Szanse na odkrycie średniowiecznej albo renesansowej perełki są już właściwie zerowe – powiedział w rozmowie z PAP dr Dariusz Wilk, ekspert w dziedzinie kryminalistyki, specjalizujący się w metodach wykrywania fałszerstw dzieł sztuki. Jak dodał, w Polsce nie istnieją mechanizmy usuwania falsyfikatów z rynku sztuki.
Dr Wilk jest prawnikiem i chemikiem, adiunktem w Pracowni Kryminalistyki na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest też członkiem Zespołu Analityki Sądowej i Toksykologicznej przy Komitecie Chemii Analitycznej Polskiej Akademii Nauk, autorem licznych publikacji m.in. z dziedziny metod identyfikacji, w tym fizykochemii kryminalistycznej, z zakresu ekspertyzy sądowej oraz monografii naukowej "Fałszerstwa dzieł sztuki. Aspekty prawne i kryminalistyczne".
PAP: Dlaczego zainteresował się pan badaniem fałszerstw dzieł sztuki?
Dariusz Wilk: Do moich zamiłowań oprócz kryminalistyki należą sztuka i architektura. Zainteresowałem się tematyką fałszerstw po przeczytaniu fascynującej książki "To ja byłem Vermeerem" o holenderskim fałszerzu obrazów. Han van Meegeren po zakończeniu II wojny światowej został oskarżony o to, że kolaborował z hitlerowcami, sprzedając im m.in. obrazy Vermeera. Groziła mu za to kara śmierci i musiał udowodnić, że handlował tylko własnoręcznie sfałszowanymi płótnami.
W tamtych latach fizykochemiczne techniki badań były mało rozwinięte. Natomiast już pod koniec lat 60. za pomocą technik radioizotopowych ustalono, że dzieła mogły powstać dopiero w XX wieku. Tym samym potwierdzono, że van Meegeren mówił prawdę. Pigmenty z jego obrazów miały inny skład chemiczny niż te, które stosował Vermeer.
PAP: Z jakich jeszcze metod korzysta kryminalistyka w weryfikacji autentyczności dzieł sztuki?
DW: Jest ich cała masa. To na przykład spektroskopia ramanowska (RS). Technika polega na skupieniu na próbce wiązki lasera o określonej długości fali pomiarze promieniowania rozproszenia Ramana. Mówiąc prościej – bada się efekty oddziaływania światła wzbudzającego z materiałami badanego dzieła. Podobnie skład pierwiastkowy badanych materiałów może być wyznaczony technikami fizykochemicznymi. Popularną techniką jest fluorescencja rentgenowska (XRF). Na fragmenty obrazu kieruje się promieniowanie rentgenowskie i analizuje się promieniowanie, które pod jego wpływem emitują atomy znajdujące się w próbce. W ten sposób można określić skład pierwiastkowy głównych elementów próbki.
Inne techniki pozwalają na oznaczenie pierwiastków śladowych, a więc występujących w badanym obiekcie w bardzo małych ilościach. To na przykład spektrometria mas sprzężona z plazmą indukcyjnie sprzężoną z mikropróbkowaniem laserowym (LA-ICP-MS). W tej technice cząstki materiału zostają pobrane z powierzchni obrazu za pomocą ablacji laserowej, następnie są transportowane w gazie szlachetnym, na przykład helu lub argonie, do spektrometru mas. Tam są rozbijane na atomy i jony, które są poddawane analizie.
Dużą zaletą współczesnych metod fizykochemicznych jest to, że skład chemiczny można wyznaczyć dla bardzo małych fragmentów materiału, a pomiary są nieinwazyjne, a więc nie wiążą się ze zniszczeniem dzieła.
W ostatnich latach rozwijane są metody badań autentyczności obrazów i rysunków na podstawie pociągnięć pędzla albo charakterystycznej kreski. Można tutaj wykorzystać algorytmy sztucznej inteligencji. Jej skuteczność w wykrywaniu falsyfikatów rysunków Pabla Picassa, Henriego Matisse’a, osiąga około 80 proc. dobrych wskazań. Aktualnie są też prowadzone badania nad wykorzystaniem AI do oceny siatki spękań warstwy malarskiej (tzw. klakelury) – czy powstała w sposób naturalny, czy też dzieło postarzono, na przykład poddając je uszkodzeniom mechanicznym w trakcie cykli zmian temperatury lub wilgotności.
PAP: Wątpliwości w kwestii autentyczności i pochodzenia dzieł sztuki pojawiają się na przykład, gdy na rynku pojawia się obiekt kiedyś skradziony lub zaginiony.
