
Doznanie własnej śmiertelności przychodzi w różnym wieku i z różną siłą – powiedziała PAP prof. Maria Poprzęcka, autorka książki „Śmierć przed obrazem. O sztuce, starości i znikaniu”. Starałam się, żeby nie była przygnębiająca - dodała.
Polska Agencja Prasowa: Balansuje pani w książce między rozprawą z zakresu historii sztuki a rozważaniem o starości, zanikaniu, odchodzeniu.
Prof. Maria Poprzęcka: Cieszę się, że wychwyciła pani tę podwójność. Jako historyk sztuki zaczęłam się zastanawiać nad różnymi konsekwencjami, które dla sztuki i patrzenia na nią niesie ze sobą starość. Skłoniły mnie ku temu refleksje na temat starzenia się. Sama wobec tej starości stoję, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji - ciągle pracuję na uniwersytecie i codzienna konfrontacja z 20-letnimi ludźmi pozwala mi zachować balans.
Nie zasklepiam się w mniemaniach, sądach, przekonaniach, które kiedyś były dla mnie istotne, w które zostałam wdrożona. Jestem wolnym człowiekiem i to jest jedna z nie tak licznych zalet późnego wieku. Nie ja jedna dochodzę do wniosku, że jest się wtedy wolnym, oczywiście na tyle, na ile pozwala stan fizyczny. Już nie ma się nic do stracenia. Dlatego można być odważniejszym.
PAP: Dzisiaj trudno o utrzymanie uwagi odbiorcy, tymczasem pani książka narzuca czytelnikowi obowiązek uważności. Stawia warunki. Posługuje się pani przykładami tzw. kultury wysokiej, nie ma tu wielu wątków popkulturowych. Dla kogo jest ta książka?
M.P.: Piszę na różne tematy, dla nieokreślonego czytelnika. Nie wyobrażam sobie mojego "targetu". To, że przeczytać tę książkę potrafią osoby młodsze ode mnie o dwa pokolenia, jest dla mnie komplementem.
Ciągle jestem wykładowcą. Ponadto po ukończeniu studiów wykonywałam różne zawody, nie tylko w Polsce - m.in. prowadziłam wykłady na ówczesnym stołecznym uniwersytecie powszechnym, nie dla studentów, nie dla uczonych, ale dla "ludzi z miasta". Zawsze starałam się godzić uniwersytecką wiedzę z umiejętnością przekazania jej różnym odbiorcom. Jeśli chodzi o stronę literacko-językową, książka jest dostępna dla każdego, kto jest zainteresowany sztuką i literaturą.
PAP: Na ile książka jest próbą pani osobistego, a na ile całościowego rozliczenia się ze starością?
M.P.: Jest zarówno osobista, jak i nie jest. Nie ma w niej moich własnych wynurzeń ani doświadczeń. Chowam się za poetami, literatami czy malarzami. Książka jest subiektywna, chociaż nie używam pierwszej osoby liczby pojedynczej. Osobisty ton wynika z tego, o czym i jak piszę, z tego, co wydobywam z obrazów i tekstów.
PAP: Czy pani perspektywa odchodzenia, starości, zanikania zmieniała się w ciągu pani życia?
M.P.: Doznanie własnej śmiertelności jest doświadczeniem każdego człowieka, choć przychodzi w różnym wieku i z różną siłą. Natomiast mało kto myśli o starości.
Maria Poprzęcka: Starałam się, żeby książka o starości i znikaniu nie była przygnębiająca. Rozdział o "ostatnim obrazie" kończy się wręcz przesłaniem: "nie bój się".
Lubię zdanie z "Granicy" Zofii Nałkowskiej, która była kobietą dbającą o swoją kobiecą aparycję: "Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego, że się zestarzeję". W tym zdaniu zawiera się głęboka znajomość życia, chęć wypierania spraw niewygodnych.
PAP: Na ile i kiedy stała się pani bliska ta tematyka?
M.P.: Miałam to szczęście, że moi rodzice, z którymi byłam w serdecznej, partnerskiej relacji, byli zdrowi. Choć ojciec i matka umarli w mojej obecności, starość ze wszystkimi jej najczarniejszymi stronami nigdy nie była moim bezpośrednim doświadczeniem.
PAP: Na ile książka jest tego wyrazem? Nie boi się pani śmierci?
M.P.: Starałam się, żeby książka o starości i znikaniu nie była przygnębiająca. Rozdział o "ostatnim obrazie" kończy się wręcz przesłaniem: "nie bój się".
PAP: Kiedy zaczęła pani rozmyślać nad starością i znikaniem?
M.P.: Pierwszym impulsem były dwie wystawy - ponieważ dla mnie wystawy są ważniejsze niż książki. Sztuka jest ważniejsza niż lektury. Od paru lat już to w sobie nosiłam.
Kiedyś w Zachęcie widziałam następujące po sobie wystawy Louise Bourgeois i Jacka Sempolińskiego. Ona była wtedy po dziewięćdziesiątce, a jego wystawa została zorganizowana z okazji 75-lecia artysty. Oboje byli w pełnym uderzeniu twórczym, późnym, ale pełnym rozkwicie. Zestawienie tych wystaw nie było zaplanowane, nie wynikało z kalendarza kuratorskiego. Od dawna chciałam napisać coś o rozkwitaniu wbrew naturze i porządkowi rzeczy.
Drugim impulsem była skierowana do mnie prośba w 2022 roku o pomoc przy niewielkiej wystawie, jaką przygotowywano z okazji stulecia śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza. Musiałam się zastanowić nad tym, co umykało licznym relacjom o śmierci prezydenta, a co dostrzega historyk sztuki – zbrodni dokonano wśród obrazów, w świątyni sztuki, a zabójcą był artysta. Stoi to w sprzeczności wobec potocznych mniemań, że sztuka jest dziedziną piękna, spokoju, harmonii, że poprawia obyczaje. A tutaj zbrodnia o ogromnym znaczeniu politycznym ma miejsce w otoczeniu sztuki, w gmachu, który został wzniesiony specjalnie na jej potrzeby. W dodatku dokonuje jej artysta i historyk sztuki zarazem. Postawiłam pytanie: co widział Narutowicz przed śmiercią? Choć wiemy, przed jakim obrazem stał w chwili postrzału, nigdy nie będziemy mieć pewności, na co dokładnie patrzył w tamtej chwili.
PAP: A kiedy dojrzała pani do napisania tej książki?
M.P.: Chyba wtedy, kiedy zobaczyłam, że już nie jestem młoda. Odziedziczyłam dobre geny, więc mogłam ulegać złudzeniu, że zawsze będę żyła w zdrowiu. To przekonanie utrwala fakt, że ciągle jestem osobą czynną zawodowo. Natomiast pewnych rzeczy nie da się nie zauważyć. Czysto fizjologiczne zmiany są nie do uniknięcia.
PAP: Czy obraz może być sprawczym uczestnikiem śmierci?
M.P.: Tu kluczowy jest ten znak zapytania. Rozważania nad tym zaczynam od nowelki "Portret owalny" Edgara Allana Poe. Opowiada o artyście malującym swoją żonę. Ta słabnie w miarę zapełniania się płótna, ale nie protestuje, bo kocha męża. W momencie kiedy on pociąga pędzlem ostatni raz, kładąc blik na jej oku, pozująca mu kobieta umiera. Ale kto zabił? Czy obraz, stając się "jak żywy", odbiera życie modelce? Czy ona sama składa swoje życie w ofierze sztuce? Powiedzieć o dziele, że jest jak żywe, to przecież jedna z najstarszych pochwał dla sztuki. Tu staje się to kosztem życia kobiety.
Innym przykładem jest "Portret Doriana Greya". Portret tytułowego bohatera powieści ma tak wielką władzę, że trzeba zaliczyć go do nieuczynionych ręką ludzką. Posiada aż trzy moce: wchłania w siebie brudy życia bohatera, może powrócić do pierwotnej, pięknej postaci i może zabić.
