W Pradze otwarta została wystawa poświęcona niezwykłej postaci, jaką był Pavel Tigrid. Wyemigrował w czasie II wojny i pracował w BBC. Gdy do władzy doszli komuniści, wyjechał z kraju po raz drugi. Pracował w Wolnej Europie i tworzył pismo "Świadectwo" (Svedectvi). Historycy porównują jego losy z Jerzym Giedroyciem.
Na kilkunastu banerach ustawionych przed ratuszem w Pradze znajdują się zdjęcia i dokumenty obrazujące życie i twórczość postaci niezwykłej, o czym może świadczyć sama nazwa prezentacji: "Pavel Tigrid. Dziennikarz. Emigrant. Polityk". Dziennikarstwo nierozerwalnie u Tigrida związane było z emigracją. Podczas okupacji niemieckiej pracował w czechosłowackiej rozgłośni radiowej BBC w Londynie. Po wojnie krótko pisał do prasy chadeckiej. Po dojściu komunistów do władzy, co w Czechosłowacji nastąpiło w lutym 1948 r., Tigrid ponownie wyjechał z ojczyzny.
Na początku lat 50. był szefem czechosłowackiej redakcji Radia Wolna Europa w Monachium, która powstała wcześniej niż polska sekcja. Z Monachium Tigrid przeniósł się do Paryża i tam w drugiej połowie lat pięćdziesiątych współtworzył pismo "Svedectvi", powiedział PAP historyk, jeden z twórców wystawy Peter Blażek.
Blażek zwrócił uwagę na równoległe, bliźniacze losy Jerzego Giedroycia, który w tym samym czasie w Paryżu kierował Instytutem Literackim i redagował "Kulturę". "+Svedectvi+ było jak +Kultura+ Gedroycia. Oczywiście nie można tego porównywać pod względem nakładu, znaczenia i tak dalej. Zasobów, którymi dysponowali, ale od lat sześćdziesiątych obie redakcje miały siedzibę w Paryżu", powiedział PAP Blażek i dodał, że "Sedectvi" stało się najważniejszym z czechosłowackich pism emigracyjnych.
Blażek przypomniał, że dla komunistów w kraju Tigrid był wrogiem publicznym numer jeden. "Był przedmiotem poniżających kampanii i został nawet skazany zaocznie na piętnaście lat więzienia", stwierdził historyk i ocenił, że można go porównywać z postacią Giedroyca pod względem wpływu na czechosłowacką kulturę i politykę.
Będąc na emigracji, Tigrid wspierał dysydentów i niezależną kulturę w kraju. Także w ramach dużego programu CIA. "Dopiero w ostatnich latach staje się jasne, jak ten program był rozległy. Był to projekt przemytu wszelkiego rodzaju wydawnictw i książek za żelazną kurtynę. Mówi się, że projekt ten kosztował USA mniej więcej tyle, co nadawanie Wolnej Europy, więc był naprawdę ogromny", stwierdził Blażek w rozmowie z PAP.
Jeden z adresatów tego wsparcia ze strony "Svedectvi" i Tigrida, weteran kultury niezależnej, były dysydent i więzień sumienia Frantiszek "Ciunias" opowiedział w poniedziałek o przerzutach w latach osiemdziesiątych powielaczy do Czechosłowacji. Akcje wymagały pomysłowości ze strony współpracowników. "Gdy celnicy zdecydowali się zobaczyć, co jest w przyczepie kampingowej, ujrzeli nagą dziewczynę. Zmieszani zasalutowali i odeszli. Tak dostaliśmy powielacz", powiedział "Ciunias".
Różnicę między losami Tigrida i Giedroyca wyraźnie widać po upadku komunizmu. „Redaktor”, ten z Polski zostaje w Paryżu. Ten z Czechosłowacji na samym początku lat 90 wraca do Pragi. Zostaje doradcą prezydenta Vaclava Havla, a w 1994 roku, już w Republice Czeskiej zostaje ministrem kultury.
"To było jak w bajce uwieńczenie trudnego życia. Żyd, który wrócił do kraju z Londynu i dowiedział się, że zagazowano mu prawie całą rodzinę. Mimo to trwa przez czterdzieści lat wygnania, utrzymuje bardzo bliski kontakt z ojczyzną. Sądzę, że to dzięki temu był w stanie odegrać ważną rolę po '89 roku", powiedział PAP historyk Blażek.
Z Pragi Piotr Górecki (PAP)
ptg/ san/