
Jestem za polifonią głosów i otwartą debatą. Naszym zadaniem nie ma być wspieranie jednej ze stron upolitycznionego sporu o historię, ale uprawianie racjonalnej i transparentnej nauki - powiedział PAP dyrektor Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego prof. Krzysztof Ruchniewicz.
PAP: Co pan zastał po przyjściu do Instytutu Pileckiego?
Krzysztof Ruchniewicz*: Początkowo zakładałem, że mam – mimo wszystko – do czynienia z instytutem badawczym. Każdy, kto zajmuje się historią, zwłaszcza XX wieku, zna Instytut z publikacji, ale też z działań w przestrzeni publicznej, nierzadko bardzo krytycznie odbieranych. W kolejnych tygodniach poznawania Instytutu przekonałem się jednak, że nauka pozostawała do tej pory na wyraźnie dalszym planie. Mogę to zilustrować w ten sposób, kiedy przyszedłem do IP, pracowało w nim ok. 220 osób na różnych etatach, dodatkowo na umowach cywilnoprawnych długoterminowych zatrudnionych było 60 osób, czyli miałem do czynienia z placówką, która liczyła 280 osób, z czego pracowników naukowych było tylko 16. Taka struktura nie odpowiadała założeniom ustawowym.
Instytut Pileckiego nie jest jeszcze instytutem badawczym, a to jest właśnie zadanie, które przede mną postawiono. Bezwzględnie należy wzmocnić dział naukowy, by mógł efektywnie realizować program badawczy Instytutu. Jego główne elementy to totalitaryzm i autorytaryzm w ujęciu regionalnym i globalnym. II wojna światowa – migracje – rozliczenia – tranzycja – pamięć – pojednanie i dialog w XX wieku. W toku zmian jest także działalność edukacyjna, kommemoratywna i popularyzatorska, która będzie ściśle korespondować z pracami badawczymi. Przypomnę, że oprócz centrali w Warszawie mamy także oddziały w Augustowie, Berlinie, Rapperswilu i Nowym Jorku. To wszystko powoduje, że nasza struktura jest bardzo zróżnicowana. Powołałem koordynatora, który zajmuje się tylko tymi podmiotami.
Krzysztof Ruchniewicz: Moim zadaniem nie jest likwidowanie, tylko wydobycie z Instytutu tego, co w nim najlepsze.
Co mnie jeszcze zaskoczyło, kiedy przyszedłem do IP? W jego strukturze, jeszcze do niedawna, każdy z oddziałów był właściwie niezależny, tzn. Centrum Lemkina miało swoją administrację, oddział w Berlinie również miał oddzielną administrację. Mieliśmy państwa w państwie. Dlatego jednym z pierwszych moich działań było zidentyfikowanie wszystkich pracowników administracyjnych i przeniesienie ich do Działu Finansowo-Administracyjnego. Dzięki temu można lepiej zarządzać procesami finansowo-administracyjnymi i unikać ich dublowania.
PAP: W jakim miejscu jesteście obecnie?
K.R.: Początkiem zmian była wstępna koncepcja, którą przedstawiłem ministerstwu. Zainicjowała ona dyskusję, którą nadal prowadzimy. Przygotowaliśmy projekt nowego regulaminu, który oddaje zreformowaną strukturę i zadania poszczególnych oddziałów oraz ich pracowników. Regulamin stanowi fundament rozwoju instytutu badawczego, który w perspektywie kilku lat, mam nadzieję, będzie mógł zostać poddany ocenie parametrycznej, by uzyskać odpowiednią kategorię naukową. Być może uda nam się z biegiem czasu utworzyć studia doktoranckie. Dotychczas IP nie miał do czynienia z kształceniem młodej kadry.
PAP: W mediach pojawiały się informacje, że przychodzi pan do Instytutu w funkcji likwidatora. Po wyborach prezydenckich zostałby zlikwidowany albo połączony z inną jednostką. Proszę się odnieść do tych zarzutów.
K.R.: Moim zadaniem nie jest likwidowanie, tylko wydobycie z Instytutu tego, co w nim najlepsze. Chciałbym stworzyć ciekawą ofertę, nie tylko dla pracowników naukowych, ale także studentów i uczniów. Mamy bogate archiwum cyfrowe (dokumenty, relacje świadków, fotografie), dobrze zaopatrzoną bibliotekę naukową, która powinna służyć nie tylko naszym pracownikom. W IP będą się odbywać zajęcia z historii prowadzone przez naszych edukatorów, które będą się wiązać z głównymi tematami badawczymi IP.
Pracujemy nad szczegółowym programem naukowym, który doprecyzuje nasz profil badawczy. Chcemy, by był on jasno określony na tle innych instytucji zajmujących się historią XX wieku. Oczekuję dużego wsparcia ze strony wicedyrektora ds. naukowych, który – mam nadzieję – niedługo zostanie powołany. To, co dla mnie jest ważne, to także wyjście poza Warszawę. Temu mają służyć nasze oddziały. Instytut ma duże możliwości, których do tej pory w pełni nie wykorzystywał. Sądzę, że dzięki spójnemu programowi działania stworzymy atrakcyjną i unikalną ofertę dla zróżnicowanych grup odbiorców.
PAP: W IP prowadzony był audyt. Jakie są jego wyniki?
K.R.: W tych sprawach jestem bardzo ostrożny i chciałbym prosić o cierpliwość. Faktycznie, audyty się odbywają, bo nie chodzi o jeden audyt, ale o kilka, a kolejne są już zlecone. Przy tak zróżnicowanych zadaniach Instytutu ważne jest uchwycenie dotychczasowego przebiegu wszystkich procesów i ich ocena. Audyty mają ponadto różny charakter. Bardzo sobie cenię audyt doradczy, który po analizie wybranych zakresów działania przynosi zalecenia służące poprawie funkcjonowania. Nie przeczę, że zastanawiamy się również nad zgłoszeniami spraw do prokuratury.
PAP: Kiedy można się spodziewać zawiadomień?
K.R.: Pierwsze zawiadomienia już przygotowujemy. Zdajemy sobie sprawę, że to delikatna i trudna materia, natomiast konieczna, by unormować sytuację w Instytucie.
PAP: Jaka przyszłość czeka flagowe programy Instytutu - "Zawołani po imieniu" oraz Medal "Virtus et Fraternitas"?
K.R.: Nie jestem rewolucjonistą. W trakcie wielu rozmów staram się przekonywać, że nasze działania to powinna być refolucja, rewolucja na drodze ewolucji, dlatego też przyjąłem zasadę, że najpierw analizuję program i poznaję powody, dla których powstał.
Krzysztof Ruchniewicz: W szkołach uczniowie uczą się o Holokauście, ale nie dowiadują się za wiele o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, o konkretnych osobach i ich losach
Odznaczenie "Virtus et Fraternitas" przyznawane jest obcokrajowcom, którzy wykazali się szczególnymi zasługami w niesieniu pomocy obywatelom Polski w naznaczonym totalitaryzmami XX w. lub też współcześnie dbają o pamięć o polskich ofiarach II wojny światowej i represji. To bardzo ważne. Jestem pod wrażeniem biografii ludzi, którzy często wbrew lokalnym środowiskom odsłaniali kolejne warstwy przeszłości, uważając, że to jest ważne, że służy nie tylko prawdzie historycznej, ale też dobrym relacjom polsko-austriackim, polsko-ukraińskim itp. Nominowanie do odznaczeń poprzedzone jest szczegółowymi badaniami archiwalnymi w kraju i za granicą. Chciałbym, by wśród odznaczonych znaleźli się obywatele różnych państw, nie tylko z Europy.
Cieszę się, że program ten możemy realizować we współpracy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Jest to dla mnie rzecz kluczowa. Poprzez polskie placówki dyplomatyczne możemy łatwiej dotrzeć do osób, które należałoby uhonorować, lub ich potomków.
PAP: A co z "Zawołanymi po imieniu", który honoruje Polaków zamordowanych podczas okupacji niemieckiej za pomoc Żydom?
