Śmierć w płomieniach to dla mnie najstraszliwszy rodzaj śmierci, a to ona właśnie była udziałem wielu powstańców warszawskiego getta - mówił w sobotę Ryszard Horowitz, jeden z bardziej cenionych amerykańskich fotografików, autor plakatu na 70. rocznicę powstania. Horowitz jako dziecko przebywał w getcie, w Krakowie. „Nie potrafię, nie chcę tego wspominać” – mówił na spotkaniu w Warszawie.
Plakat Horowitza przypominający o 70. rocznicy powstania w warszawskim getcie to fotomontaż zdjęcia oczu, płomieni i fotografii archiwalnych. „+Płonące oczy+ - tak nazywam ten plakat. Śmierć w płomieniach jest dla mnie najstraszliwszym rodzajem śmierci, a to ona właśnie była udziałem wielu powstańców warszawskiego getta. W źrenicach oczu wmontowane jest słynne zdjęcie chłopca z podniesionymi rękami pochodzące z raportu Stroopa” – mówił Horowitz.
Zapytany o swoje własne okupacyjne przeżycia i los swojej rodziny odmówił odpowiedzi. „Nie potrafię, nie chcę tego wspominać” – wyjaśnił. Zamiast tego zaprezentował kilkanaście zdjęć z rodzinnego archiwum – rodzinę dziadka, który miał własny zespół muzyczny. Część rodziny przeżyła wojnę, ponieważ wyjechali z zespołem na wystawę światowa w Nowym Jorku w lecie 1939 roku, reszta zginęła w krakowskim getcie lub w obozach. Sam Ryszard Horowitz jest jednym z najmłodszych uratowanych więźniów Oświęcimia. W sobotę pokazał też zdjęcie zrobione w dniu wyzwolenia obozu, na którym stoi za drutami w otoczeniu innych więźniów.
Plakat Horowitza przypominający o 70. rocznicy powstania w warszawskim getcie to fotomontaż zdjęcia oczu, płomieni i fotografii archiwalnych. „+Płonące oczy+ - tak nazywam ten plakat. Śmierć w płomieniach jest dla mnie najstraszliwszym rodzajem śmierci, a to ona właśnie była udziałem wielu powstańców warszawskiego getta. W źrenicach oczu wmontowane jest słynne zdjęcie chłopca z podniesionymi rękami pochodzące z raportu Stroopa” – mówił Horowitz.
Już z okresu powojennego pochodzi fotografia małego Ryszarda z siostrą Niusią i kuzynami – Romanem Polańskim i Romą Ligocką. Horowitz zdecydował się wyemigrować do Ameryki, gdzie żyli jego wujowie. W 1959 roku rozpoczął studia w prestiżowym Pratt Institute na wydziale projektowania i grafiki reklamowej.
„W Ameryce nie miałem problemów z przystosowaniem się, nauczeniem się amerykańskiego sposobu myślenia, może dlatego, że nie zamknąłem się w środowisku Polonii. Teraz, po 50 latach, czuję, że mam jakby dwie części mózgu – amerykańską i polską, które ze sobą współpracują. Amerykę uważam za swoją ojczyznę, tak samo jak Polskę” – mówił Horowitz w sobotę.
Z dyplomem w kieszeni rozpoczął pracę w biurach zajmujących się projektowaniem grafiki filmowej i telewizyjnej, brał udział w ważnych kampaniach reklamowych. W końcu trafił do agencji reklamowej Grey Advertising, gdzie po pewnym czasie objął stanowisko dyrektora artystycznego. Jednak w 1967 roku, po dwóch latach pełnienia tej funkcji, otworzył własną agencję fotograficzną. Wypracował w fotografii reklamowej własny, bardzo charakterystyczny styl, który przyniósł mu światowe uznanie (znawcy nazywają go nawet "stylem Horowitza").
Zasłynął jako mistrz fotokompozycji złożonych z różnych elementów, prekursor komputerowej obróbki zdjęć. „Obecnie takie efekty, które uzyskiwałem w latach 80. drogą żmudnego ustawiania planów, perspektywicznych sztuczek, są dość łatwe do uzyskania. Komputer okazała się dla mnie wielkim ułatwieniem. Nigdy nie odgraniczałem swojej działalności artystycznej od komercyjnej. One się przenikały. Zresztą tak się składa, że w historii amerykańskiej fotografii najlepsze artystyczne zdjęcia robili fotografowie pracujący w reklamie. Zresztą wiele z tych najlepszych zdjęć było pierwotnie reklamami” – dodał fotograf.
Spotkanie z Horowitzem zostało zorganizowane w Domu Spotkań z Historią w ramach obchodów 70. rocznicy powstania w getcie warszawskim.(PAP)
aszw/ bos/