DW: Pamiętam ze swoich analiz spraw karnych w Polsce sprawę pastelu Teodora Axentowicza “Portret kobiety z pawimi piórami”. Przed wojną był w zbiorach Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie i został zrabowany hitlerowców trakcie II wojny światowej. Pojawił się potem na aukcji w 2011 r. Należało potwierdzić proweniencję dzieła, co było utrudnione, ponieważ jego kolorystyka była nieco inna niż ta udokumentowana na niewyraźnych, czarno-białych reprodukcjach w katalogach wystawy z pierwszej dekady XX w. oraz barwnej pocztówce z 1908 r. Trzeba było więc ustalić historię obiektu, a także to, czy po zaginięciu uległ uszkodzeniom, czy poddano go konserwacji albo rekonstrukcji. Na pierwszy rzut oka obraz z przedwojennych zdjęć i ten wystawiony na aukcję różniły się wyraźnie, w szczególności kolorystyką i detalami postaci. W badaniach zastosowano m.in. technikę superprojekcji, która polega szczegółowym porównaniu w programie graficznym ujęć jednego i drugiego obiektu. Okazało się, że kluczowe elementy na tym obrazie były zachowane, tylko poddano go konserwacji, która na szczęście nie poszła za daleko. Dzięki temu potwierdzono pochodzenie dzieła.
Ciekawa sprawa dotyczyła też obrazu "Jezus Miłosierny", którego kopie można znaleźć w niezliczonych polskich kościołach. Oryginał, namalowany w 1934 roku przez Eugeniusza Kazimirowskiego, jest w Wilnie. W 2005 roku przenoszono go z wileńskiego kościoła pod wezwaniem Świętego Ducha do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, gdzie znajduje się do dzisiaj. Właścicielki pracy – Zgromadzenie Sióstr Matki Miłosierdzia – na jakiś czas straciły z nią kontakt i sądziły, że ktoś im ją podmienił. Na szczęście miały znakomitą dokumentację fotograficzną i na jej podstawie zlecono badania porównawcze. Metodą superprojekcji udowodniono, że do podmiany nie doszło.
PAP: Niekiedy dzięki ekspertyzom okazuje się, że ktoś tego nieświadom ma bezcenne dzieło.
DW: Było kilka takich głośnych przypadków. W 1998 roku pewna marszandka kupiła w nowojorskim domu aukcyjnym obraz uznawany za XIX-wieczne niemieckie dzieło. Portret był potem publicznie prezentowany, a w 2007 roku odkupił je kolekcjoner dzieł sztuki przekonany, że to obraz Leonarda da Vinci. Ekspertyzy trwały latami, w tym przy użyciu technik fizykochemicznych W tej historii pojawia się polski wątek. Otóż ten portret powstał na welinie – pergaminie z koziej skóry – i jak się okazało później, była to część piętnastowiecznej księgi „La Sforziada” poświęconej dynastii Sforzów. Zachowały się cztery egzemplarze tego inkunabułu, a jeden z nich jest w Polsce, w Bibliotece Narodowej. Eksperci skorzystali z polskiego zabytku, żeby potwierdzić autentyczność dzieła. Stwierdzili, że otwory w pergaminie pasują do „naszego” renesansowego inkunabułu – i to stanowiło jeden z wielu dowodów wskazujących na autentyczność pracy “La Bella Principessa”. Potwierdza ją również odcisk palca Leonarda w farbie – zgodny w wielu miejscach z odciskiem z innego, niekwestionowanego obrazu artysty. Mimo to sprawa autentyczności dzieła nadal jest wątpliwa dla niektórych historyków sztuki.
W XXI wieku zdarzyła się też inna podobna historia. Kupiony w 1958 r. za 100 dolarów “Zbawiciel świata” w 2005 r. został już wyceniony na 10 tysięcy dolarów. Potem – po serii analiz – jego cena poszybowała do 450 milionów dolarów, bo ustalono, że to praca Leonarda. Dziś ten najdroższy obraz w historii znajduje się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
PAP: Jakie jest prawdopodobieństwo, że światło dzienne ujrzą kolejne tej klasy dzieła?
DW: Wydaje się, że szanse na odkrycie średniowiecznej albo renesansowej perełki są już właściwie zerowe. Przypadki, że kupimy za grosze obraz wart miliony, już się praktycznie nie zdarzają. Powszechność internetu oraz digitalizacja zbiorów sprawiają, że każdy może sprawdzać informacje o artystach i ich twórczości. Trudno więc liczyć na to, że ktoś, kto chce sprzedać obraz, nic na jego temat nie wie i nie próbuje chociażby w najprostszy sposób ustalić jego pochodzenia i wartości.
