Deportacje w krajach bałtyckich miały ostatecznie złamać antykomunistyczny opór społeczeństw tych krajów – mówi PAP prof. Piotr Madajczyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN. W nocy z 25 na 26 marca 1949 r. rozpoczęły się sowieckie deportacje z terenu Litwy, Łotwy i Estonii. PAP: Dziewięć lat wcześniej Związek Sowiecki anektował republiki bałtyckie. Czy do wybuchu wojny z Niemcami, przeprowadzono deportacje, na wzór tych, które w 1940 i 1941 r. miały miejsce na włączonych do ZSRS ziemiach wschodnich Rzeczpospolitej?
Prof. Piotr Madajczyk: Z polskiej perspektywy umyka nam czasami fakt, że wrzesień 1939 roku i jego dalsze konsekwencje, którymi były również deportacje, to nie tylko doświadczenie polskie. To także sowieckie żądania m.in. wobec Estonii: układ o wzajemnej pomocy i wprowadzenie sowieckich garnizonów, które były liczniejsze niż cała armia estońska. I wreszcie w maju i czerwcu 1940 roku zajęcie Estonii, Litwy i Łotwy bez walki, bo relacje sił są takie, że obrona nie jest możliwa.
Deportacja z państw bałtyckich jest jednak tylko jednym z elementów zmian, narzuconych przez władze sowieckie: wprowadzenie rubla, zakładanie kołchozów, nacjonalizacja, aresztowania, terror. Ci, którzy w oczach władz sowieckich są podejrzani – w Estonii jest to około 11 tys. - zostają deportowani w głąb Związku Sowieckiego.
Liczba sama w sobie może być nieco myląca. Trzeba jednak zwrócić uwagę na proporcje. Mówimy o narodach bałtyckich, które są nieliczne, a naród estoński jest wśród nich najmniejszy. Przed wojną było 1 mln 100 tys. Estończyków, a deportowano 10 tysięcy – głównie spośród elit. Przy tym ci najbardziej obciążeni szli do obozów, więzień lub od razu na śmierć. Na Łotwie i Litwie proporcje były dość podobne. Łączna liczba wywiezionych z tych trzech krajów wynosi około 50 tys., czyli jeszcze 16 tys. z Łotwy i 21 tys. z Litwy.
PAP: Kiedy nastąpiły deportacje?
P.M.: Największe miały miejsce w czerwcu 1941 roku.
PAP: A więc tuż przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Czy miały zatem związek ze świadomością, że jest ona bliska i trzeba „oczyścić” przedpole.
P.M.: Niewątpliwie tak. Związek Sowiecki próbował maksymalnie długo powstrzymać Niemcy przed zaatakowaniem go. Może nie znano w Moskwie konkretnej daty, ale zdawano sobie z przygotowań niemieckich do wojny.
PAP: Dlaczego doszło do deportacji akurat w 1949 r., w pięć lat po wojnie. Czy wiązało się to z koniecznością złamania antykomunistycznego oporu, także zbrojnego?
P.M.: Kraje bałtyckie sprawiały dużą trudność władzom sowieckim. Był to bowiem obszar, na którym podczas II wojny światowej, ale i wcześniej, Moskwę postrzegano jako zagrożenie a Berlin jako sojusznika. Nie wszyscy Litwini, Łotysze, Estończycy tak myśleli, ale z pewnością duża ich część. Stąd ich udział w niemieckich w formacjach kolaboracyjnych. Natomiast oddziały partyzanckie działały zarówno po aneksji w 1940 roku, jak i po zakończeniu wojny, gdy Związek Sowiecki ponownie zagarnął Łotwę, Litwę i Estonię.
Deportacje w roku 1949 są końcowym, mocnym sowieckim uderzeniem, także w oddziały partyzanckie. Były one brutalnie zwalczane, a deportacje miały ostatecznie pozbawić je oparcia. Objęły m.in. bogatych chłopów – jednocześnie władze sowieckie łamały opór przed wprowadzaną kolektywizacją – i wszystkich, którzy byli podejrzani o, potencjalną nawet pomoc, dla partyzantki. Z Estonii wywieziono wówczas około 20 tys. osób. Na Łotwie deportowano ponad 44 tys. osób, na Litwie deportacje objęły ogółem do 130 tysięcy.
W zrozumiały sposób do antykomunistycznej partyzantki po 1945 roku należały w dużym stopniu osoby związane z formacjami kolaboracyjnymi, na przykład estońskim legionem SS. Ale, powtarzam, deportacje, nie były wymierzone głównie ani w te osoby, ani w partyzantkę, zwalczaną innymi metodami, tylko w jej zaplecze. Około 1952 roku partyzantka w krajach nadbałtyckich wygasła.
PAP: Kiedy deportowani mogli powrócić?
P.M.: Stało się to po śmierci Stalina. Cześć z deportowanych – trudno powiedzieć jaka - wróciła. Odbywało się to nie na zasadzie zorganizowanej akcji, lecz indywidualnych decyzji, tolerowanych przez władze.
PAP: Dziś na Łotwie i w Estonii, Rosjanie stanowią ponad 25 proc. ludności. Czy tak liczna ich obecność wynika z sowieckiej polityki po 1945 roku i osłabienia potencjału demograficznego Łotyszy i Estończyków przez deportacje?
P.M.: Przed II wojną światową Rosjanie stanowili około 8 procent ludności Łotwy i Estonii. W końcu lat 50. to już 20 procent – oprócz Rosjan jest trochę Ukraińców i Białorusinów. W roku 1989 w Estonii Rosjanie stanowią 30 procent ludności. Do tego trzeba dodać 5 procent Ukraińców i Białorusinów. Na Łotwie wygląda to podobnie.
Jednak proces zwiększania się obecności Rosjan jest dwutorowy. Z jednej strony to skutek politycznych, w tym siłowych decyzji władz sowieckich, do których należą deportacje. Rosjanie kierowani są do republik nadbałtyckich, także na miejsce wywiezionych Litwinów i Estończyków.
Ale z drugiej strony – co obecnie czyni sytuację bardziej skomplikowaną - wielu Rosjan z własnego wyboru osiedlało się w Łotwie i Estonii. Nie przyjeżdżali jako okupanci i tak siebie nie postrzegali. Sowieckie wówczas republiki nadbałtyckie były zamożniejsze i po prostu lepiej się w nich żyło. Cześć z Rosjan, którzy zamieszkali na Łotwie i Estonii wcześniej służyła tam w wojsku i po zakończeniu służby postanowiła pozostać.
Tylko, że te prywatne wybory tworzyły kontekst polityczny, z którym mamy dziś do czynienia. Dla małych narodów, jakimi są Estończycy i Łotysze, posiadanie w ich kraju licznej mniejszości rosyjskiej jest sytuacją trudną, także ze względu na presję, jaką w ich sprawie wywiera Rosja.
Rozmawiał Tomasz Stańczyk (PAP)
sts/ ls/