Gdy przyjrzymy się życiorysom polskich olimpijczyków biorących udział w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich przed wybuchem II wojny światowej, to zorientujemy się, że o wielu z nich pamięta się także ze względu na zaangażowanie w innych sferach życia.
Nie powinno to dziwić – brali udział w zawodach doby sportu amatorskiego, nie musieli zatem trenować przez cały niemal rok. Poza tym kariery niemal wszystkich z nich przerwał wielki dziejowy kataklizm, jakim bez wątpienia była druga wojna światowa. Siłą rzeczy ich biografie nie mogły się więc zawęzić tylko do sportu. Na przeszkodzie stanęła historia. Warto przypomnieć sobie losy niektórych olimpijczyków sprzed kilkudziesięciu lat, tak różne od życiorysów dzisiejszych mistrzów.
Po, nawet pobieżnym, przejrzeniu biogramów przedwojennych olimpijczyków nie sposób nie zauważyć, jak wielu było wśród nich wojskowych – zarówno weteranów pierwszej wojny światowej i walk o niepodległą Polskę, jak i tych, którzy już w wolnej Rzeczypospolitej zdecydowali się na pozostanie w mundurze.
Do pierwszych należał chociażby biorący udział w pierwszych Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Chamonix Franciszek Bujak, który na skocznie i trasy biegowe kombinacji norweskiej trafił wprost z szeregów polskiej Kompanii Wysokogórskiej. Spośród wielu zawodowych wojskowych, reprezentujących Polskę jednym z najciekawszych jest przypadek drużyny bobsleistów z igrzysk w St. Moritz w 1928 r. Tworzyła ją następująca piątka: Józef Boer-Plater, Jerzy Bardziński, Jerzy Potulicki, Antoni Bura oraz Jerzy Łucki.
Po, nawet pobieżnym, przejrzeniu biogramów przedwojennych olimpijczyków nie sposób nie zauważyć, jak wielu było wśród nich wojskowych – zarówno weteranów pierwszej wojny światowej i walk o niepodległą Polskę, jak i tych, którzy już w wolnej Rzeczypospolitej zdecydowali się na pozostanie w mundurze.
Pod względem sportowym każdy z nich znalazł się tam niejako przypadkowo – ciężko stwierdzić, aby którykolwiek miał duże doświadczenie w startach w tej dyscyplinie. Boer-Plater był znany jako doskonały kierowca (pamiętajmy, że bobsleje już wtedy miały kierownice), Bardziński, odznaczony Virtuti Militari, był wybitnym oficerem kawalerii, Łucki służył w piechocie, startował wprawdzie w zawodach sportowych, ale… lekkoatletycznych.
Gdy jednak dostrzeże się, że każdy z nich miał (mniej lub bardziej intensywne) związki z osławionym II Odziałem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, to wnet okaże się, że nie ma mowy o przypadku. Pięcioosobowa drużyna związana z wojskowym wywiadem – to już dziś chyba niemożliwe.
Nie wszyscy zimowi olimpijczycy byli jednak wojskowymi. Wśród pozostałych wyróżnia się Tadeusz „Ralf” Adamowski – syn polskich emigrantów z USA i kuzyn wybitnego pianisty i polityka Ignacego Jana Paderewskiego. To jeden z najlepiej wykształconych olimpijczyków, absolwent słynnego Harvard University. Adamowski w roku 1925 przyjechał odwiedzić kraj przodków. Już miał wracać do Stanów, gdy otrzymał zaproszenie do udziału w treningach powstającego klubu hokejowego AZS Warszawa. Zaproszenie przyjął i został w Polsce na wiele lat. Śmiało można uznać go za jednego ze współtwórców polskiego hokeja na lodzie. Znalazł się w składzie drużyny, która w 1932 r. w Lake Placid zdobyła czwarte miejsce jednak na cztery występujące.
Brak tu miejsca na wyliczenie jego osiągnięć sportowych, warto natomiast wspomnieć o zasłudze pozasportowej. Adamowski nie opuścił kraju po niemieckiej inwazji we wrześniu 1939 r. i trafił do obozu jenieckiego, gdzie udało mu się zorganizować cały system nauczania języka angielskiego. Jeńcy mogli uczyć się go nie tylko na poziomie podstawowym i średniozaawansowanym, lecz także na najwyższym, zwanym szczeblem uniwersyteckim
Przypadek Adamowskiego jest z jednej strony nietypowy, ale z drugiej można go uznać za reprezentanta szerszej grupy polskich zimowych olimpijczyków z okresu międzywojennego. Chodzi o środowiska akademickie, inteligenckie.
Kolejna grupa to sportowcy, których można określić mianem „ludzi gór”. Najczęściej byli góralami i całe swoje życie wiązali właśnie z górami – współtworzyli ówczesną turystykę wysokogórską, wspinali się na turnie, jeździli na nartach. Prawdziwy test nadszedł dla wielu z nich w latach drugiej wojny światowej. Wśród nich na pierwszym miejscu trzeba wymienić sławnego tatrzańskiego kuriera Stanisława Marusarza. O jego losach, a przede wszystkim o słynnej ucieczce z krakowskiego więzienia na Montelupich pisał już dr Robert Gawkowski.
Równie wybitnym narciarzem, co Marusarz był wszechstronny Bronisław Czech. Startował niemal w każdym rodzaju narciarskich biegów oraz w konkursach dla skoczków. Był trzykrotnym olimpijczykiem, w 1936 r. w Garmisch-Partenkirchen pełnił funkcję chorążego polskiej ekipy. Ze Stanisławem Marusarzem łączyła go także działalność konspiracyjna i służba tatrzańskiego kuriera. Także i on został aresztowany. Tutaj podobieństwa się kończą – nie uciekł z więzienia, został wywieziony do obozu w Auschwitz. Tam wykazał się wielką odwagą: działał w organizacji konspiracyjnej założonej przez rotmistrza Pileckiego, odrzucił hitlerowską propozycję „nie do odrzucenia” – nie zgodził się na trenowanie młodych niemieckich zawodników. Zmarł z wycieńczenia w roku 1944 r.
