Powinniśmy być dumni, że udało się wypracować wspólne i możliwe do zaakceptowania po jednej i drugiej stronie granicy dzieło o historii tak mocno skonfliktowanych niegdyś narodów - mówi PAP prof. Robert Traba, współautor podręcznika „Europa. Nasza historia”.
Ministerstwo Edukacji Narodowej dopuściło do użytku przygotowany przez badaczy z Polski i Niemiec ostatni tom podręcznika „Europa. Nasza historia”.
PAP: Czy od nowego roku szkolnego nauczyciele i uczniowie ósmych klas szkoły podstawowej będą mogli korzystać z podręcznika „Europa. Nasza historia”?
Robert Traba: Tak i z tego bardzo się cieszę, choć trzeba wyjaśnić, że wkrótce zmieni się podstawa programowa. W niektórych miejscach potrzebne będą więc zmiany. Przestrzegałem od kilku lat, że dalsza zwłoka doprowadzi do tego, że podręcznik można będzie sobie najwyżej postawić na bibliotecznej półce. I nie chodzi wyłącznie o odchudzenie podstawy programowej, której sam jestem zwolennikiem. Nasz podręcznik był gotowy, gdy nikomu się nie śniły ani agresja Rosji na Ukrainę, ani pandemia koronawirusa.
PAP: Dlaczego procedury związane z dopuszczeniem podręcznika do szkolnego użytku trwały tak długo?
R.T.: Z pomysłem stworzenia wspólnego polsko-niemieckiego podręcznika wystąpili kilkanaście lat temu ministrowie spraw zagranicznych obu krajów – Radosław Sikorski i Frank-Walter Steinmeier - a koordynacją projektu zajęła się powołana pół wieku temu na fali pierwszego odprężenia w stosunkach Wschód - Zachód polsko-niemiecka komisja podręcznikowa. Przez 13 lat miałem zaszczyt tej komisji współprzewodniczyć. Pierwsza część podręcznika, przeznaczona dla klasy piątej, została dopuszczona przez Ministerstwo Edukacji do szkolnego użytku już w 2016 r. Zaraz potem tę procedurę przeszły też kolejne części – dla klas szóstej i siódmej. Poszczególne części podręcznika zostały też dopuszczone do użytku w prawie wszystkich niemieckich landach. W prawie wszystkich, bo w Bawarii uznano, że jest tam za mało treści na temat ich historii.
PAP: Z wprowadzeniem podręcznika do szkół czekano jednak na to, aż gotowa będzie ostatnia część?
R.T.: Tak i nikogo, kto ma do czynienia z dydaktyką, taka praktyka nie dziwi. Trudno bowiem oczekiwać, żeby nauczyciele i uczniowie rozpoczynali cykl nauczania od jednego podręcznika, a w następnej klasie sięgali po taki, który zupełnie się od poprzedniego różni zarówno w formie, jak i w sposobie prezentowania różnych treści. Z tego powodu po jednej i drugiej stronie granicy czekano na ostatnią część podręcznika, doprowadzoną do początku XXI wieku.
Niestety, w Polsce ta część nie została dopuszczona do użytku, bo jeden z trzech recenzentów w 2021 r. wydał negatywną opinię, a wyznaczony przez resort edukacji na arbitra prof. Grzegorz Kucharczyk z tą oceną się zgodził.
PAP: Podkreślał pan wtedy, że przemawiały za tym względy polityczne, a nie merytoryczne. Dalej pan tak uważa?
R.T.: W tej negatywnej ocenie autorom podręcznika zarzucono zbagatelizowanie roli Kościoła katolickiego w Polsce w walce z systemem komunistycznym. Nie spodobał się też opis Powstania Warszawskiego, a także ukazanie obalenia muru berlińskiego jako symbolu zakończenia komunizmu. Trzeba było bardzo dużo złej woli i politycznego zaślepienia, by w taki sposób zakwestionowane rozdziały odczytać. Dla każdego, kto ma jakieś pojęcie o historii, powinno być jasne, że powszechnie przyjętym na całym świecie symbolem upadku systemu komunistycznego było obalenie muru berlińskiego, choć oczywiście to wydarzenia w Polsce rozpoczęły cały ten proces. Gdyby nie rewolucja "Solidarności" w 1980 roku, starania opozycji, a na koniec rozmowy Okrągłego Stołu, które zainspirowały i zachęciły do działań ludzi w różnych krajach po tej stronie „żelaznej kurtyny”, wiele rzeczy mogło się potoczyć inaczej. To Polska była wzorem do naśladowania i dowodem, że można bezkrwawo zerwać z komunizmem. I w podręczniku zostało to wyraźnie zaznaczone.
