Zbyszek to był symbol. Kiedy w latach 60. wskoczył na najwyższy szczebel klasy światowej, kiedy w latach 70. nagrał „Winobranie” i „Kuyaviak goes funky”, stał się dla wszystkich odnośnikiem - napisał saksofonista jazzowy Jan Ptaszyn Wróblewski o zmarłym w poniedziałek Zbigniewie Namysłowskim.
W poniedziałek, w wieku 82 lat, zmarł Zbigniew Namysłowski jeden z najbardziej znanych polskich muzyków jazzowych, wybitny saksofonista, kompozytor i lider zespołów. Jego biografia artystyczna to ważny fragment historii polskiego jazzu.
"Dnia 07.02.2022 odszedł Zbigniew Jacek Namysłowski - nasz Mąż, Tata, Dziadek - saksofonista jazzowy, kompozytor, aranżer, nauczyciel wielu pokoleń młodych muzyków, leader i chociaż sam tego określenia bardzo nie lubił - legendarny polski jazzman. Bardzo trudno jest nam teraz napisać wszystko co czujemy, trudno jest nam również podsumowywać jego dokonania, bo to co teraz czujemy to przede wszystkim olbrzymia pustka i rozpacz" - napisała rodzina muzyka na jego Facebooku.
"Nie ma Zbyszka Namysłowskiego. To spadło jak grom z jasnego nieba. A dopiero co, planowano byśmy zagrali obok siebie na Zadymce" - tak skomentował śmierć Namysłowskiego, Jan Ptaszyn Wróblewski na swoim profilu facebookowym.
"Zbyszek to był symbol. Kiedy w latach 60. wskoczył na najwyższy szczebel klasy światowej, kiedy w latach 70. nagrał +Winobranie+ i +Kuyaviak goes funky+ otwarcie mówiliśmy, że jest naj. Stał się dla wszystkich odnośnikiem, tym punktem na topie. Nie szukało się wielkich, amerykańskich, tylko porównywało ze Zbyszkiem, bo On był im równy i od razu wiedziało się ile komu do tego szczytu brakuje. I jak się wszyscy dziwili, że mu się w głowie nie poprzewracało, że nie gwiazdorzył, nie celebrycił" - napisał.
"Ileż to ja razy ściągałem go do Polish Radio Jazz Studio, do Chałturnika. Nigdy nie odmawiał. Jak trzeba było grał i trzeci saksofon, co zresztą kończyło się wyciągnięciem Go w końcu na solo, bo tak grał. A kiedy już stawał przed mikrofonem w studiu i zaczynał nagrywanie, to psuliśmy specjalnie wieloślad i marnowaliśmy taśmę, byle ciągle grał. A klasę i poziom zachował do końca. Chyba dwa lata temu, kiedy miałem wystąpić na koncercie poświęconym Victorowi Youngowi zmogło mnie i trafiłem do szpitala. Zbyszek mnie wtedy zastąpił. O, jak zastąpił. Do dziś boję się jechać do Mławy, bo po tym co On tam pokazał... A miał pomysły i nieszablonowe" - wspominał Jan Ptaszyn Wróblewski
"Przeszło 45 lat temu, w Chałturniku robiliśmy taką sesję, a wszyscy poza mną, byli tacy +wczorajsi+. Mnie szlag trafiał, a tu nagle do mnie Zbyszek, że taki pomysł jest. Ja tylko mu przerwałem i z wściekłości poszedłem na papierosa. Wracam, a Zbyszek znów coś mi nawijać chce. Kazałem się zamknąć, pogoniłem do mikrofonów, a wtedy Jasio Muniak nagle zaśpiewał swoje +Kto tak pięknie gra+. Oniemiałem i skoczyłem do nich czemu nic mi nie mówili, bo takie fajne. A na to Zbyszek, ze swoim słynnym spokojem: +No właśnie chcieliśmy Ptaku, ale ty nic nie słuchasz+ i tak zaakcentował to nic i pokręcił przy tym głową, że poczułem się jak przedszkolak, który coś przeskrobał i jest wszystkiemu winny" - wspominał. "Ale już nie będzie więcej wspólnego grania i pogaduszek. Pozostaną wspomnienia i niebotyczny wkład Zbyszka w naszą jazzową rzeczywistość" - podkreślił Ptaszyn-Wróblewski. (PAP)
Autor: Olga Łozińska
oloz/ aszw/