Imienną listę mieszkańców Górnego Śląska deportowanych do pracy przymusowej w ZSRS w 1945 r. tworzy IPN. Historycy Instytutu wskazują, że to jedyna droga do ustalenia rozmiarów sowieckich represji nazywanych Tragedią Górnośląską i losów tysięcy konkretnych osób.
Imienną listę mieszkańców Górnego Śląska deportowanych do pracy przymusowej w ZSRS w 1945 r. tworzy IPN. Historycy Instytutu wskazują, że to jedyna droga do ustalenia rozmiarów sowieckich represji nazywanych Tragedią Górnośląską i losów tysięcy konkretnych osób.
Pojęcie Tragedii Górnośląskiej odnosi się do aktów terroru wobec mieszkańców Górnego Śląska - aresztowań, internowań, egzekucji i wywózek do niewolniczej pracy na Wschód, które miały miejsce od stycznia do kwietnia 1945 r., po wkroczeniu Armii Czerwonej na Śląsk. Szacuje się, że wywieziono około 50-60 tys. osób. Część zginęła.
Tragedia Górnośląska do 1989 r. była ze względów politycznych tematem tabu. Potem w woj. śląskim i opolskim rozpoczęły się publiczne dyskusje dotyczące tej problematyki. Zajmujący się sprawą naukowcy przyznają, że pojawia się w nich rozdźwięk pomiędzy ustaleniami historyków, a głosami szeroko rozumianej opinii publicznej. Wynika on m.in. z pewnego zastoju w ostatnich latach w badaniach na ten temat. Dlatego specjaliści IPN starają się docierać do nowych źródeł informacji na ten temat, by weryfikować i rozszerzać posiadaną wiedzę.
Pojęcie Tragedii Górnośląskiej odnosi się do aktów terroru wobec mieszkańców Górnego Śląska - aresztowań, internowań, egzekucji i wywózek do niewolniczej pracy na Wschód, które miały miejsce od stycznia do kwietnia 1945 r., po wkroczeniu Armii Czerwonej na Śląsk. Szacuje się, że wywieziono około 50-60 tys. osób. Część zginęła.
Stopniowo to się udaje - np. w ub. roku katowicki oddział Instytutu podpisał list intencyjny w tej sprawie z władzami uniwersytetu w Doniecku. Trwają ostatnie prace redakcyjne nowej publikacji IPN będącej pokłosiem ubiegłorocznego spotkania polskich i niemieckich historyków nt. deportacji cywilów z Europy Środkowo-Wschodniej do pracy przymusowej w ZSRS. Coraz szerzej w badaniach wykorzystywanie są też kopie materiałów sowieckich, które znajdują się w Centralnym Archiwum Wojskowym, a zostały pozyskane przez polskich historyków wojskowych na początku lat 90.
Informacje z nowych analizowanych źródeł trafiają do powstającej od kilku lat imiennej listy osób aresztowanych i internowanych na terenie Górnego Śląska, a następnie wysłanych do pracy przymusowej w ZSRS. Jak przekazał PAP dr Dariusz Węgrzyn z Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach, tworzona w oparciu o narzędzia informatyczne lista obecnie liczy ponad 27 tys. zweryfikowanych nazwisk. Praca nad nią polega przede wszystkim na zbieraniu i porównywaniu kolejnych pozyskiwanych danych.
Ich źródła, to prócz polskich dokumentów z tamtych czasów (głównie list nazwisk powstałych podczas starań władz polskich o powrót deportowanych), także m.in. wspomnienia uczestników i świadków wydarzeń, materiały umorzonego w 2006 r. śledztwa IPN czy archiwa rosyjskie. Ważnym źródłem są zdeponowane w CAW kopie dokumentów Głównego Zarządu ds. Jeńców Wojennych i Internowanych NKWD/MWD. Zawierają one nie tylko statystyki, materiały administracyjne i opracowania nt. poszczególnych obozów czy batalionów pracy, ale też np. listy cmentarne, czyli zestawienia osób pochowanych na prowizorycznych cmentarzach blisko takich miejsc. Jak podkreśla dr Węgrzyn, analiza tych materiałów – pod kątem Tragedii Górnośląskiej – jest czasochłonna.
Powstawanie imiennej listy IPN napotyka też na szereg trudności. Jedna z nich to następstwo faktu, że akcję zatrzymań ludności cywilnej, która miała podlegać tzw. produktywizacji, czyli wykorzystaniu w przemyśle, struktury NKWD prowadziły głównie na terenach, które dopiero potem zostały przekazane państwu polskiemu (zasadnicza część zatrzymań i wywózek miała miejsce na obszarach Górnego Śląska znajdujących się przed wojną w granicach III Rzeszy, m.in. w Gliwicach, Bytomiu i Zabrzu). Osoby te były formalnie aresztowane lub mobilizowane (w tym ostatnim przypadku nie musiano przedstawiać jakiegokolwiek zarzutu by pozbawiać wolności i wysyłać do łagru).