K.R.: W tym przypadku dalej się zastanawiam. Przyznaję, jest to ciekawy program, ale trochę ograniczony. Honorowane są osoby, które poniosły śmierć za pomoc Żydom, a zapomniano o tych, które przeżyły okupację, mierząc się z wieloma trudnościami i zagrożeniami.
Dlatego planuję rozszerzenie programu, żeby nie tylko upamiętniać zamordowanych, ale też tych, którzy przeżyli i których dalsze życie, a także życie ich rodzin nie było łatwe. Nierzadko to wynikało z negatywnego nastawienia środowiska do ich postawy podczas wojny.
PAP: Odznaczenie mogłoby się dublować z innym, bardzo znanym Medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" przyznawanym od 1963 r. przez jerozolimski Instytut Yad Vashem?
K.R.: Muszę wyjaśnić, że w naszym przypadku nie chodzi o medal, tylko o materialne upamiętnienie w miejscu związanym z tymi osobami/wydarzeniami. Chciałbym, na razie roboczo, żeby program odnosił się do triady Raula Hilberga: sprawcy, ofiary, świadkowie. Zdarzało się w "Zawołanych po imieniu", że zapominano o Żydach, którzy byli ofiarami i w których obronie Polacy występowali, ryzykując życie. Pomijano także świadków czy samą społeczność, często pasywną lub nawet wrogą, bo zdarzali się w niej denuncjanci.
W szkołach uczniowie uczą się o Holokauście, ale nie dowiadują się za wiele o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, o konkretnych osobach i ich losach. Być może ten program mógłby uzupełniać lukę, pokazywać zróżnicowane postawy, złożoność tamtych dramatycznych czasów, dylematy i zagrożenia, przed którymi stawali ludzie.
To, co dla mnie jest kluczowe, to trochę inne podejście do projektu. Dotychczas było tak, że Instytut przygotowywał różnego rodzaju materiały, fundował kamień, następnie dokonywano jego odsłonięcia. Moim zdaniem lepiej najpierw zainteresować daną postacią społeczność lokalną. Przygotować program dla szkół, zachęcić włodarzy miejscowości, nauczycieli, żeby się zainteresowali tym tematem. Upamiętnienie byłoby wtedy w części oddolną inicjatywą, a odsłaniane kamienie nie stałyby niejako na uboczu życia, poza momentami, gdy raz w roku ktoś złożyłby przy nich kwiaty czy zapalił znicz.
PAP: W 2022 r. w Instytucie Pileckiego powstało Centrum Lemkina, którego zadaniem było dokumentowanie zbrodni rosyjskich w Ukrainie. W międzyczasie zmienił się charakter jego pracy. Czym obecnie zajmuje się Centrum?
K.R.: Powstanie Centrum Lemkina bezpośrednio wiązało się z agresją Rosji na Ukrainę i poszerzyło zakres chronologiczny działania IP wyznaczony ustawą. Obecnie opracowywane są zebrane relacje świadków. Jest ich naprawdę sporo, dotykają bardzo trudnej materii. Centrum od samego początku starało się przygotować wersje wielojęzyczne tych świadectw. Oprócz tego zadaniem jego pracowników jest kontynuowanie prac nad kolejnymi raportami.
W ostatnim czasie nawiązaliśmy także współpracę z prokuraturą. Relacje przez nas zgromadzone nie mogą być bezpośrednio podstawą do wszczynania spraw procesowych, ale są cennym materiałem uzupełniającym dla prokuratorów polskich i ukraińskich. Mogą im przynieść wiedzę o nieznanych wydarzeniach i potencjalnych ich świadkach. Perspektywa, że relacje zbierane przez Centrum nie idą do szuflady, ale będą mieć wpływ na konkretne działania wymierzone w sprawców zbrodni, jest bardzo satysfakcjonująca.
Jednym z tematów, które szczególnie zainteresowały prokuratorów już teraz, są zbrodnie popełniane na dzieciach. Przypomnę, że w 2023 r. Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał nakaz aresztowania prezydenta Rosji Władimira Putina, który jest oskarżany o zbrodnie wojenne polegające na bezprawnych deportacjach do Rosji dzieci z okupowanych terenów Ukrainy.