Muzea mają wiele obiektów, które nie są eksponowane na wystawach, tylko od dekad leżą w magazynach – tam może jeszcze zdarzyć się jakieś sensacyjne odkrycie. Niekiedy jakieś wyjątkowe dzieła można znaleźć w kościołach. Taka historia wydarzyła się w Polsce. W 1964 roku w kościółku w Kosowie Lackim na Mazowszu dwie konserwatorki sztuki z Polskiej Akademii Nauk odkryły obraz przedstawiający św. Franciszka z Asyżu. Stwierdziły, że jego autorem jest El Greco, a prowadzone przez ponad dekadę ekspertyzy potwierdziły tę hipotezę. Prezentowany dziś w Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach obraz “Ekstaza św. Franciszka” to jedyne dzieło tego artysty w Polsce.
PAP: Na co należy zwracać uwagę, jeśli pojawia się wątpliwość co do autentyczności dzieła?
DW: Na wiele aspektów technicznych i estetycznych. Na przykład na przemalowania, które mogą być wynikiem działań konserwatorskich lub renowacyjnych, ale bywają również dziełem artysty. Zdarzały się przypadki, że artysta zamalowywał swoją pracę i tworzył na niej nową. W celu ustalenia przemalowań stosuje się rentgenografię, czyli prześwietlanie obrazu promieniami Rentgena. Daje to dobre wyniki w przypadku, gdy w którejś warstwie wykorzystano farby zawierające pierwiastki ciężkie, na przykład ołów. Można je odkryć na prześwietleniu pod młodszymi pigmentami, które nie zawierają tego typu substancji.
Problem przemalowań dotyczy m.in. dzieł Van Gogha. Był bardzo produktywnym twórcą, ale za jego życia te obrazy się nie sprzedawały. Dlatego w pewnym okresie zamalowywał swoje wcześniejsze dzieła i tworzył na nich następne. Holendrzy w 2008 r. zbadali jeden z jego obrazów techniką fluorescencji rentgenowskiej wykorzystującej promieniowanie synchrotronowe. Tak udało się odkryć pod “Łąką trawy” z 1887 roku inny obraz Van Gogha, portret kobiety – prawdopodobnie modelki, która pozowała do wcześniejszego o dwa lata płótna “Jedzący kartofle”.
PAP: Fałszerze słusznie uchodzą za wybitnych artystów?
DW: Tak uważam. Artysta tworzący własne dzieła nie musi się w nikogo wczuwać, nikogo udawać. Może kierować się tylko uczuciami i natchnieniem, korzystać z własnego stylu i upodobanej techniki. Fałszerz musi je imitować, a wcześniej poznać i ich się nauczyć. Im bardziej styl i technika artysty podrabianego odbiega od własnego stylu fałszerza, tym większa trudność. To trochę jak pisanie cudzym charakterem pisma, ale jeszcze bardziej skomplikowane, bo w przypadku malarstwa wchodzi w grę więcej zmiennych, w tym środki artystyczne.
PAP: Ekspert pana specjalności ma w Polsce dużo pracy?
DW: Powinien mieć, a z tym bywa różnie. Polsk rynek sztuki i ekspercki nie jest uregulowany. Nie ma oficjalnego zawodu eksperta w kwestii oceny autentyczności dzieł sztuki, ani też oficjalnego i wymaganego modelu ekspertyzy. W ramach doktoratu z nauk prawnych ten model opracowałem; opisałem, jak proces badań dzieł sztuki – głównie dla obrazów – powinien przebiegać.
Transakcje kupna i sprzedaży to rynek prywatny. Dlatego tylko od sprzedających i kupujących zależy, czy interesujące ich obiekty będą poddawane weryfikacji. Warto pamiętać o tym, że sprzedający, chcąc mieć dodatkowy dokument uwiarygadniający pochodzenie dzieła, zatrudniają własnych ekspertów, zwykle historyków sztuki, i przedstawiają tylko ekspertyzy potwierdzające autentyczność. Dlatego w razie wątpliwości zainteresowani nabyciem dzieła powinni zlecić przeprowadzenie badań przez wybranego przez siebie eksperta.
Kolejnym problemem rynku sztuki w Polsce jest zupełny brak mechanizmów usuwania z rynku wykrytych falsyfikatów. Takie mechanizmy nie działają nawet na poziomie prawa karnego (poprzez orzeczenie przepadku mienia z przestępstwa). Rynek sztuki niestety działa w ten sposób, że jeśli podczas próby sprzedaży ktoś się dowie, że jego obraz to podróbka, zachowa go przez pewien czas, a potem spróbuje sprzedać gdzie indziej. (PAP)
Autorka: Anna Bugajska
abu/ zan/ jpn/