Roman Bratny to postać jak z szekspirowskiego dramatu - rozdarta - mówi PAP Emil Marat, autor książki "Bratny. Hamlet rozstrzelany". "Podczas pracy zdałem sobie sprawę, że jest to człowiek dużo bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać"
Polska Agencja Prasowa: Jaki Roman Bratny wyłania się z pana książki? Biografię której wersji Bratnego dostajemy?
Emil Marat: Chciałem pokazać Bratnego jako postać niejednoznaczną i umykającą prostym ocenom, bo takim go widzę. W punkcie wyjścia traktowałem Bratnego jako autora najbardziej znanej książki o AK-owskim podziemiu i Powstaniu Warszawskim, czyli "Kolumbów. Rocznik 20". Ta książka jest ikoniczna, kultowa, ukształtowała wyobrażenie o pokoleniu młodych ludzi z czasów okupacji. Nie można zapominać, że jako młody człowiek Bratny był naprawdę zdolnym poetą. Można go wręcz zestawiać w jednej linii z Tadeuszem Gajcym i Zdzisławem Stroińskim, z którymi zresztą się przyjaźnił. Jestem oczywiście świadom czarnego wizerunku Bratnego, na który zapracował sobie nie tylko książką "Rok w trumnie", ale także wcześniejszymi kontrowersyjnymi tekstami. Oba te wizerunki są prawdziwe i biografia je zawiera.
Uważam jednak, że ta dychotomia nie wyczerpuje tematu, ponieważ jest jeszcze "trzeci Roman Bratny". Chcę zastrzec, że nie mówię o osobowości pisarza, w książce nie zajmuję się psychologizowaniem, ale odnoszę się jego do losów oraz motywacji. Bratny był człowiekiem skomplikowanym, wręcz wplątanym we własną wizję historii i w oparciu o tę wizję podejmował decyzje, które nie zawsze można ocenić jako moralnie pozytywne. Powiedziałbym zatem, że mamy triadę wizerunków Romana Bratnego.
PAP: Jaką zatem wizję historii miał Bratny?
E.M.: Wizja historii czy raczej tego, jak historia wpływa na człowieka w jednostkowym oraz grupowym, społecznym znaczeniu to szeroki temat, więc w książce go tylko dotykam. Generalnie można przyjąć, że przez dużą część powojennego życia Roman Bratny bał się Armagedonu, czyli powtórki z Powstania Warszawskiego. Bał się hekatomby, która kosztowałaby krew młodych ludzi. Powtarzał to wielokrotnie do końca lat 60. jako jeden z głównych wątków swojej publicystyki. Podkreślał, że Polska jest w takiej, a nie innej sytuacji geopolitycznej, że nie da się z tym nic zrobić i że trzeba działać w takich ramach, jakie narzuciła historia.
PAP: O wpływie historii na ludzi opowiada najważniejsza książka Bratnego, czyli "Kolumbowie. Rocznik 20"…
E.M.: Ta książka ma źródła w przeżyciach Bratnego. Przypomnę, że był członkiem konspiracji: ukończył Szkołę Podchorążych, działał w Armii Krajowej, ale również był członkiem faszyzującej organizacji "Miecz i Pług". Niemal wszystkie fakty z wojennej i tuż powojennej części biografii Bratnego mają odzwierciedlenie w "Kolumbach". Nawet "Miecz i Pług" został przedstawiony jako organizacja "Wola i Czyn".
Jeśli chodzi o doświadczenia bohaterów książki, to zostały one zaczerpnięte z przeżyć przyjaciół Bratnego, przede wszystkim Stanisława Likiernika, żołnierza Kedywu AK. To właśnie Likiernik jest pierwowzorem Kolumba – Staszka Skiernika w pierwszym i drugim tomie książki, zaś w trzecim "powojennym" tomie pierwowzorem jest Krzysztof Sobieszczański ps. Kolumb, który po wojnie zajmował się na poły przestępczymi praktykami w Europie Zachodniej. Książka ma zatem wymiar reportażowy. Tak zresztą odbierali ją opisani bohaterowie – ci, którzy przeżyli, ze Stachem Likiernikiem na czele.
PAP: A co zrobić z późniejszą twórczością Bratnego, zwłaszcza że nie jest już ona tak jednoznaczna jak "Kolumbowie"?
E.M.: Twórczość Bratnego jest bardzo różnorodna, możemy wskazać na różne jej nurty. Dwie trzecie tego pisarstwa można traktować jako indywidualne appendiksy - uzupełnienia do "Kolumbów".
W połowie lat 60. pisał dość istotne rzeczy, i słabe i te najlepsze. To z tego okresu pochodzi m.in. "Naganiacz" – opowiadanie wybitne, sfilmowane przez małżeństwo Petelskich; film jest ciekawy i "mocny", ale nie dorównuje noweli. Następnie pisał teksty, które można niestety uznać za utrzymane w poetyce "moczarowskiej", choć one też nie były do końca jednoznaczne, prostoliniowe. W latach 70. pisał książki na poły reportersko-interwencyjne. Chciał nimi wpływać na rzeczywistość, pokazywać nieprzyzwoitość władzy, która nie służyła ludziom. To były książki, które de facto można porównać do reportażu małego realizmu. To twórczość bardzo nierówna. Obok rzeczy wartościowych, są książki pisane w pośpiechu, nieco – można powiedzieć – niechlujnie. Bratny generalnie pisał po prostu za dużo, za szybko, jakby jednocześnie chciał i gonić swoją teraźniejszość i wskrzeszać przeszłość.
Natomiast na przełomie lat 70. i 80. zaczął pisać rzeczy dość nieprzyzwoite, agresywnie zwalczające opozycję demokratyczną, która zaczynała się rodzić od 1976 r., wokół Komitetu Obrony Robotników. Ta publicystyka jest naprawdę moralnie wątpliwa. Bratny co prawda podpisał Apel 64, czyli list intelektualistów skierowany do władz PRL o podjęcie rozmów ze strajkującymi robotnikami w Sierpniu '80. Potem jednak – i to słusznie – postrzegany jest jako apologeta stanu wojennego. W jego ocenie stan wojenny miał uchronić przed wojną domową i ewentualną interwencją sowiecką – właśnie przed owym Armagedonem.
Tak dochodzimy do roku 1983, kiedy ukazał się "Rok w trumnie". Jest to powieść obyczajowa, w której Bratny właściwie nawet nie krytykował, tylko próbował ośmieszyć system wartości, który stał za tworzeniem się wielkiego ruchu społecznego, jakim była Solidarność. Ta książka była nieuczciwa i nie ma co jej bronić. Wyśmiewała młodych ludzi, którzy byli przywiązani do ideałów solidarności, wzajemnej pomocy i wolności. Mimo że koncept literacki i jakość z dzisiejszej perspektywy nawet może się bronić, to jednak ta książka stała – co wskazuję – w jakimś sensie na antypodach "Kolumbów".
PAP: Jak się zatem stało, że Bratny po takiej książce jak "Kolumbowie", napisał "Rok w trumnie"?
E.M.: Na pewno wskazanie przyczyn nie jest takie proste, jak zwykło się uważać. Często spotykamy się z opiniami, że Bratny to cynik, okropny facet, który wybrał wygodne życie w establishmencie PRL, zawsze był przy władzy. Wydaje mi się, że z analizy wydarzeń z życia Bratnego oraz dokumentów, listów i prawie wszystkich jego książek, wyłania się obraz bardziej skomplikowany. Staram się chwytać tropy, jednocześnie zapraszając czytelnika do własnych refleksji i analiz. Uważam, że Bratny nie był człowiekiem z gruntu złym, podłym, czarnym charakterem, którym jawił się po "Roku w trumnie".
