1 września 1979 r. pod Grobem Nieznanego Żołnierza twórcy KPN – głosem Niny Milewskiej – wyrazili publicznie, jaka idea połączyła ich w jednej partii. Niepodległość Polski, bo o niej mowa, była wówczas raczej marzeniem niż realnym celem politycznym.
Sama Konfederacja Polski Niepodległej, choć składała się w większości z ludzi opozycji, była jesienią 1979 r. zjawiskiem niezwykłym. Pierwsza organizacja opozycyjna, definiująca się jako partia polityczna, rzuciła wyzwanie komunistom wbrew wszelkiej logice. Jej członkowie wywodzili się m.in. z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela i środowiska politycznego, które politolodzy sklasyfikowaliby jako konserwatywne i prawicowe, a komuniści jako reakcyjne i antykomunistyczne. Sami konfederaci widzieli siebie jako „kolejną zmianę w długim pochodzie pokoleń” – pochodzie prowadzącym do wolnej i niepodległej Polski. Gdy ogłaszali powstanie Konfederacji, zapewne w najbardziej optymistycznych snach nie przypuszczali, że dekadę później będą zasiadać w polskim parlamencie i głośno wyrażać ambicje wejścia w skład koalicji rządzącej.
Romantycy i szaleńcy
„Jeśli przegramy, to hasło KPN być może będzie interesować wąskie grono historyków, a ideę Niepodległości będą realizować inni, podobni do nas, często nie wiedząc, że był KPN, tak jak my przecież o wielu naszych poprzednikach nie wiemy [...] W razie czego pozostaje tylko pewność, że za nami pójdą inni. Że gdy nas zabraknie, to przyjdą i poniosą tę ideę inni. Że nigdy ich nie zabraknie. Niepodległej Polski nie można zamknąć do więzienia, nie można jej rozstrzelać. Nie można jej wykorzenić z dążeń Polaków”. Tak o Konfederacji Polski Niepodległej pisał w więziennej celi jeden z jej twórców, Tadeusz Stański.
Bez wątpienia KPN w pierwszej dekadzie swojego istnienia przyciągała ludzi odważnych, którzy dla niepodległości byli gotowi poświęcić wiele. Radykalizm, nie tylko werbalny, okazał się atrakcyjny zwłaszcza dla młodych, antykomunistycznie nastawionych opozycjonistów. Dla nich Komitet Obrony Robotników, a później Solidarność podziemna, były za mało wyraziste, a idea porozumienia z władzami i szukanie kompromisu – nieakceptowalne. Komunizm i ludzie go tworzący musieli upaść, a na gruzach miała powstać niepodległa III Rzeczpospolita. Zresztą Moczulski był jednym z pierwszych polityków używających tej nazwy, określając byt państwowy, który powstanie po upadku PRL.
Amerykański ambasador Francis Meehan w 1980 r. informował Waszyngton: „Większość ludzi w Polsce uważa Moczulskiego za nieszkodliwego romantyka politycznego, którego działalność nie przynosi nikomu zagrożenia”. Była to jedna z niewielu wyważonych opinii na temat przewodniczącego KPN. John Darnton, korespondent „New York Timesa” i zdobywca nagrody Pulitzera za reportaże z Polski ogarniętej solidarnościową rewolucją, był znacznie ostrzejszy. Po osobistym zetknięciu się z Moczulskim stwierdzał bez ogródek, że to „megaloman z głową w chmurach, a ta cała jego partia to fikcja, po prostu grupa niemogących nic ludzi”. Skrajności w ocenie Konfederacji Polski Niepodległej i jej przewodniczącego w kolejnych latach nie były niczym szczególnym.
Być partią opozycyjną w systemie monopartyjnym
Wyznawany w środowisku KPN romantyzm celów łączono z pozytywizmem środków, które miały służyć realizacji zamierzeń. Sama formuła partii politycznej, starającej się funkcjonować w systemie monopartyjnym, była nową jakością opozycji przedsierpniowej. KPN przez podjętą w 1980 r. próbę startu z wyborach powiedziała komunistom głośne „sprawdzam”. I chociaż poniosła porażkę (władze odmówiły rejestracji kandydatów i poddały ich represjom), to była ona pozorna. Podejmowanie aktywności politycznej w postaci partycypacji w procesie wyborczym, zebrań partyjnych, tworzenia gazet wydawanych poza obiegiem oficjalnym – wszystko to spotykało się z przeciwdziałaniem Służby Bezpieczeństwa. Zresztą pierwsze lata działalności to czas znacznej penetracji agenturalnej struktur partyjnych.
Esbecy zdołali bowiem umieścić tajnych współpracowników na wielu poziomach struktur KPN. TW byli w Radzie Politycznej, zajmowali się drukiem najważniejszych tytułów drugoobiegowych, a także kierowali niektórymi grupami KPN, działającymi w mniejszych ośrodkach. Taka infiltracja skutecznie ograniczała skuteczność działań podejmowanych przez konfederatów. Sytuacja zmieniła się po wprowadzeniu stanu wojennego. Wówczas bowiem KPN działała już w pełni konspiracyjnie i potencjalnym członkom przyglądano się znacznie uważniej. Widać to w zachowanych dokumentach SB, która skarżyła się pod koniec lat osiemdziesiątych na brak agentury m.in. w środowisku KPN. Faktycznie w Radzie Politycznej wybranej w tym czasie TW nie było.
