W niedzielę, w 120. rocznicę finału historycznego sporu granicznego z Węgrami o Morskie Oko, który Międzynarodowy Sąd Rozjemczy w austriackim Grazu rozstrzygnął na korzyść Galicji, przy schronisku nad słynnym tatrzańskim jeziorem odsłonięto tablicę poświęconą góralskim obrońcom tych terenów.
"Jeszcze Polska nie zginęła, Wiwat Plemię lasze! Słuszna sprawa górę wzięła Morskie Oko nasze!" – tak 13 września 1902 roku na ulicach Zakopanego śpiewano w rytm Mazurka Dąbrowskiego po odczytaniu telegramu o korzystnym wyroku.
"Ten sukces, na czele którego stał profesor prawa Uniwersytetu we Lwowie Oswald Balzer oraz ówczesny właściciel Dóbr Zakopiańskich hrabia Władysław Zamoyski, miał wielkie znaczenie z uwagi na przynależność tego zakątka Tatr do przyszłej, odrodzonej Rzeczpospolitej" – mówił podczas niedzielnej uroczystości starosta tatrzański Piotr Bąk.
Do sukcesu sprzed 120 lat przyczynił się także Aleksander Mniszek-Tchorznicki - przewodniczący Najwyższego Trybunału Galicji, który reprezentował rząd Galicji podczas sporu. Ważną rolę odegrała także społeczność góralska gospodarująca w Tatrach, na czele z leśniczym z Łysej Polany Jędrzejem Dziadoniem, który był wykonawcą poleceń hr. Zamoyskiego. Właśnie tablica z nazwiskiem i wizerunkiem leśniczego zawisła w niedzielę na budynku schroniska.
Jak wyjaśnił starosta tatrzański i geodeta Piotr Bąk, spór graniczny o tereny wokół Morskiego Oka trwał aż od średniowiecza, ale swoje apogeum i rozstrzygnięcie osiągnął dopiero na przełomie XIX i XX wieku.
"W tamtym czasie był to spór między dwiema częściami monarchii austro-węgierskiej – między Galicją i Węgrami. Spór dotyczył faktycznie 362 hektarów gruntów - wszystkiego, co jest na wschód od Rybiego Potoku, w tym jednej trzeciej części Morskiego Oka i połowy Czarnego Stawu po Rysami. Najpierw był to spór własnościowy pomiędzy właścicielami nieruchomości po obydwóch stronach grani Żabich Szczytów, czyli hrabim Władysławem Zamoyskim, a pruskim magnatem księciem Christianem Hohenlohe" – wyjaśnił starosta.
Spór graniczny o rubieże wschodniego Podhala sięgał czasów średniowiecza. Wtedy granica pomiędzy królestwem Polski a królestwem Węgier ustabilizowała się na rzece Białce, ale górny bieg rzeki rozpoczynający się w Tatrach nie został ustalony, ponieważ nie były to wówczas obszary wykorzystywane gospodarczo. W XIX wieku, gdy obszar Podhala należał do zaboru austriackiego, strona węgierska rościła sobie prawa do wschodnich brzegów Rybiego Potoku i Morskiego Oka.
"Geneza historyczna tego sporu polegała na tym, że w starych dokumentach z 1634 roku ustalono przebieg granicy rzeką Białką, natomiast wtedy nikt nie zadał sobie trudu ustalenia przebiegu górnej części Białki. Węgierska strona twierdziła, że źródła Białki są w Morskim Oku. Ten spór graniczny przez dziesiątki lat prowadzili właściciele zamku niedzickiego" – wyjaśnił starosta tatrzański.
W 1879 roku dobra tatrzańskie po stronie węgierskiej zakupił pruski magnat Christian Hohenlohe - książę Rzeszy, przemysłowiec, który dysponował ogromnym kapitałem. Hohenlohe był też zapalonym myśliwym, dlatego w swoich tatrzańskich włościach urządził zwierzyniec, do którego sprowadził zwierzęta z innych gór, a nawet bizony z Ameryki, na które polował.
