Książka opowiada o kampania antysemickiej, jaka dotknęła szczecińskich lekarzy w 1968 r. Jej „skalpel” zmusił wielu do emigracji, pozbawił pracy i – nierzadko – kontaktu z Polską.
Jednym z wyjątków były losy Marka Eisnera – ikony szczecińskiej medycyny. I jemu kazano złożyć wypowiedzenie. Jednak oznajmił, że nie zostawi pacjentów ani kliniki. Przetrwał, bo także w komitecie partii obawiano się straty znakomitego lekarza. Chciano też pokazać, że represje nie dotyczą wszystkich Żydów.
Jak mówił po latach, został w Szczecinie, by opiekować się ostatnimi polskimi Żydami. Nawet odwiedzając na emigracji znajomych, przekonywał, że „wystarczyło tę burzę przeczekać”.
Tyle że była to burza z piorunami, niezwykle dotkliwa dla tych, którzy tak niedawno przetrwali niemieckie obozy i utratę bliskich. W 1968 r. stali się nagle „syjonistami” – wrogami PRL.
Dzięki opisanym w książce historiom konkretnych ludzi poznajemy ich twarze, czujemy ich ból. To nie tylko dane statystyczne, choć i je autorzy publikacji podają.
Jak piszą, w pierwszej połowie 1946 r. w Szczecinie było ponad 30 tys. Żydów. Zdecydowana większość w ciągu kilku tygodni ruszyła w świat. Od 1947 r. do początku lat pięćdziesiątych zostało ok. 7 tys. Żydów. W 1968 r. szczecińscy Żydzi to tylko ok. 4 tys. osób.
Największa fala emigracji ruszyła do Skandynawii. W połowie 1972 r. liczbę emigrantów z terenu województwa oceniano na blisko 800 osób, z tego SB ustaliła losy 616, stwierdzając, że 230 osób osiedliło się w Izraelu, 182 osoby w Szwecji, 90 - w Danii, 73 - w USA, 41 w innych państwach. Czyli ponad 60 proc. szczecińskich emigrantów nie wybrało Izraela. Istotny był lęk przed wojną i poborem do wojska, związki rodzinne w innych krajach, egzotyczność warunków bytowych, chęć zamieszkiwania bliżej rodziny i znajomych pozostających w Polsce.
Do USA np. trafił wybitny lekarz Jerzy Gelber, urodzony w Tarnopolu, pracujący w Katedrze Biochemii we Lwowie, żołnierz Wojska Polskiego w czasie wojny.
Za namową prof. Artura Chwalibogowskiego pojechał do powstającej Akademii w Szczecinie, która zyskała znakomitego pediatrę.
Mimo to w 1968 r. jego przełożona prof. Starkiewicz poprosiła, by zwolnił się z pracy. Zapytana, dlaczego, odrzekła, że z przyczyn politycznych. Gelber odpowiedział wtedy: „Chodzi o ustawy norymberskie?”.
W domu Gelber oznajmił, że chce wyjechać z Polski. Razem z rodziną opuścił Szczecin 28 grudnia 1968 r. Dotarł do Wiednia. Tam okazało się, że Izrael nie jest zainteresowany emigrantami, którzy, według prawa religijnego, nie są stuprocentowymi Żydami.
Zaoferowano mu jednak pomoc w wyjeździe do USA. W maju 1969 r. wylądował w Nowym Jorku. Miał 55 lat i zaczynał od egzaminów, by móc pracować w szpitalu. Szybko otworzył własną praktykę pediatryczną, którą prowadził do emerytury. Był też adiunktem w Albert Einstein College of Medicine. Gdy zakończył karierę, przeniósł się do Kalifornii.
Gelberowie przyjechali do Polski w 1991 r. Odwiedzili Warszawę i Szczecin. Lekarz zmarł w 1993 r.
Szymon Remigolski - chirurg, były więzień Dachau, został w Polsce. Był jednak szykanowany i śledzony przez SB.
Interesowano się nawet jego córką, uczennicą siódmej klasy, która na lekcji polskiego wokół tematu: „Czy Żyd może kochać Polskę według noweli Mendel Gdański”, miała stwierdzić, że
„kampania antysyjonistyczna jest krzywdząca dla Polski,
gdyż Polska w czasie okupacji pomagała Żydom przeżyć wojnę, ukrywając ich”. Jak ustalono w rozmowie z nauczycielką,
„lekcja została zaktualizowana przypomnieniem, iż odbywa się oszczercza kampania kół syjonistycznych na Polskę” – pisali funkcjonariusze SB.
Dochody lekarza drastycznie spadły, miał problemy ze znalezieniem pracy. Także żona straciła zajęcie. I ją poprosiła prof. Starkiewicz o rezygnację. To bulwersowało Remigolskiego, bo nawet według ustaw norymberskich żona (wówczas byli po rozwodzie) była aryjką.
Jak oceniał po latach: „Co mogłem, to zrobiłem w chirurgii. Pierwszy w szpitalu operowałem serce. Moje rozrachunki z Polską? Dałem temu miastu dużo. Pracowałem, dałem syna, dałem wnuczkę, która będzie lekarzem. Co oni mi dali? Zrujnowali mnie u szczytu powodzenia”.
Zmarł w 2007 r. w Szczecinie. Zgodnie z życzeniem został pochowany w obozowym pasiaku.
Adina Świdowska (Blady-Szwajger), niebieskooka blondynka, sama chciała trafić do getta. Wychodziła stamtąd, mając 25 lat, siwa. Po stronie aryjskiej współpracowała z Żydowską Organizacją Bojową.
Nie chciała wyjechać, tłumacząc córce, że jest związana z Polską na dobre i na złe. W 1968 r. i ona straciła pracę.
Pytana przez Ankę Grupińską o ten czas odpowiadała: „To jest mój kraj. Z jednej strony wydawało mi się, że trzeba się przeciwstawić złu tu na miejscu. I żeby wyjechać, trzeba było mieć oparcie albo pieniądze – a ja nie miałam. Ja mówię po polsku, czuję po polsku[…] jestem Żydówką polską.
Jej córka Alina – aktorka Teatru Żydowskiego - wspomina: „Czasami zaczynałam mamie zarzucać, że Żydzi sobie zasłużyli na antysemityzm, bo są tacy wredni. Wtedy mama tłumaczyła, że wstrętni ludzie są wśród Żydów, Polaków, Chińczyków i Niemców. I że wśród Niemców są również dobrzy ludzie. Ale kiedy widziała owczarki niemieckie, kuliła się, bała […] Nie mogła też słuchać niemieckiej mowy.
Tego świata szczecińskich lekarzy już nie ma. Ale książka, która o nim opowiada, przywraca przynajmniej pamięć o tych wypędzonych z Polski 25 lat po zakończeniu wojny.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP