
17 kwietnia 1995 r. w wieżowcu w Gdańsku-Wrzeszczu doszło do wybuchu gazu. Zginęły 22 osoby. "Byliśmy częścią tej akcji, chodziliśmy po gruzowisku, kiedy wieżowiec jeszcze stał, i po tym, jak został »położony«" – wspomina wieloletni dziennikarz TVP Wojciech Suleciński.
Suleciński mieszkał z żoną kilka kilometrów od miejsca wybuchu. "Wydaje mi się, że wybuch gazu w budynku przy ul. Wojska Polskiego mnie obudził" - powiedział. Przed godz. 6 dziennikarz włączył Radio Gdańsk i usłyszał komunikat o eksplozji. "Spiker podał wówczas błędną ulicę. Moja mama mieszkała niedaleko, więc pojechałem sprawdzić, czy nic się jej nie stało" - wspominał.
Dodał, że przejechał aleją Wojska Polskiego, przy której stały wozy strażackie, radiowozy i karetki, i nie zauważył niczego nadzwyczajnego. "Nie było widać, że budynek nie ma dwóch pięter" - powiedział.
Do wybuchu w wieżowcu doszło 17 kwietnia 1995 r. o godz. 5.45, był to drugi dzień Świąt Wielkanocnych. W wyniku eksplozji dwie dolne kondygnacje 11-piętrowego budynku "zapadły się w ziemię".
"Nie było widać, że budynek nie ma dwóch pięter."
Suleciński po przyjeździe do redakcji gdańskiego oddziału TVP, która mieściła się wówczas przy ul. Sobótki, otrzymał zadanie pojechania na miejsce i przygotowywania relacji.
"To były początki gdańskiej regionalnej Trójki i mieliśmy możliwość zajmowania się tą sprawą przez cały dzień" - wspominał.
Dodał, że wieczorem po katastrofie relacjonował wydarzenie na żywo. "Nie było wówczas transmisji satelitarnej, więc nasz wóz transmisyjny stał blisko wieżowca, a od auta wychodziły różne łącza, które pozwalały przeprowadzić łączenie z anteną" - powiedział.
Przed wybuchem w wieżowcu znajdowało się 77 mieszkań, zameldowanych było prawie 300 osób. Po eksplozji części z nich udało się opuścić budynek o własnych siłach. Pozostałych, którzy ocaleli, sprowadzili na dół strażacy za pomocą podnośników hydraulicznych. Uszkodzony budynek groził zawaleniem, stan techniczny nie pozwalał na prowadzenie jakichkolwiek prac zabezpieczających.
"W trakcie działań ratowniczych rozmawialiśmy ze służbami i poszkodowanymi" - wspominał Suleciński. Zaznaczył, że wypowiedzi strażaków i policjantów nie napawały optymizmem. "Szybko zaczęli mówić, że już nikogo nie znajdą, że nie mogą dotrzeć do tych miejsc, gdzie ewentualnie ktoś jeszcze jest" - powiedział.
Wieczorem zapadła decyzja o "położeniu" budynku. "Chodziło o wysadzenie tego, co zostało, i dotarcie do zawalonego obszaru" - wyjaśnił dziennikarz. Zrobiono to następnego dnia za pomocą ładunków wybuchowych.
Suleciński wspominał, że mimo iż teren był odgrodzony taśmą policyjną, dziennikarze i operatorzy bez trudu poruszali się po miejscu katastrofy.
"To był inny świat. Byliśmy bliżej wszystkiego. Mam wrażenie, że myśmy uczestniczyli w podejmowaniu decyzji czy też byliśmy w kręgu ludzi, którzy przy nas o tym dyskutowali" - powiedział.
Dodał, że reporterzy i operatorzy "chodzili z kamerą po gruzowisku, kiedy wieżowiec jeszcze stał, i po tym, jak został »położony«". "Byliśmy częścią tej akcji" - stwierdził dziennikarz.
Ówczesny dziennikarz gdańskiego oddziału TVP Tomasz Złotoś powiedział, że pamięta, jak bardzo zdumiał go widok pofałdowanego wieżowca zbudowanego ze zbrojonego betonu i dudniące w czaszce myśli: "czy ktoś ten wybuch przeżył i jakim cudem ten wieżowiec jeszcze stoi?".