Przyczyn postawy Bratnego upatruję w tym, co w książce nazywam drzazgami w jego życiorysie, a których było kilka i które łączy to, że miały one miejsce przede wszystkim w czasie okupacji i po wojnie, do połowy lat 50. Podczas wojny Bratny przyglądał się temu, co dzieje się w życiu konspiracyjnym, widział tarcia na styku młodych konspiratorów oraz tych starszych, wywodzących się bezpośrednio z II Rzeczpospolitej. Wiedział o "kainowych zbrodniach" - czyli o de facto małej wojnie domowej toczącej się od początku 1944 r. w AK – piszę o tym w książce sporo. Uważał za podejrzane niektóre wybory dokonywane przez dowództwo AK, nie mówię tylko o decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego, którą oczywiście bardzo krytykował (w powstaniu walczył dzielnie, brawurowo, często ryzykując życiem). Ale patrząc na śmierć przyjaciół, na ambicje dowódców, również na lekkomyślność młodych żołnierzy, zdawał się tracić wiarę w ludzki rozsądek, który mógłby kształtować dzieje. Wcześniej taką drzazgą w jego duszy zdawał się być Wrzesień '39 – był jednym z tych młodych ludzi, którzy wierzyli w potęgę swojego państwa, zbudowanego przez ojców. A państwo to – mimo mocarstwowej retoryki – przewróciło się jak domek z kart. Jak zatem wierzyć propagandzie? Jak ufać ideologom? To wszystko doprowadziło go do swoistego cynizmu i przeświadczenia, że w swej naturze człowiek jest zły, z czasem połączonego z przekonaniem, że jakakolwiek inna racja niż własna jest nie do obrony. To był proces – opisuję go w książce, oczywiście pozostawiając czytelnikowi miejsce na własne refleksje i opinie. Nie musi się ze mną zgadzać.
PAP: Czy zatem Bratny i jego wybory jakoś się bronią?
E.M.: Lektura książki może pomóc w odpowiedzi na to pytanie. Ja nie chcę bronić Bratnego, ani jego publicystyki, ponieważ jest autorem artykułów i paru książek, na czele z "Rokiem w trumnie", których obronić się nie da. Jednak Bratny był człowiekiem, który do końca życia nosił okupacyjny garb. Nawet jego postawa w najgorszych latach, czyli w 1968 i 1969 roku, a potem pod koniec lat 70., kiedy powstał Komitet Obrony Robotników (pisarz miał niemalże obsesję zwalczania tego ruchu), później Solidarność - to wszystko zaczęło się dla niego w czasach najbardziej dramatycznych, które go ukształtowały. To była dla niego jedna, ta sama historia, która wciąż i wciąż doprowadzała Polskę na skraj przepaści. Tak mu się wydawało.
W książce staram się rozwikłać te spętlone losy i wybory ideologiczne Bratnego. A to nie jest proste: człowiek, który walczył w konspiracji, miał wielki "błysk" i chwałę, czyli "Kolumbów", a potem jakoś przegrywał. Cenił wygodne życie, w PRL-owskim pisarsko-literackim establishmencie, sprzedawał setki tysięcy egzemplarzy książek, był najpoczytniejszym pisarzem PRL, ale wydaje mi się, że w głębi starał się być w zgodzie ze swoimi własnymi, nawet nie tyle przekonaniami, co odczuciami wykraczającymi poza oportunizm.
PAP: Biografii nadaje pan jednak podtytuł "Hamlet rozstrzelany". Czy postawa Hamleta była mimo wszystko bliska Bratnemu?
E.M: W tym podtytule nawiązałem do najbardziej znanego eseju, który przewija się przez całą twórczość Bratnego. W czasie okupacji na łamach konspiracyjnego pisma "Dźwigary", które prowadził, napisał króciutki tekst zatytułowany "Rozstrzelenie Hamleta". Później rozbudowywał go w obozach jenieckich w Lamsdorf i Sandbostel. Miała powstać wówczas książka "Nędza Polska", a esej "Rozstrzelenie Hamleta" miał stanowić jeden z jej rozdziałów. Owo "Rozstrzelenie Hamleta" pojawia się także w "Kolumbach" – główny bohater, Jerzy, pisze ten tekst. Metanarracyjnie esej pojawił się także w ostatniej książce Bratnego, czyli w "Aniele w butach z ostrogami".