Nie wszyscy jednak olimpijczycy-narciarze walczyli w konspiracji na terenie polskich gór. Szczególnie daleko los rzucił Andrzeja Marusarza, kuzyna Stanisława, olimpijczyka z lat 1932 i 1936. Po wybuchu wojny udało mu się przedostać do Grecji, tam zaciągnął się do załogi polskiego statku „Warszawa”. Już do końca wojny służył jako sternik w marynarce. Pływał w wielu alianckich konwojach z zaopatrzeniem, także tych najniebezpieczniejszych do Murmańska. Wielokrotnie znajdował się na krawędzi życia i śmierci, przeżył dwa lub trzy storpedowania „swoich” statków
Lista olimpijczyków, którzy zapisali piękną kartę w latach drugiej wojny światowej jest naprawdę długa. Wspomnę więc tylko jeszcze o jednym z nich – hokeiście Janie Maciejce. Pod pseudonimem „Ryś” tworzył krakowski oddział Kedywu, by następnie, w randze podporucznika, służyć w 16 pułku piechoty Ziemi Tarnowskiej AK. W czasie jednej z akcji przydarzyła mu się nietypowa sytuacja. Dowodzony przez niego pododdział wziął do niewoli kilku niemieckich żołnierzy. Jeden z nich okazał się kibicem wiedeńskiego klubu hokejowego Wiener Eislauf Vefrein, z którym przed wojną kilkukrotnie potykała się Cracovia. Jeniec wykazał się doskonałą pamięcią, bez problemu rozpoznał w dowódcy partyzantów dawnego bramkarza „Pasów” i powiedział: „O, pan porucznik Maciejko, bramkarz Cracovii!”.
Życie poza sportem to jednak nie tylko wojna, partyzantka i szeregi polskich oddziałów na Zachodzie. Nie można zapomnieć o olimpijczykach, którzy zostali przedsiębiorcami, naukowcami, czy też inżynierami. Część z nich korzystała z doświadczeń, które zdobyli na stokach i lodowiskach. Wspomniany już Franciszek Bujak założył świetnie prosperującą firmę produkującą narty i smary.
Życie poza sportem to jednak nie tylko wojna, partyzantka i szeregi polskich oddziałów na Zachodzie. Nie można zapomnieć o olimpijczykach, którzy zostali przedsiębiorcami, naukowcami, czy też inżynierami. Część z nich korzystała z doświadczeń, które zdobyli na stokach i lodowiskach. Wspomniany już Franciszek Bujak założył świetnie prosperującą firmę produkującą narty i smary.
Jeszcze inaczej potoczyły się losy narciarza Henryka Mückenbrunna – niedoszłego olimpijczyka z Chamonix (był członkiem polskiej ekipy i miał startować w kombinacji norweskiej, ale ostatecznie nie wziął udziału w zawodach, zapewne złamał wówczas nogę). W latach trzydziestych wyjechał nagle z Polski, prawdopodobnie uciekał przed służbą wojskową. Osiedlił się we francuskim Chamonix, gdzie zrobił wielką karierę jako instruktor narciarstwa. Był także współautorem niezwykle poczytnego podręcznika narciarskiego zatytułowanego po prostu Le Ski. Największy rozgłos zdobył, gdy udało mu się zwieźć z wysoko położonej trasy rannego narciarza, któremu uratował dzięki temu życie.
Doświadczenia ze startów na sportowych arenach pomogły w dalszej karierze także Januszowi Kalbarczykowi.
Ten wybitny panczenista reprezentujący Polskę na Igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen (1936), ukończył studia architektoniczne i tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej pracował w Biurze Odbudowy Stolicy. Projektował przez kolejne dekady, specjalizując się zwłaszcza w budownictwie sportowym. Jego najsłynniejszych dziełem jest tor łyżwiarski na warszawskich Stegnach. Jako architekt pracował też były narciarz Michał Górski, autor wielu obiektów sportowych i turystycznych położonych w okolicach Zakopanego.
O ile architektoniczna działalność Kalbarczyka i Górskiego w pewnym sensie zakorzeniona była w ich karierach sportowych, o tyle Witalis Ludwiczak zdołał pogodzić dwie jeszcze bardziej odległe od siebie dziedziny. Pierwszą był, rzecz jasna, sport – Ludwiczak grał w hokeja na igrzyskach w Lake Placid i w Garmisch-Partenkirchen. Drugą było zaś prawo, które hokeista ukończył na Uniwersytecie Poznańskim w 1933 r. Przez wiele lat wykładał prawo cywilne na tej uczelni (w międzyczasie przemianowanej na Uniwersytet Adama Mickiewicza), by w 1969 r. uzyskać tytuł profesora.
Co ciekawe, Ludwiczak nie był jedynym olimpijczykiem z Garmisch-Partenkirchen, który zrobił karierę naukową. Narciarzowi Karolowi Zającowi udało się w czasie wojny przedostać do polskiej armii walczącej na Zachodzie z Niemcami. Nie wrócił do kraju, skończył psychologię na Oksfordzie i przez wiele lat wykładał w amerykańskich uczelniach. Amerykańskie i kanadyjskie kampusu podbijał jednak już nie jako Zając. Zmienił pisownię swojego nazwiska na „Sayons”. Tak było chyba łatwiej.
Krzysztof Niewiadomski ( MHP)