Lektura szkolnych podręczników do historii nie dostarcza wiedzy o emigracji zarobkowej z ziem polskich – zauważa prof. Michał Kopczyński, redaktor naczelny miesięcznika „Mówią wieki”. W najnowszym numerze także kolejna część biografii królowej Bony i historia pojedynków największego francuskiego komediopisarza z cenzurą Ludwika XIV.
Autorzy sierpniowego numeru „Mówią wieki” skupiają swoją uwagę na tylko jednym kierunku migracji dziewiętnastowiecznych Polaków. Jeden z największych ośrodków przemysłowych ówczesnej i współczesnej nam Europy przyciągał wizją lepszego życia i pracy. „Mowa będzie o ich kulturze, życiu religijnym, czynnikach utrzymujących tożsamość narodową i przyczyniających się do asymilacji. Na uwagę w tym kontekście zasługuje sport, którego dzieje nie są tylko kronikarskim zapisem wyników zawodów, ale też ważną częścią historii społecznej” – zauważa prof. Kopczyński.
„Zagłębie wisi w powietrzu zapachem rozżarzonego żelaza, suchej, gorącej ziemi, siarki i amoniaku. Zapowiada się pyłem, deszczem popiołu i wielkimi pożarami, jak czynny wulkan. Potem pojawiają się kopalnie i wioski kopalniane, sprawiające zupełnie nieprawdopodobny widok, jak dekoracje filmowe z postrzępionymi miniaturowymi górkami żużla, z kominami, z obrzeżami śmieci, z niezliczoną ilością dzieci, z głąbami kapusty w ogródkach działkowych, sterczącymi sztywno w niebo jak kominy, z grubymi chmurami białej pary wodnej, z długimi linami z kolorowym praniem” – pisał jeden z cytowanych na łamach „Mówią wieki” niemieckich reportażystów z Zagłębia Ruhry.
W ten ponury region Niemiec trafiali Polacy z zaboru pruskiego, którzy w większości nie pochodzili z szybko zmieniającego się Górnego Śląska, ale znacznie bardziej tradycyjnych, rolniczych obszarów Rzeszy. Jak udowadnia prof. Ryszard Kaczmarek z Uniwersytetu Śląskiego emigracja Górnoślązaków do dalekiej Westfalii nie była dla nich wymarzoną perspektywą. O pozostaniu na Śląsku decydowały nie tylko wyższe zarobki i większe bezpieczeństwo miejscowych kopalń, ale również zapobiegliwość i oszczędność. „Górnośląscy górnicy z reguły mieli możliwości oszczędzania na wydatkach na jedzenie, bo korzystali z produktów z przydomowej hodowli drobnego inwentarza, a także z warzyw i ziemniaków uprawianych na polu lub w pobliskim ogródku” – zauważa autor.
„Ci, którzy zdecydowali się opuścić rodzinne strony często spotykali się z wieloma formami dyskryminacji. „Polskie gazety prześcigały się w opisywaniu takich wydarzeń. Często, by im dodać wiarygodności, przedstawiano je jako relacje naocznych świadków” – zauważa prof. Kaczmarek. Nad Ren docierali Polacy z rolniczych obszarów Mazur. Zdaniem historyków była to jedna z największych migracji w dziejach tych ziem. Dyrektor Muzeum Historycznego w Ełku Rafał Żytyniec dostrzega fenomen ożywienia tożsamości Polaków z Mazur po przeniesieniu do Zagłębia Ruhry. „W polskojęzycznej prasie mazurskiej podkreślano fakt, że większość przebywającej na emigracji ludności mazurskiej dba o swoją tożsamość nawet bardziej niż ich ziomkowie, którzy pozostali w ojczystych stronach” – pisze.