PAP: A co z rolą Kościoła w walce z komunizmem?
R.T.: Ta sprawa wcale nie była tak jednoznaczna. Kościół nie tylko walczył i był zwalczany, ale też przez dużą część powojennej historii próbował się dopasować do politycznych realiów. Sprowadzanie wszystkiego do heroizmu i represji to nie tylko uproszczenie, ale przeinaczenie. Poza tym trzeba zachować właściwe proporcje – przy uwypuklaniu działań poszczególnych hierarchów nie powinno się zapominać np. o PSL-u Stanisława Mikołajczyka zaraz po wojnie, a potem o innych organizacjach antykomunistycznej opozycji.
PAP: Czy dopuszczenie do użytku wspólnego polsko-niemieckiego podręcznika oznacza, że w polskich szkołach będzie się uczyć niemieckiej wersji historii?
R.T.: Spotkałem się już z takim argumentem i mogę na to odpowiedzieć tylko tak, że na głupotę nie ma lekarstwa. Zamiast kręcić nosem na to, że uczeń w Polsce mógłby się uczyć tych samych treści co jego rówieśnik za Odrą, lepiej się cieszyć. Chociażby z tego powodu, że dotąd w prawie żadnym niemieckim podręczniku nie było nawet wzmianki o Powstaniu Warszawskim. Ucząc się o II wojnie światowej, niemiecki uczeń dowiadywał się o Holocauście i Stauffenbergu, ale nie o tym, jak wyglądała niemiecka okupacja w Polsce. Nie poznawał nawet nazwy Generalne Gubernatorstwo.
PAP: Dlaczego nauczyciele i uczniowie powinni sięgnąć po podręcznik „Europa. Nasza historia”?
R.T.: Bo to nie jest, jak potocznie bywa nazywany, podręcznik polsko-niemiecki, ale podręcznik oceniany jako bardzo dobry. Nieprzypadkowo był chwalony i wyróżniany, m.in. w czerwcu 2024 r. cały czterotomowy cykl dostał prestiżową nagrodę Polskiej Akademii Umiejętności. Wcześniej czwarty tom dostał nagrodę jako najlepszy podręcznik na największych w Europie targach edukacyjnych Didacta. Powinniśmy być dumni, że udało się wypracować wspólne i możliwe do zaakceptowania po jednej i drugiej stronie granicy dzieło o historii tak mocno z sobą skonfliktowanych niegdyś narodów. To może być dobra podstawa do dialogu przy respektowaniu argumentów drugiej strony.
Dobry podręcznik, moim zdaniem, ma uczyć myślenia historycznego. Nie może być przeładowany faktami, ale musi pomóc w ich zrozumieniu. Ucząc się polskiej historii, warto każde zdarzenie, każdą postać pokazać w kontekście historii powszechnej, bo przecież nic nie istnieje w oderwaniu od reszty. Od tego, czy młody człowiek nauczy się samodzielnie analizować przeszłość, w dużym stopniu zależy, czy stanie się odpowiedzialnym, odpornym na manipulacje obywatelem.
***
Prof. Robert Traba – historyk w Instytucie Studiów Politycznych PAN. W latach 2006-2018 był dyrektorem Centrum Badań Historycznych w Berlinie, a do 2020 współprzewodniczącym Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej i wspólnie z prof. Michaelem Müllerem współkierującym projektem bilateralnego podręcznika do nauki historii. Na początku lipca za wkład w badania dziejów polsko-niemieckich otrzymał Krzyż Zasługi na Wstędze Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. (PAP)
Autor: Józef Krzyk
jkrz/ dki/ miś/ mhr/