyrektor tłumaczył, że tych, którzy przeżyli piekło niemieckiego obozu dla dzieci w Litzmannstadt, jest niestety z roku na rok coraz mniej. Na sobotnim spotkaniu, podczas którego podpisano apel do władz Łodzi, było ich jedenaścioro, a kilkoro - jak podał Maj - nie może już samodzielnie się poruszać.
Jerzy Jeżewicz miał 2,5 roku a jego brat był rok starszy, kiedy zostali uwięzieni przez Niemców w obozie koncentracyjnym dla polskich dzieci na terenie Litzmanstadt Ghetto. "Mam nadzieję, że ten apel poskutkuje, ale, jeśli chodzi o upamiętnienie obozu, nauczony gorzkim doświadczeniem to mam obawy" - powiedział w czwartek w rozmowie z PAP Jeżewicz. "Pani Zdanowska powinna zacząć działać, a nic się nie dzieje" - zaznaczył.
"Placówka muzealna działa, pieniądze też chyba są. Ale, nie ma działki, to jak postawić budynek muzeum?" - pytał były więzień niemieckiego obozu dla dzieci.
"Nie znam prezydent Zdanowskiej, ale mam przeczucie, że albo budowa muzeum zostanie przełożona, albo nie będzie zgody, albo władze miasta dadzą działkę gdzieś na peryferiach" - przewidywał Jerzy Jeżewicz.
Monika Pawlak z Urzędu Miasta w Łodzi przesłała w czwartek do PAP ponownie ten sam komunikat, który magistrat wydał w poniedziałek. Napisano m.in., że przy projekcie muzeum miasto współpracuje z MKDNiS "(...) Jeśli chodzi o wskazanie siedziby muzeum - obecnie trwa inwentaryzacja zasobów miasta, która ma na celu rozważenia ewentualnych lokalizacji nowej placówki muzealnej" - powtórzono w czwartek w komunikacie łódzkiego magistratu. Taki sam komunikat podano trzy dni temu.
Utworzony w połowie 1942 r. obóz przy ul. Przemysłowej był w Litmannstadt Ghetto, gdzie przed wywozem do niemieckich obozów śmierci okupanci przetrzymywali Żydów. W obozie dla dzieci więźniowie mieli od kilku miesięcy do 16 lat. Trafiali do obozu m.in. za spowodowane wojenną nędzą drobne kradzieże, handel, żebranie. Były tu dzieci pochodzące z rodzin, które odmówiły podpisania volkslisty i osób z obozów lub więzień, a także młodzież podejrzewana o uczestnictwo w konspiracji.
Dzieci przetrzymywane były w prymitywnych warunkach, niewolniczo pracowały, bite i torturowane, głodzone. Różne szacunki mówią o 3-4 tysiącach uwięzionych i kilkuset zmarłych. Kiedy zakończyła się niemiecka okupacja w Łodzi, w obozie było ponad 800 małoletnich więźniów. (PAP)
Autor: Hubert Bekrycht
hub/ dki/