Jednak KPN przez lata nie cieszyła się zaufaniem w innych kręgach opozycyjnych. Wydaje się, że głównym powodem była postać lidera. Moczulski bowiem budził ogromne emocje. Przez lata był posądzany o współpracę z władzami. Zarzucano mu także udział w kampanii antysemickiej w 1968 r., gdy był dziennikarzem „Stolicy”. Później te zarzuty się nie potwierdziły, chociaż kwestia rejestracji przez SB Moczulskiego jako TW o kryptonimie Lech stała się przedmiotem toczących się przez wiele lat postępowań lustracyjnych. Sprawa dotyczyła okresu sprzed jawnej działalności opozycyjnej (1969–1977).
Wiarygodność KPN wraz z jej liderem potwierdzały represje, których partia doświadczała ze strony komunistów. Notoryczne zatrzymania, przemoc stosowana przez funkcjonariuszy czy wreszcie wyroki skazujące liderów ugrupowania skutecznie budowały jej wizerunek twardej partii antykomunistycznej, która wprawdzie wyrzeka się przemocy, ale jej celem jest upadek systemu komunistycznego. Strach przed KPN był widoczny chociażby w okresie solidarnościowego „karnawału”. Liderzy partii w czasie strajku w Stoczni Gdańskiej zostali uwięzieni. Wyszli na podstawie porozumienia sierpniowego 1 września, ale już 23 września 1980 r. Moczulski został ponownie aresztowany. Aż do wprowadzenia stanu wojennego środowisko KPN doświadczało jedynie aresztów i represji. Sytuacja nie zmieniła się po 13 grudnia 1981 r. Internowano kilkuset konfederatów, a liderów partii skazano na kilkuletnie wyroki. SB likwidowała także spontanicznie i oddolnie powstające komórki KPN.
Dopiero amnestia z 1986 r. przyniosła pewną odwilż. Wśród zwolnionych wówczas z więzień opozycjonistów znaleźli się także liderzy KPN. Moczulski, otoczony w tym czasie młodszymi, wpatrzonymi w niego bezkrytycznie współpracownikami, skutecznie odbudował struktury partyjne, tworząc bazę pod spodziewaną eksplozję społeczną. Chociaż KPN w okresie transformacji nie odegrała głównej roli, to jej wpływ na ówczesne wydarzenia był zauważalny.
Zderzenie z niepodległością
KPN u schyłku lat osiemdziesiątych domagała się, jak cała opozycja, relegalizacji Solidarności. Tylko, że dla niej był to jedynie krok w drodze do niepodległości, a nie opcja maksimum. Nie biorąc udziału w pertraktacjach okrągłostołowych, stanowiła główny trzon radykałów antykomunistycznych, którzy wprost nawoływali do budowy nowego, demokratycznego państwa na gruzach PRL. „Mała, ale dobrze zorganizowana radykalna grupa”, jak ją określili dyplomaci amerykańscy w szyfrówce do Departamentu Stanu, miała więc własny plan. Z jednej strony krytykowano umowę okrągłego stołu – jako zbyt ugodową ze strony Wałęsy. Z drugiej zaś zdecydowano się na start w reglamentowanych wyborach. Start ten przyniósł rozczarowanie i słaby wynik wyborczy, ale dawał nadzieję na dalsze trwanie na polskiej scenie politycznej. Kolejnym rozczarowaniem było ostatnie miejsce Moczulskiego w wyborach prezydenckich w 1990 r., za sukces jednak trzeba uznać sam udział i zebranie wymaganej liczby głosów. Sztuka ta nie udała się m.in. Kornelowi Morawieckiemu, a przecież jego Solidarność Walcząca w latach osiemdziesiątych miała potencjał podobny do KPN.
„Idziemy od porażki do porażki, ale dzięki nim ciągle zbliżamy się do celu, czyli Polski niepodległej” – mówił w czerwcu 1990 r. Moczulski. Polska dzięki transformacji ustrojowej stała się krajem niepodległym, a KPN w 1991 r. odniosła największy sukces wyborczy. Wprowadziła wówczas do Sejmu 51 posłów i 4 senatorów. Nie potrafiła się jednak utrzymać w parlamencie, a na jej lidera cień rzucały umieszczenie na tzw. liście Macierewicza i głosowanie za odwołaniem rządu Jana Olszewskiego w czerwcu 1992 r.
W kolejnych wyborach KPN udało się wejść do parlamentu – jako jedynej obok Wałęsowskiego BBWR partii prawicowej, jednak był to już łabędzi śpiew tej formacji. Nękana wewnętrznymi konfliktami i nieufnością potencjalnych sojuszników nie potrafiła się odnaleźć na scenie politycznej lat dziewięćdziesiątych. W 1996 r. doszło do buntu, w wyniku którego Adam Słomka stworzył KPN – Obóz Patriotyczny, a przy Moczulskim pozostali jedynie najwierniejsi współpracownicy. Przypieczętowało to ostateczny koniec Konfederacji.
KPN pozostawiła po sobie ciekawą spuściznę publicystyczną, a jej myśl polityczna należy do najbardziej rozbudowanych wśród organizacji opozycyjnych w PRL. To jeden z paradoksów funkcjonowania tej partii. Potrafiła tworzyć ciekawe analizy i momentami trafnie przewidywać procesy polityczne, jednak nie umiała przekuć tego na dobry wynik wyborczy, a co za tym idzie – partycypację w procesie rządzenia.
Autor: Grzegorz Wołk
Źródło: Muzeum Historii Polski
szuk/