"To wydarzenie było ogromnym szokiem, także dla nas, dziennikarzy gdańskiej »Panoramy«, którzy w pracy widzieli niejedno - a poprzednie miesiące obfitowały w tragiczne zdarzenia, takie jak pożar w Hali Stoczni czy katastrofa autobusu w Kokoszkach" - wspominał.
W wyniku katastrofy zginęły 22 osoby. 12 osób zostało rannych.
Złotoś nawiązał do wypadku autobusu z 2 maja 1994 roku, w którym zginęły 32 osoby, a 43 zostały ranne. A także do pożaru hali Stoczni Gdańskiej z 24 listopada 1994 r. w trakcie koncertu zespołu Golden Life, w którym życie straciło siedem osób.
Miejski portal www.gdansk.pl napisał, że akcja ratunkowa po wybuchu gazu w wieżowcu trwała ponad 86 godzin. Osób żywych poszukiwano za pomocą specjalnie wyszkolonych psów i nasłuchu prowadzonego z użyciem geofonu.
Podano, że ekipy ratownicze na początku akcji popełniły błąd - nikt nie zadbał o odcięcie dopływu gazu do instalacji w miejscu katastrofy. Jego stężenie w gruzowisku było tak wysokie, że groziło ponowną eksplozją, co mogło skutkować ofiarami wśród strażaków. Ostatecznie zaczopowano rurę odkopaną spod zwałów gruzu.
W wyniku katastrofy zginęły 22 osoby. 12 osób zostało rannych.
Suleciński wspominał także, że eksplozja gazu spowodowała zniszczenia w okolicznych budynkach. "Stłukły się szyby w oknach w blokach, które znajdowały się przy ul. Wojska Polskiego" - powiedział.
Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku badała dwie możliwe wersje zdarzeń poprzedzających wybuch. Po latach pojawiła się też trzecia.
Pierwsza wersja mówiła, że sprawcą był właściciel mieszkania na parterze Jerzy S. Miał to być człowiek zamknięty w sobie i trudny w relacjach sąsiedzkich. W momencie wybuchu był ubrany wyjściowo i stał przed wejściem do wieżowca. Zginął wskutek eksplozji.
W ocenie śledczych zebrany materiał dowodowy świadczył o tym, że to Jerzy S. dopuścił się rozszczelnienia instalacji gazowej. Mężczyzna miał działać zgodnie z wcześniej przyjętym planem. Prawdopodobnie jego celem było zniszczenie własnego mieszkania i wyłudzenie ubezpieczenia. Przypuszczalnie nie przewidywał, że jego zachowanie może spowodować aż tak daleko idące następstwa. Nie ujawniono jakichkolwiek dowodów mogących wskazywać na inne osoby jako ewentualnych sprawców zdarzenia.
Druga hipoteza, która była brana pod uwagę na początku śledztwa, mówiła o kradzieży zaworu instalacji gazowej, której miał dokonać bliżej niezidentyfikowany złomiarz.
Trzecia hipoteza pojawiła się w 2016 r. Historyk Sławomir Cenckiewicz na profilu społecznościowym zamieścił wpis sugerujący, że związek z wybuchem gdańskiego wieżowca mógł mieć Urząd Ochrony Państwa. Rzekomym celem miało być dostanie się do mieszkania jednego z lokatorów, płk. Adama Hodysza, który rzekomo był w posiadaniu "kwitów" potwierdzających współpracę Lecha Wałęsy z SB.
Wałęsa nazwał to wówczas "nieprawdopodobną bzdurą" i "barbarzyństwem". Prokuratura Krajowa wszczęła w tej sprawie postępowanie sprawdzające, które ostatecznie zakończyło się odmową wszczęcia śledztwa.
W 2005 roku, w 10. rocznicę wybuchu na budynku, który powstał w miejsce zniszczonego bloku, umieszczono tablicę poświęconą pamięci 22 ofiar. Jest na niej przełamana róża symbolizująca ofiary, pochylony fragment wieżowca, płomienie i gruz.
Piotr Mirowicz (PAP)
pm/ miś/ mhr/