Chcielibyśmy także, żeby prokuratorzy uczestniczyli w naszej konferencji naukowej na przełomie listopada i grudnia na temat procesów norymberskich, ich znaczenia obecnie. Wydaje mi się, że istotne jest mówienie o przeszłości, ale też zastanawianie się, jakie wyciągnęliśmy z niej wnioski.
PAP: Należy się spodziewać, że Centrum Lemkina będzie dalej funkcjonowało?
K.R.: Zaplanowaliśmy, że w czerwcu zrobimy ewaluację dotychczasowych działań. Na jej podstawie zostanie podjęta decyzja, co dalej.
PAP: Jak wygląda sytuacja w trzech oddziałach zagranicznych Instytutu Pileckiego, w Berlinie, Nowym Jorku i Rapperswilu?
K.R.: Kończymy etap analizy funkcjonowania oddziałów. Z pewnością konieczne będzie skonsolidowanie działań, silniejsze połączenie funkcjonowania oddziałów z IP w Warszawie. Pewne działania najpierw będą inicjowane u nas, a następnie realizowane np. w Berlinie. Dotychczas zdarzało się, niestety często, że o różnych działaniach Berlina Warszawa po prostu nie wiedziała.
W Berlinie zatrudnionych jest niemal 30 osób, ale nie ma wśród nich żadnego pracownika na etacie naukowym. To wymaga zmiany. Program działania oddziału musi być częścią programu całościowego IP, nie tylko popularyzującego, ale przede wszystkim naukowego.
Oddział w Rapperswilu (Szwajcaria) dopiero rozpoczyna działalność. Opracowywanie jego programu jest w toku. Docelowo ma się stać ośrodkiem wymiany naukowej, edukacji i popularyzacji historii. Chcemy, aby był prestiżowym miejscem spotkań i debaty na temat dziejów Polski i Europy w XX wieku oraz ich znaczenia dla współczesności. Za kilka dni otworzymy nową wystawę w pomieszczeniach Hotelu Schwanen, który od 2022 r. należy do Instytutu. Chcielibyśmy bliżej współpracować z władzami Rapperswilu oraz kierownictwem Muzeum Polskiego. Pierwsze rozmowy na ten temat już się odbyły, w najbliższej przyszłości zamierzam je kontynuować. Widzę duży potencjał w przygotowywaniu wystaw czasowych, które będą przedstawiać różne aspekty historii XX w., także związków polsko-szwajcarskich. Trzeba jednak zauważyć, że zakupiony przez IP obiekt ma z racji swej funkcji i statusu zabytku wyraźne ograniczenia.
Największym wyzwaniem, czego nie ukrywam, jest dla nas oddział w Nowym Jorku. Cały czas zastanawiamy się nad tym, jak powinien funkcjonować. Zaproponowaliśmy ministerstwu pierwsze rozwiązania, ale nadal widzimy ogromne trudności, z którymi będziemy musieli się zmierzyć. Podpisano bardzo niekorzystną umowę najmu pomieszczeń na 15 lat. W praktyce nie można jej wypowiedzieć. Musimy poświęcić dużo czasu, żeby sensownie wykorzystać ten lokal. Rozmowy trwają, zleciłem przeprowadzenie audytu. Pracujemy nad poukładaniem kwestii formalnych i programem funkcjonowania oddziału. W zamierzeniu powinien on prezentować doświadczenie Polski i Europy Środkowo-Wschodniej w XX w. oraz służyć rozwijaniu kontaktów z amerykańskimi partnerami.
PAP: Czy macie plany na dalsze umiędzynarodowienie?
K.R.: Otwieranie kolejnych oddziałów umożliwia ustawa o IP, w planach instytucji było utworzenie oddziału np. w Tel Awiwie, ale najpierw powinniśmy wypracować strategię pracy wewnątrz Instytutu, uporządkować sprawy już powołanych do życia oddziałów krajowych i zagranicznych. Potem można się zastanowić, jaki, z punktu widzenia interesów polskich, oddział byłby potrzebny, by problematyka, którą się zajmujemy, mocniej wybrzmiała.