Ponieważ polska władza w pierwszych tygodniach po wkroczeniu Armii Czerwonej nie miała tam wstępu, jej późniejsze próby doprowadzenia do powrotu wywiezionych opierały się przede wszystkim na wiedzy i zgłoszeniach rodzin. Informacje te trafiały na zestawienia wywiezionych (określane umownie jako listy społeczne) tworzone w kolejnych latach po 1945 r. m.in. przez starostów, Polski Związek Zachodni czy Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego.
„Były to akcje społeczne, ludzie zgłaszali nazwiska deportowanych osób. Polskie władze nie miały pojęcia, ile osób zostało wywiezionych. Dodatkowo wywózki przede wszystkim z przedwojennych terenów niemieckich wiązały się z tym, że te osoby posiadały obywatelstwo niemieckie. Były więc traktowane i zapisywane w statystykach sowieckich jako Niemcy” - zaznaczył historyk.
Węgrzyn zakończył niedawno prace nad jedną ze statystyk sporządzonych przez Główny Zarząd ds. Jeńców Wojennych i Internowanych NKWD/MWD. Materiał ten nie ujmuje osobnej kategorii Górnoślązaków - figurują tam właśnie „Niemcy” lub „Niemcy zamieszkujący na obszarze Polski”. W innych sowieckich dokumentach czasem pojawia się kategoria „Śląscy górnicy”. „Tu jest kłopot, jak tych ludzi wyodrębnić. Mamy pewne dane zbiorcze, z których trudno wyabstrahować mieszkańców Górnego Śląska” - zaznaczył naukowiec.
W skrupulatnie prowadzonych statystykach NKWD, a potem MWD, czyli ministerstwa spraw wewnętrznych, pojawiają się tylko osoby, które dotarły do obozów w Związku Sowieckim. Badaczom na tym etapie umykają więc zmarli podczas transportu (według szacunków mogło to być od kilku do nawet kilkunastu procent zatrzymywanych).
Polskie władze nie zawsze domagały się powrotu wszystkich wywiezionych. Starano się przede wszystkim o powrót osób uznawanych za Polaków, choć z analizy list społecznych wynika, że dane nt. wywożonych gromadzono dość obszernie. Pomijani w poszukiwaniach byli z reguły najbardziej skompromitowani mieszkańcy Górnego Śląska, np. wcześniejsi aktywni członkowie organizacji nazistowskich. Istniała też najpewniej trudna do oszacowania grupa wywiezionych, która nie pojawiła się na polskich listach.
Jednym z problemów były tu prowadzone praktycznie równolegle wysiedlenia z Górnego Śląska na Zachód osób uznanych za Niemców. Jeśli kogoś z takich rodzin w tym czasie wywiezienio na Wschód, przebywające na Zachodzie rodziny nie mogły w kolejnych latach zgłosić tego na Górnym Śląsku. Specjaliści IPN korzystają w tym przypadku z materiałów Niemieckiego Czerwonego Krzyża.
Tworzenie przez IPN imiennej listy wywiezionych to również praca porównawcza. Tylko na polskich listach społecznych wiele nazwisk powtarza się. Te same osoby zgłaszali różni bliscy lub znajomi, nieraz w różnych miejscowościach czy dzielnicach. Pojawiają się różnice w pisowni nazwisk, stąd konieczność weryfikacji, np. po dacie urodzenia. Tu też zdarzają się problemy np. z lutym zapisywanym cyframi rzymskimi i listopadem – cyframi arabskimi.
Pod względem terytorialnym najpełniejsze są listy społeczne z rejonu Bytomia Zabrza czy Gliwic (obejmujące po kilka tysięcy osób). Im bardziej na zachód, w stronę Opola, tym danych jest mniej. Historycy zwracają jednak uwagę, że o ile w czasie wojny na ważnych terenach przemysłowych pozostawiano zwykle pracujących tam robotników, to na terenach rolniczych wcielenia do wojska były powszechne. Dlatego po wojnie wywożono stamtąd na Wschód zwykle osoby bardzo młode lub już leciwe, bo tylko takie znajdowały się w miejscowościach zajętych przez Armię Czerwoną.