Doradcy księcia zaproponowali, że pięknym miejscem na zakończenie wystawnych polowań, w których uczestniczyli możni ówczesnego świata, byłoby właśnie Morskie Oko. O te tereny książę Hohenlohe wytoczył pretensje prawne, a jego przeciwnikami w tym sporze byli najpierw sołtysi z Białki Tatrzańskiej i miejscowi górale, którzy nie dysponowali jednak wielkimi możliwościami prawnymi.
"Dopiero, gdy w 1889 roku Dobra Zakopiańskie nabył hrabia Władysław Zamoyski, to obrona tych terenów stała się bardzo konsekwentna i to zarówno na polu prawnym, jak i na polu faktycznym, zamieniając się nawet w charakter wojny podjazdowej" – opowiadał Piotr Bąk.
Strona węgierska wybudowała przy wypływie Rybiego Potoku z Morskiego Oka swoje koszary i pilnowała granic. Posterunki te dwukrotnie spłonęły, a parkan graniczny został przewrócony na polecenie hrabiego Zamoyskiego. W spór zaangażowały się najwyższe władze, zarówno galicyjskie, jak i węgierskie, i żaden sąd, ani żaden organ administracyjny nie mógł go rozstrzygnąć.
"Jedyną osobą, która mogła rozstrzygnąć spór pomiędzy dwoma częściami Austro-Węgier był cesarz Franciszek Józef. Obawiał się on jednak, że rozstrzygnięcie sporu, w który zostały zaangażowane wszystkie siły polityczne i towarzyszyły mu wielkie emocje, zagraża spoistości cesarstwa. Gdyby cesarz zajął stanowisko pozytywne dla jednej ze stron sporu, druga strona by tego nie podarowała, dlatego to właśnie cesarz zadecydował, że ten spór zostanie rozstrzygnięty przez międzynarodowy autorytet" – opowiadał starosta tatrzański.
W 1901 roku został powołany Międzynarodowy Sąd Rozjemczy ds. ustalenia granicy w Tatrach. Na przewodniczącego trybunału zaproszono Johanna Wincklera, prezesa szwajcarskiego trybunału związkowego. Obrońcą ze strony polskiej był profesor Oswald Balzer i w 1902 roku, końcem sierpnia rozpoczął się przewód sądowy. Czynności sądowe odbywały się w stolicy Styrii – Grazu w Austrii. Sąd badał wszystkie dokumenty historyczne, począwszy od średniowiecza, odbyła się nawet wizja w terenie.
Biegły kartograf po analizie dokumentów, zapoznaniu się z terenem i rozważeniu wszystkich faktów geograficznych oraz reguł międzynarodowych, jednoznacznie stwierdził, że granica między Galicją a Węgrami powinna przebiegać od szczytu Rysów poprzez Żabi Szczyt Niżny, Grań Żabiego, Siedem Granatów do zbiegu Rybiego Potopu i Białki. Sąd przyjął tą opinię i 13 września 1902 roku wydał wyrok przyznający 351 hektarów Galicji, a Węgrzy otrzymali 11 hektarów spornego lasu.
Piotr Bąk przypomniał, że "ten wyrok wzbudził wielki entuzjazm dając poczucie ważnego zwycięstwa Polakom ze wszystkich trzech zaborów".
"Z punktu widzenia merytorycznego, ten spór nie był jakimś wielkim konfliktem granicznym w stosunku do innych sporów jakie miały miejsce w Europie, ale był bardzo prestiżowy. Dla Polaków miał wielkie znaczenie, bo wyrok zapadł ponad 100 lat po trzecim rozbiorze Polski. Po wszystkich przegranych powstaniach, gdy wydawało się, że dla Polaków już nie ma żadnych szans, że już niczego nie obronią i powinni się tylko poddać, oto okazało się, że nagle Polacy byli w stanie obronić stare granice Polski, chociaż Rzeczpospolita nie istniała. Ta obrona odbywała się na forum międzynarodowym, na którym pokazywano dokumenty i przywileje królów polskich - te dokumenty pochodziły z kancelarii królewskiej na Wawelu i nagle temat Polski w zupełnie innej postaci wrócił na forum europejskie" – podkreślił starosta tatrzański.(PAP)
autor: Szymon Bafia
szb/ jann/