"Chcę nagrywać w zgodzie z moją osobistą filozofią niezależności, całkowitej szczerości i zdrowego rozsądku" - mówił Steve Albini. Ikona niezależnego rocka, prowokator, lider grup Big Black, Shellac i Rapeman, producent płyt Nirvany, PJ Harvey i Pixies zmarł 7 maja w wieku 61 lat.
Nigdy nie napisał przeboju, chwytliwej melodii, nie występował w popularnych programach telewizyjnych - napisał dziennikarz "Guardiana" Jeremy Gordon. W świecie muzyki niezależnej Steve Albini był jednak legendą, liderem wpływowych formacji jak Big Black czy Rapeman, producentem "In Utero" Nirvany, "Rid of Me" PJ Harvey, "The Fragile" Nine Inch Nails czy "Surfer Rosa" Pixies. Autorytetem, w którego zdania na temat niezależności artystycznej, rocka i punku, wsłuchiwali się muzycy kolejnych pokoleń.
"Chcę nagrywać płyty w zgodzie z moją osobistą filozofią niezależności, samostanowienia, całkowitej szczerości i zdrowego rozsądku" - tak określił swój styl pracy w wywiadzie, udzielonym w 1994 r. magazynowi "Chicago". W połowie lat 90. Albini był ikoną rockowej alternatywy. Zasłynął za sprawą brutalnej, bezkompromisowej muzyki, jaką tworzył w grupach Big Black i Rapeman. Grał w nich na gitarze i śpiewał - właściwie wykrzykiwał gniewne słowa, mające wstrząsać, wytrącać z równowagi.
Dla wielu - mówił Gerard Cosloy z niezależnej wytwórni Homestead - zmieniał się w postać z kreskówek; bezwzględnego fanatyka, indie-rockowego zelotę o radykalnych poglądach na wszystko. "Ten potworny gość, który wpada do sklepów płytowych, wybiera te wydane przez wielkie wytwórnie i roztrzaskuje je, łamie na kolanie, a na koniec maluje swastykę na wejściu do sklepu. W przypadku Steve'a nic nie mogło być dalsze od prawdy".
W książce "Our Band Could Be Your Life" Michael Azerrad stwierdził, że Albini przyjął postawę, jakby wykrzykiwał swych słuchaczy: "nienawidźcie mnie, proszę!". Krytykował też innych muzyków, którzy - jak uznał - kierowali się nie dbałością o sztukę, a sukces komercyjny. Sam dążył do konfrontacji za sprawą rasistowskich, ksenofobicznych i homofobicznych wypowiedzi i tekstów. Żałował ich później, o czym opowiadał w wywiadach. "Nie zamierzam się wykręcać, mówić, że to kultura się zmieniła... nie, po prostu byłem wtedy w błędzie" - przyznał "Guardianowi".
Gdy przeprowadził się na studia do Chicago, zamierzał zostać dziennikarzem muzycznym. Zakochany w punk rocku, pisał do fan-zinów - magazynów, tworzonych przez muzycznych entuzjastów, wydawanych poza głównym obiegiem i "domowymi sposobami". W 1981 r. powołał do życia własny zespół, który nazwał Big Black, wykonujący agresywną muzykę, utwory, w których Albini poruszał tematy morderstwa, przemocy, choroby psychicznej. W 1988 r. założył nową grupę - Rapeman - która rozpadła się po nagraniu dwóch singli, EP-ki i jednej płyty, "Two Nuns and a Pack Mule", wydanej przez niezależną chicagowską oficynę Touch and Go. Po latach żałował nazwy, jaką wybrał; miała szokować, ale - ocenił - była "nie do obrony" i "horrendalna". W 1992 r. stanął na czele kolejnej grupy Shellac.
W 1993 r. o Albinim było głośno, gdy Kurt Cobain wybrał właśnie jego na producenta płyty Nirvany "In Utero". Cobain chciał, by nowa płyta jego zespołu nie brzmiała jak przebojowa "Nevermind", która okazała się światowym fenomenem. Zależało mu na przypomnieniu o punkowych korzeniach zespołu, chciał, by "In Utero" przypominała "Surfer Rosa" Pixies. Wytwórni nie podobał się wybór Albiniego i efekt pracy producenta, otwarcie wyrażającego pogardę dla branży, muzycznego przemysłu. Domagała się ponownego nagrania całej płyty; Albini odmówił, prasa donosiła, że płyta Nirvany może w ogóle się nie ukazać. Gdy trafiła do sklepów - "poprawiona" przez innego producenta - Albini skomentował, że brzmi zupełnie inaczej niż ta, nad którą pracował.
"Steve Albini był osobą pełną pasji i sprzeczności" - napisał w mediach społecznościowych Thurston Moore, muzyk znany najlepiej z gry w Sonic Youth. "Od zaskakująco młodego wieku potrafił błyskotliwie i inteligentnie uzasadnić powody, dla których nie należy postawić stopy w wielkiej wytwórni, zostać ledwie trybikiem w maszynie (...) Jeśli była jakaś ideologia, którą można uznać za kluczową dla Steve'a, zawsze uważałem, że byłby to komunitaryzm. Walka w słusznej sprawie". Cosloy dodawał: "zależało mu na tym, by robić, co trzeba, nie tylko dla samego siebie, ale także dla innych".
Pytany przez Jeremy'ego Gordona w wywiadzie udzielonym w 2023 r., o to czy zastanawia się czasem, jak zostałby zapamiętany, gdyby musiał z dnia na dzień zakończyć karierę, Albini odparł: "mam to gdzieś". "Robię to, co robię i interesuje mnie tylko to - że robiłem to wczoraj i będę to robił jutro i nie przestanę". Zmarł 7 maja na atak serca w swoim studiu nagraniowym w Chicago. (PAP)
pj/ aszw/