W kartonie jako przesyłka dyplomatyczna, a może pod samolotem pod fałszywym paszportem? Do dziś nie jest pewne, jak Ryszard Kukliński uciekł z Polski.
Być może żadna z wersji nie jest prawdziwa, bo Amerykanie nadal nie ujawnili dokumentów w sprawie ewakuacji pułkownika i jego rodziny. Jednemu ze znajomych powiedział, że nie ujawni szczegółów, bo "był tylko przedmiotem operacji". Pewnym jest, że misja była jedną z najtrudniejszych dla CIA w Polsce, a także to, że ich "najważniejszy szpieg" po dwóch dniach znalazł się USA.
Te ostatnie dni
Był wtorek 2 listopada. Około 13 w gabinecie Kuklińskiego zadzwonił telefon. Telefonował gen. Wacław Szklarski:" Kiedy podniosłem słuchawkę, byłem zaskoczony tonem Szklarskiego, który zawsze tytułował mnie „Rysiu”. Tym razem szorstko: – Proszę do mojego gabinetu! Zapytałem, czy natychmiast? – Tak!" - wspominał Kukliński. W gabinecie zastępcy szefa Sztabu Generalnego pojawił się ostatni. Przy stole w kształcie litery "T" zasiadło w sumie 5 wysokich rangą oficerów. Skalski miał do przekazania dwie wiadomości. Po pierwsze: grupa twardogłowych sekretarzy zagroziła Jaruzelskiemu, że jeśli nie wprowadzi stanu wojennego, oni przejmą inicjatywę.
"Druga wiadomość to – tak dosłownie Skalski powiedział – z Rzymu wiadomo, że ostatnia wersja planów stanu wojennego jest w rękach amerykańskich, jest na Langley w CIA. Kiedy mówił tę drugą wiadomość, jego wzrok był wbity we mnie. Mieli twarze pełne wściekłości, nienawiści, wszystkiego. W tym momencie – jestem tylko zwykłym człowiekiem – serce mi nie pękło, ale przestało bić. I pamiętam jak dzisiaj, że z rąk zaczęła mi ciec woda. Tak mi się ręce trzęsły… To nie był pot, mnie się ręce nigdy nie pocą. Po prostu zaczęła mi ciec woda" - mówił Kukliński podczas przesłuchania w 1997 r.
Pułkownik już wcześniej czuł, że grunt powoli zaczyna mu się palić pod nogami - kilka miesięcy wcześniej za granicę uciekł jego sąsiad z Rajców - Włodzimierz Ostaszewicz, również pułkownik i również agent CIA. Zdawał sobie sprawę, że do informacji które wysyłał dostęp miało bardzo wąskie grono osób. Wysyła więc do USA raport. "Proszę o oszczędne operowanie przekazywanymi przeze mnie danymi, gdyż - jak mi się zdaje - misja moja ma się ku końcowi. Dane te łatwo demaskują źródło. Nie mam nic przeciwko temu, jest to wręcz moja wola, aby przekazywane przeze mnie informacje służyły sprawie tych, którzy o wolność Polski walczą z podniesionym czołem. Gotów jestem także ponieść najwyższą ofiarę, ale przecież czynem, a nie ofiarą możemy czegoś dokonać".
Zagrożenie dekonspiracją pojawiło się najprawdopodobniej z winy szefa CIA oraz wysoko postawionego szpiega polskiego w Watykanie. Amerykanie od pewnego czasu ściśle współpracowali z Państwem Kościelnym - przekazując mu istotne informacje. Na jednym ze spotkań dyrektor CIA mówił o agencie ulokowanym w Sztabie - do tego powołując się na konkretny dokument - zawężający liczbę podejrzanych do kilku osób.
Tym bardziej w gabinecie Skalskiego Kukliński czuł, że się nie wywinie, tym bardziej, że owe dokumenty leżały w jego sejfie! "Chciałem się poddać, byłem już bardzo zmęczony, wyczerpany fizycznie, psychicznie i mnie się wydawało, że jest to ostatnia przygrywka przed zdjęciem mi pasa i wyjęciem sznurówek. Już chciałem powiedzieć. A ponieważ tak silnie wierzyłem w to, co robiłem, chciałem też ujawnić swoją motywację. Ale on [Skalski] mi przerwał i on mi uratował życie. Nawet nie wie o tym, że to była sekunda. To było nieświadome, bo ja nie sądzę, że on mnie podejrzewał. I dzisiaj zresztą tak mówi, że mnie nigdy nie podejrzewał".