Pamiętajmy, że każdy z oddziałów zagranicznych kosztował polskiego podatnika ogromne pieniądze i teraz moim zadaniem jest poukładanie tych spraw w taki sposób, by ich działalność była gospodarna, zgodna z misją i nie generowała dodatkowych kosztów.
PAP: Priorytety na najbliższe miesiące?
K.R.: Zakończenie budowania zespołu i programu działania zgodnie z zadaniami instytutu badawczego, zaktualizowanie dokumentów założycielskich. Musimy m.in. uchwalić wspomniany nowy regulamin. Kolejny priorytet to rozbudowa sieci kontaktów naukowych w kraju i za granicą, które pozwolą przekonująco rozpocząć nowy etap funkcjonowania IP.
PAP: Instytucji, którą pan kieruje, zarzucano m.in. to, że jest narzędziem jednej partii politycznej w kreowaniu polityki historycznej. Jak uwolnić instytuty takie jak Pileckiego od polityki? Na ile jest to możliwe?
K.R.: Moim zadaniem jest przede wszystkim dbanie o wartość naukową pracy, którą wykonujemy, a także popularyzowanie jej efektów. To rzetelne i możliwie szerokie badania będą naszą wizytówką. Jestem za polifonią głosów i otwartą debatą, w której ścierają się w sposób merytoryczny różne stanowiska. Mamy różne podejścia do historii, różnie interpretujemy te same wydarzenia, i to powinno być stale obecne w działalności Instytutu. W przyszłości liczę na współpracę z różnymi badaczami, zarówno z kraju, jak i zagranicy, którzy omijali IP z powodu jego dotychczasowego wizerunku medialnego i ocenianego jako zbyt jednostronne działania. Kompetentnie podejmując tematy ważne dla społeczeństwa polskiego, ale także dla narodów Europy Środkowo-Wschodniej, przyczynimy się do pokazania specyfiki naszych kultur pamięci.
Naszym zadaniem nie ma być wspieranie jednej ze stron upolitycznionego sporu o historię. Chciałbym, żeby każda osoba, która jest zainteresowana daną problematyką, nieważne, jaki reprezentuje światopogląd, znalazła tu przestrzeń do dyskusji. Jest tylko jeden warunek - mamy się nawzajem słuchać i szanować, bo to są podstawy demokratycznej dyskusji. O to będę stale apelować. Naszym celem nie jest podgrzewanie emocji, puszczanie fake newsów, podsycanie kłótni w social mediach. Jest nim uprawianie racjonalnej i transparentnej nauki, która pozwala zrozumieć przeszłość, a przez to i wyzwania współczesności. Poza wieloperspektywicznością istotna jest dla mnie właśnie transparentność. Wszystko to, co publikujemy, powinno być weryfikowalne i poddane naukowej ocenie. Jeżeli w przyszłości udałoby się nam stworzyć forum akceptowane przez osoby, które dotąd nie potrafiły ze sobą rozmawiać, będzie to dla mnie ogromny sukces.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska
* Prof. Krzysztof Ruchniewicz to historyk XX wieku, zawodowo związany z Uniwersytetem Wrocławskim. Zajmuje się dziejami Europy, Niemiec i stosunków polsko-niemieckich w XX wieku. Do obszarów jego zainteresowań należą m.in. zagadnienie oporu i opozycji w czasie II wojny światowej i w pierwszym dziesięcioleciu powojennym, międzynarodowe badania podręcznikowe, jak również public history i visual history. Zasiada w wielu gremiach naukowych w Polsce i za granicą.
Przez 20 lat kierował Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta, placówką naukowo-dydaktyczną współtworzoną przez Uniwersytet Wrocławski i DAAD (Deutscher Akademischer Austauschdienst). Od połowy czerwca 2024 r. pełni funkcję pełnomocnika ministra spraw zagranicznych ds. polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej.
Jego pięcioletnia kadencja na stanowisku dyrektora Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego rozpoczęła się 5 listopada 2024 r. (PAP)
ksi/ wj/ miś/ jpn/