Opierając się na dotychczasowych danych z tworzonej przez IPN listy imiennej całkowita liczba dotkniętych Tragedią Górnośląską to nie mniej niż 27 tys. zatrzymanych przez Sowietów. Praktycznie 95-98 proc. osób z tej grupy zostało wywiezionych do pracy w Związku Sowieckim, do łagrów. Niewielki odsetek, głównie kobiet i bardzo młodych ludzi, pozostał na miejscu przede wszystkim dla demontażu zakładów przemysłowych, np. w Blachowni. Potem ta grupa nie została wywieziona na Wschód i - po zakończeniu pracy - wypuszczona na wolność.
Górnej granicy wywiezionych naukowcy IPN na razie nie próbują szacować, przede wszystkim dlatego, że radzieckie statystyki nie wyodrębniały terenu Górnego Śląska. Niemieckie próby oszacowania liczby wywiezionych na Wschód mieszkańców zarówno Dolnego, jak i Górnego Śląska, wskazują na 62 tys. osób – w większości z Górnego Śląska. Dr Węgrzyn w toku swoich prac skłania się do liczby ok. 50 tys. dotkniętych deportacjami.
„Pozostało jeszcze sporo materiałów do sprawdzenia – nie tylko są to listy społeczne. Bardzo ciekawym źródłem są np. dotąd niewykorzystywane akta z postępowań o uznanie za zmarłego. Gdy poszczególne osoby nie wracały, trzeba było sądownie ustalić ich zgon. Systematycznie przeglądamy teraz te akta wychwytując osoby, które zginęły w łagrach, co tam jest literalnie napisane. W przypadku akt sądowych nie próbowano tego tuszować – są próby ustalenia daty i miejsca zgonu. To zwykle przybliżony obszar, czyli Donbas, często nazwy konkretnych obozów czy daty zgonów. Wszystko oparte na zeznaniach tych, którzy wrócili” - wskazał Węgrzyn.
Górnej granicy wywiezionych naukowcy IPN na razie nie próbują szacować, przede wszystkim dlatego, że radzieckie statystyki nie wyodrębniały terenu Górnego Śląska. Niemieckie próby oszacowania liczby wywiezionych na Wschód mieszkańców zarówno Dolnego, jak i Górnego Śląska, wskazują na 62 tys. osób – w większości z Górnego Śląska. Dr Węgrzyn w toku swoich prac skłania się do liczby ok. 50 tys. dotkniętych deportacjami.
„To mrówcza praca. Tylko w przypadku takich postępowań z terenu powiatów Opole i Koźle trzeba było przeglądnąć ponad 5 tys. teczek, ale dzięki temu udało się ustalić nazwiska i daty śmierci około 800 deportowanych. Znacznie obszerniejsze akta z Gliwic, Zabrza czy Bytomia są systematycznie przeglądane razem z prokuratorami Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Nardowi Polskiemu IPN w Katowicach” - zaznaczył naukowiec.
Z dotychczasowych doświadczeń badaczy wynika, że dane z wyroków sądowych w takich sprawach z reguły pokrywają się z danymi z akt sowieckich. Imienna lista IPN w takich wypadkach może być uzupełniona np. o świadków zgonu.
Dr Węgrzyn podkreśla, że dotąd zweryfikowane dane nie są jeszcze wystarczające, aby próbować wiarygodnie szacować liczbę śmiertelnych ofiar Tragedii Górnośląskiej. „Nie mamy jeszcze pewności, że ta imienna lista jest w dużym stopniu kompletna, nadal operujemy na pewnym stopniu ogólności. Jeśli nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ile osób na pewno wywieziono, tym bardziej nie wiemy, ile powróciło. Jest tutaj duże zamieszanie – część wracała ze wschodu, część z zachodu (poprzez sowiecki obóz nr 69 we Frankfurcie nad Odrą), część nie wróciła na teren Górnego Śląska, osiedlając się gdzie indziej” - wyjaśnił historyk.
W sowieckich obozach pracy mieszkańcy Górnego Śląska byli traktowani w różny sposób. Czasem też musieli deklarować się narodowościowo – kalkulując, w jaki sposób mają większą szansę wrócić do domu i tym samym przeżyć. Część tych osób została potem zwolniona jako Polacy - oni zwykle przekraczali polską granicę w rejonie Brześcia. Głowna jednak ich część, którą traktowano jako ludność niemiecką, trafiała zwykle do sowieckiego obozu we Frankfurcie nad Odrą. Tam dokonywano selekcji, kto może wrócić na teren Górnego Śląska, a kto musi się osiedlić na powojennych obszarach Niemiec.
„Nawet przeglądając listy urzędów repatriacyjnych mamy ogromne zamieszanie. Myślę, że jedyną metodą, by zbliżać się do celu, jest dalsze tworzenie listy imiennej” - skonkludował Węgrzyn.(PAP)
Mateusz Babak
mtb/