Oparciem dla Polaków w Westfalii był Kościół. Prof. Witold Matwiejczyk z KUL zauważa, że bardzo szybko do polskich emigrantów dołączyli duszpasterze, tacy jak ks. Józef Szotowski z Mazur. „Jego praca byłaby niemożliwa, gdyby nie pomoc polskich towarzystw. To one przejmowały obowiązek zawiadomienia rodaków o przybyciu polskiego księdza, przygotowywały śpiewy i zbierały ofiary na pokrycie kosztów podróży” – podkreśla autor. W kolejnych latach środowiska skupione wokół duszpasterstw rozszerzyły swoją działalność uczestnicząc w licznych uroczystościach patriotycznych. „Polacy w Zagłębiu Ruhry w swych zbiorowych postawach religijnych zanegowali podstawową tezę Karola Marksa, iż wraz z postępem industrializacji następuje wzrost świadomości klasowej proletariatu robotniczego, który prowadzi do zaniku więzi religijnych i narodowych” – podsumowuje autor. Śladem tych polskich tradycji jest coroczna pielgrzymka miejscowych katolików w Essen do lokalnej katedry. Tam, 15 sierpnia każdego roku oddają hołd Matce Bożej przed kopią obrazu z Jasnej Góry, ofiarowaną w 1978 r. przez prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Fenomenem życia społecznego Polaków w tej części Rzeszy była również działalność sportowa prowadzona m.in. w klubie z westfalskiego „Małego Szczytna”, słynnym w kolejnych dziesięcioleciach Schalke 04 Gelsenkirchen. Historyk Sławomir Ambroziak opisuje losy polskich piłkarzy tego klubu. „Same nazwiska piłkarzy grających w nim w latach trzydziestych i początku czterdziestych (Schalke zdobyło wtedy sześciokrotnie mistrzostwo Niemiec) były znaczące: Zajonz, Szepan, Tibulski, Czerwinski, Urban, Kalwitzki, Badoreck, Burdenski, Kuzorra. Ich rodzice w większości wywodzili się z Warmii i Mazur, ale także z Wielkopolski i Śląsk” – podkreśla.
Życie Polaków w Westfalii brutalnie przerwało przejęcie władzy w Niemczech przez narodowych socjalistów. Po zakończeniu II wojny światowej na terenie pokonanej Rzeszy przebywało około 2,5 miliona Polaków – robotników przymusowych, więźniów obozów koncentracyjnych i jeńców wojennych. „Tworzyli oni kategorię tzw. dipisów (od angielskiego określenia displaced person), definiowanych jako osoby cywilne, które w wyniku wojny znalazły się poza swoim państwem i które wyrażają chęć powrotu do kraju albo znalezienia nowej ojczyzny, ale niezbędna jest im pomoc” – wyjaśnia historyk Jacek Sawicki z KUL i IPN. Żyli w niezwykle trudnych warunkach. Jeszcze w połowie 1946 r. przysługiwał im przydział żywności w wysokości 1050 kalorii. Mimo to, szybko rozpoczęli tworzenie własnych organizacji społecznych. „Tworzono ogniska teatralne, organizowano warsztaty malarskie i muzyczne, także biblioteki, które, chociaż słabo zaopatrzone, starały się zaspokoić potrzebę czytelnictwa. Wznowiły działalność Związek Harcerstwa Polskiego i Sokół” – zauważa autor.
Najnowszy numer „Mówią wieki” zainteresuje także pasjonatów historii elit w epoce nowożytnej. W drugim odcinku biografii królowej Bony Maria Falińska przybliża czytelnikom życie włoskiej księżniczki na Wawelu. „Za wiedzę o nowej ojczyźnie będzie musiała gorzko zapłacić, borykając się z ostracyzmem i samotnością. Bona zastała w Rzeczypospolitej sytuację polityczną, społeczną i kulturową całkowicie odmienną od włoskiej” – zauważa autorka. W serii „Francuski łącznik” Szymon Łucyk przybliża skuteczność cenzury Ludwika XIV wobec jednego z największych dramatopisarzy w dziejach. „Nieocenzurowany tekst komedii się nie zachował. Nie wiemy zatem, jak wyglądał pierwotny Świętoszek, ale możemy się tego domyślać” – reasumuje autor.(PAP)
Autor: Michał Szukała
szuk/