Po tragedii wojny Bratny apelował do polskiej inteligencji, aby – oczywiście to metafora – "rozstrzelała w sobie Hamleta", aby nie rozpatrywała każdego problemu i nie analizowała po tysiąckroć każdej kwestii społecznej i politycznej, tylko aby wyzbyła się wątpliwości i szła do przodu działała na rzecz lepszego jutra, lepszej sytuacji społeczeństwa i kraju – "Polski – wartości, której czas się nie ima", pisał. Specjalne to podkreślam, ponieważ Bratny do końca życia był może nie nacjonalistą, ale narodowcem, on by powiedział – po prostu patriotą, ale to moim zdaniem nie wyczerpywałoby określenia jego postawy.
PAP: Udało mu się porzucić to hamletyzowanie?
E.M.: Starał się żyć zgodnie z założeniem, że nie można hamletyzować, że trzeba trzymać się dokonanych wyborów. To wiodło go na manowce. Odnoszę wrażenie, że pod koniec życia zrozumiał, że tak naprawdę nie udało mu się rozstrzelać w sobie Hamleta, że nie tylko jemu, ale w ogóle charakterowi ludzkiemu przypisane jest jednak budowanie wątpliwość, zastanowienie się, niepewność, również zmiany poglądów. Daje temu wyraz w swojej ostatniej dużej książce – "Aniele w butach z ostrogami" – to ładna, długa rodzinna saga. Bardzo ważna. Bratny nie jest zatem "rozstrzelanym Hamletem", mimo takiego podtytułu, ale na pewno po części jest postacią jak z szekspirowskiego dramatu. Rozdartą. Skomplikowaną.
PAP: Jaka jest zatem rola biografia tak niejednoznacznej postaci jak Roman Bratny? Jaki jest w ogóle pana stosunek do niego?
E.M.: Nie mam wyłączności na wskazywanie przepisu na idealną biografię takiej postaci. Każdy autor próbuje znaleźć klucze do swojego bohatera, czasem udaje się to lepiej, a czasem gorzej. To oceniają co wrażliwsi czytelnicy.
Uważam natomiast, że warto czasami pozostawiać pewne kwestie niezamkniętymi. Oczywiście nie chodzi o to, by jedynie szkicować stelaż faktograficzny i kalendarium z życia bohatera czy wypunktować fakty oraz powiedzieć, aby czytelnik to sobie teraz interpretował. Ja się do tego nie ograniczam - piszę o książkach Bratnego, śledzę echa jego życia osobistego w prozie i publicystyce, próbuję się doszukiwać powodów dlaczego napisał to, co napisał. Bardzo ważne było dla mnie również budowanie szerokiego kontekstu zdarzeń – kontekstu i historycznego i obyczajowego.
Życie każdego człowieka jest w pewnej mierze sprawą otwartą. Bywa tak, że po jakimś czasie inaczej patrzymy na decyzję osób, o których czytamy lub którymi się interesujemy. Mój stosunek do Bratnego w trakcie pracy również jakoś się zmieniał. Zdałem sobie sprawę, że jest to człowiek dużo bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać.
Może zabrzmi to nieco bombastycznie, ale uważam, że rola autora biografii nie polega na ocenianiu - raczej na pokazaniu złożoności i komplikacji, które towarzyszyły życiu opisywanego twórcy. Biograf powinien skłaniać czytelnika do namysłu nad czymś szerszym niż tylko owo jedno życie tego jednego konkretnego bohatera. Takie książki lubię najbardziej, taką chciałem napisać.
Rozmawiała Anna Kruszyńska
Książka Emila Marata "Bratny. Hamlet rozstrzelany" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Emil Marat (ur. 1971) - pisarz i dziennikarz. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Jest autorem książek "Studnie Norymbergi" i "Szkło" i współautorem (wraz z Michałem Wójcikiem) książek historycznych "Ptaki drapieżne" i "Wojna nadejdzie jutro". "Bratny. Hamlet rozstrzelany" jest dopełnieniem jego trylogii związanej z powieścią Romana Bratnego "Kolumbowie. Rocznik 20" - wcześniej ukazały się "Made in Poland" (napisana wspólnie z Michałem Wójcikiem, za którą autorzy otrzymali Nagrodę Historyczną "Polityki") oraz "Sen Kolumba". (PAP)
Autorka: Anna Kruszyńska
akr/ wj/