Skalski nie był jedyny. „Gdyby mi ustawiono w szeregu wszystkich oficerów Sztabu Generalnego i powiedziano, że jeden z nich jest amerykańskim agentem, to Kuklińskiego wyeliminowałbym z podejrzeń jako jednego z pierwszych" - mówił później gen. Czesław Kiszczak.
Początki współpracy
Kukliński rozpoczął współpracę z Amerykanami w roku 1972 albo nawet wcześniej. Istnieją dwie wersje. Jedna, że został zwerbowany w Wietnamie, a CIA użyła szantażu. Drugą przedstawiał sam Kukliński - że kontakt nawiązał w czasie rejsu po Bałtyku.
Według tej drugiej pułkownik miał zdecydować się na przekazywanie informacji Amerykanom pod wpływem interwencji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację oraz brutalnej pacyfikacji wystąpień robotniczych na Wybrzeżu.
Już wówczas był ważną postacią w Sztabie Generalnym. Przez 10 lat miał przekazać CIA ponad 40 tys. stron tajnych dokumentów - wśród nich plany budowy podziemnych schronów dla dowództwa Układu, informacje o rozmieszczeniu sowieckich jednostek przeciwlotniczy w Polsce i NRD, dane techniczne czołgu T-72 i przede wszystkim plany wprowadzenia w Polsce stanu wojennego.
Spotkanie u Skalskiego nie było długie - Kukliński znalazł się w domu k. 17. Odbył też dramatyczna rozmowę z żoną - informując ją o swoim podwójnym życiu. Razem podjęli decyzję o próbie ucieczki. W sprawę wtajemniczeni zostali też synowie.
Wraz z młodszym Bogdanem wsiada do samochodu i podjeżdża w pobliże Ambasady Amerykańskiej. Kukliński za pomocą "Iskry" - cudu ówczesnej szpiegowskiej techniki, urządzenia wielkości paczki papierosów z klawiaturą - wysyła komunikat. "Dzisiaj [Skalski] powiadomił wąską grupę osób, że władze odebrały wiadomość od informatora z Rzymu, iż CIA dysponuje najnowszą wersją planów dotyczących wprowadzenia stanu wojennego. Wskazał także na inne informacje przekazane wywiadowi amerykańskiemu, które umożliwią zdemaskowanie agenta. Zwracam się z pilną prośbą o instrukcje w sprawie ewakuacji z kraju mnie i mojej rodziny. Proszę wziąć pod uwagę, że granice państwowe są już prawdopodobnie dla nas zamknięte. Czekam na bezpośredni kontakt 3 listopada na „Straży”, 4 listopada na „Klatce”, 5 listopada na „Skoku” lub na „wezwanie” codziennie na „Chmurze”. Koniec"
W nocy zaciera ślady szpiegowskiej działalności - pali w kominku notesy z danymi kontaktowymi, zdjęcia, czy pudełka z mikrofilmami. Amerykanie decyzję o ewakuacji pułkownika podejmują natychmiast. Tyle, że to zadanie niezwykle trudne.
Większość agentów CIA w Warszawie jest praktycznie cały czas śledzona, od pewnego czasu także Kukliński zauważa, że jest inwigilowany. Pułkownikowi udaje się jednak spotkać na krótko z jedną agentką, która przekazuje mu informacje o decyzji Amerykanów.
Jednocześnie Kukliński pozoruje pracę - w środę w swoim gabinecie spotyka się z płk. Czesławem Wittem, dzień później wezwany jest do gen. Skalskiego, w piątek uczestniczy m.in. w naradzie partyjnej. W pracy jest nawet w sobotę 7 listopada - bierze udział w odprawie w Sztabie Generalnym prowadzonej przez gen. Floriana Siwickiego. Według jednej z wersji ucieczki wieczorem bierze nawet udział w przyjęciu wydanym w ambasadzie sowieckiej z okazji rocznicy rewolucji październikowej.
Wieczorami pojawia natomiast w kolejnych umówionych miejscach gotowy do ucieczki.
Ucieczka
W tym samym czasie wytężoną pracę prowadzą agenci CIA. Nadzorujący operację wywiezienia Kuklińskiego agent David Forden pisał po latach: "Nikt w centrali w Waszyngtonie nie dawał mu szansy na uratowanie się z opresji".
Wstępny plan omówiony z pułkownikiem zakładał podejmowanie codziennie kolejnych prób począwszy od 4 aż do 7 listopada. Problem polegał na tym, że właściwie wszyscy rezydenci amerykańskiego wywiadu byli non stop śledzeni.