Książka Oscara Wilde’a zrobiła wielką karierę jako powieść grozy. Doczekała się wielu filmowych adaptacji, zwłaszcza w latach 70. i 80. Filmy redukują jednak historię do horroru z wątkami skandalicznymi i homoerotycznymi. Tymczasem tekst Wilde’a jest rozprawą o sile sztuki, wzbogaconą o wątek faustyczny, motyw zabójczej Gorgony, wreszcie zagadkowe zjawisko podwójnej osobowości, jak Dr Jekyll i Mr Hyde. Można natomiast polecić wideo Davida Bowiego "Look Back in Anger" nawiązujące do powieści Wilde'a.
Dwoma kolejnymi przykładami są opowiadania "Nieznane arcydzieło" Honoré de Balzaca oraz "Dzieło" Emila Zoli. Malarze w tych utworach popełniają samobójstwo. Zmagania z obrazami pchają ich do samounicestwienia.
PAP: Perspektywa fatalnych dzieł sztuki zazębia się z perspektywą śmierci. Jak dzieło sztuki staje się współbohaterem śmierci?
M.P.: Na przykład w obrazach nieukończonych. Wszystkie niedokończone, niedomalowane, niedorzeźbione prace są po części dziełami śmierci, która jest ich realnym współautorem. W książce poświęcam temu cały rozdział.
PAP: Jak śmierć i sztuka łączą Gabriela Narutowicza, Grzegorza Kowalskiego, Jacka Sempolińskiego i Juliusza Słowackiego?
M.P.: Łączy ich Galeria Zachęta, która jest klamrą tej książki i z której wyniosłam wiele inspiracji. Dodam tu wystawę "Co widzi trupa wyszklona źrenica?" - ekspozycję prac studentów pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego z warszawskiej ASP. Jacek Sempoliński podsunął Kowalskiemu pytanie zaczerpnięte z "Króla-Ducha" Słowackiego. Młodzi artyści zmierzyli się z perspektywą śmierci, każdy na swój sposób próbując odpowiedzieć na pytanie Słowackiego.
Ta wystawa była dla mnie ważna zarówno ze względu na genezę, jak i na międzypokoleniową więź, relację mistrz – uczniowie. Mistrz nie daje odpowiedzi, lecz stawia najtrudniejsze pytanie, przed jakim człowiek może stanąć.
PAP: Podchodzi pani do tematu interdyscyplinarnie.
M.P.: Starałam się wybierać przykłady maksymalnie odmienne. Dla mnie dziedziny twórczości nie mają granic, nawet gdy nie mają wspólnego strukturalnego mianownika. Obrazy nie mają czasów ani trybów, ale przekazują ważne treści i opowiadają historie. Jeśli interesuje mnie coś, co w różnym stopniu odnajduję w obrazach albo w literaturze, nie waham się korzystać z różnych mediów. Nawet jeśli relacje między twórczością a życiem przebiegają odmiennie w różnych dziedzinach sztuki, ich wzajemne sploty pozwalają nam wniknąć głębiej w ludzką kreację, w ludzkie lęki i nadzieje.
Rozmawiała Zuzanna Piwek
Książka "Śmierć przed obrazem. O sztuce, starości i znikaniu" autorstwa prof. Marii Poprzęckiej została wydana nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria.
Maria Poprzęcka jest profesorem zwyczajnym na Wydziale "Artes Liberales" Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1989–2008 pełniła funkcję dyrektora Instytutu Historii Sztuki UW. Jest m.in. współprowadzącą seminarium "Dzieło sztuki w kulturze" oraz seminarium doktorskiego "Na styku natury i kultury". W ramach "Indywidualnego Szkolenia Artystycznego" prowadzi autorskie zajęcia "Sztuka żywa – muzea, galerie, pracownie". W 2003 r. została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a w2012 r. złotym medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Prof. Poprzęcka jest autorką wielu publikacji, m.in. "O złej sztuce", "Pochwała malarstwa", "Inne obrazy. Oko, widzenie, sztuka. Od Albertiego do Duchampa", "Uczta bogiń. Kobiety, życie i sztuka" oraz "Na oko". (PAP)
zzp/ dki/ miś/ lm/