Kukliński się niecierpliwił. "Mam do wyboru – pisał – odebrać sobie życie albo czekać na aresztowanie lub na pomoc, którą mi wczoraj zaoferowano” - pisał. W środę 4 listopada Kuklińscy odprowadzają do znajomego swojego psa. O 22.30 osobno tramwajami i taksówkami docierają na pierwsze miejsce spotkania. Ale agenci CIA nie mogą zgubić ogona. Podobnie w czwartek i piątek.
Udaje się w sobotę. Jeden z agentów Tom Ryan wraca właśnie samochodem z Berlina Zachodniego. Jego wjazd do Warszawy umyka polskim służbom. Tym razem rodzina czekała przy ul. Syreny. Kilka minut po 22 podjechał do nich samochód Volvo. Kukliński położył się na podłodze, a żona i synowie siedli z tyłu. Kilka minut później byli już na terenie ambasady.
Nie na długo. Bo już o 22.55 ambasadę opuszcza furgonetka na dyplomatycznych tablicach. Wewnątrz wiozła kilka dużych kartonów. To właśnie w nich - jako dyplomatyczne przesyłki - podróż do Berlina odbyli Kuklińscy. W amerykańskiej bazie wojskowej w Berlinie znaleźli się o 9.55. Kolejnego dnia byli już w Frakfurcie, a 11 listopada wylądowali w bazie lotniczej Suitland w Marylaland.
W świecie szpiegów nic jednak nie jest na pewno.
Istnieje też druga wersja ucieczki. Według pisarki Marii Nurowskiej, przyjaciółki Kuklińskich rodzina pułkownika przybyła samochodami dyplomatycznymi już w piątek. Kukliński zaś poszedł w sobotę i do pracy i na bankiet do ambasady. Dopiero wieczorem spotkał się na Mokotowie z ekipą CIA, która ucharakteryzowała go - farbując włosy, zmieniając kształt brwi i dając okulary. Następnie pułkownik pojechał na Okęcie i używając fałszywego paszportu odleciał samolotem British Airwasy do Londynu. Dopiero stamtąd Kukliński został przewieziony do Niemiec i spotkał rodzinę. Która z wersji jest prawdziwa? Być może żadna.
Pełnomocnik Kuklińskiego w latach 90-tych. dr. Jerzy Bukowski w wywiadzie dla Dziennika Polskiego tak kwituje historię ucieczki. "Kiedyś, w latach 90., siedzieliśmy w hotelu naprzeciw ambasady rosyjskiej, dawniej sowieckiej. Zwróciłem mu uwagę, że w listopadzie 1981 r. w tamtym miejscu w jego życiu nastąpił przełom. „Wyszedłeś z przyjęcia do swojego samochodu...” - zacząłem mówić, lecz przerwał mi: „Skąd wzięła się taka opowieść?”. „A było inaczej? - zapytałem. „Nie powiem ci, jak było” - odpowiedział, dodając: „Ja byłem tylko przedmiotem tej operacji”. Płk Kukliński podkreślał, że tylko Amerykanie mogą ujawnić szczegóły tej akcji".
A Amerykanie dokumenty na temat akcji nadal trzymają w ukryciu.
Sobotni termin okazał się idealny. Dał czas. Pierwsze podejrzenia na temat ucieczki pojawiły się dopiero w poniedziałek. Na kontrakcję było już za późno. Nawet poniedziałkowa nieobecność Kuklińskiego w biurze - początkowo - nie wzbudziła szczególnego niepokoju - od kilku dni pułkownik informował, że jego teściowa mieszkająca w okolicach Wałbrzycha jest poważnie chora i być może będzie musiał do niej pojechać. Poważniejsze podejrzenia zaczęły się pojawiać po południu.
„Zdarzyło się coś, co nie powinno się było zdarzyć. Zniknął płk Ryszard Kukliński, oficer Sztabu Generalnego” – zanotował w swoim dzienniku we wtorek 9 listopada wicepremier Mieczysław Rakowski - Wieczorem dowiedziałem się, że generałowie nie mają już wątpliwości, iż – używając określenia Wojciecha [Jaruzelskiego] – płk Kukliński „ewakuował” się z kraju. Był tym oficerem, który przygotowywał w szczegółach istotne elementy stanu wojennego. Gdzie teraz się znajduje, jeszcze nie wiadomo. Dzień później Milicja Obywatelska wszczęła oficjalnie poszukiwanie zaginionego pułkownika, a WSW operację pod kryptonimem "Renegat".
Polskie służby próbowały odnaleźć i zapewne albo porwać albo zamordować pułkownika w Stanach Zjednoczonych, o pomoc poproszono nawet wywiad kubański. Gdy próby zawiodły przeprowadzono w Polsce jego proces. W 1984 r. Kukliński został skazany na karę śmierci. Wyrok został uchylony w 1995 r.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP