
20 kwietnia 2015 roku umarł Jan Matyjaszkiewicz, aktor teatralny i radiowy, który odmawiając gry w filmach stracił – jak sam wyliczył – ponad milion złotych. Ignorując X Muzę, Matyjaszkiewicz wykreował w teatrze i radiu ponad tysiąc ról.
Wyliczył, „bo często zdarzały się pytania – z jakiej forsy zrezygnował”. „Kiedyś nawet notowałem w kalendarzu, że odmówiłem wzięcia udziału w takim to a takim filmie. Później to zarzuciłem, gdy producenci przestali do mnie dzwonić” – wyjaśnił Matyjaszkiewicz w rozmowie z „Foyer” w 2004 roku.
Nie krył się nigdy ze swoją niechęcią do obyczajów panujących na planie filmowym, zmuszających go do czegoś co nazywał „aktorską prostytucją”. „Przysyłają taksówkę, doklejają wąsy, podrzucają kwestie, a w ogóle nie wiadomo, o co chodzi. Mówię swój tekst przed kamerą, a przy niej stoi kolega, który własne kwestie czyta. Taki system jest dla mnie zaprzeczeniem aktorstwa” – powiedział Januszowi R. Kowalczykowi z „Rzeczpospolitej” (1997). „Aktorstwo nie polega na wymianie słów, lecz na tym, że widzę oko człowieka. Oko wyraża wnętrze, intencje. Intonujemy nieprawdopodobne zdarzenia, które ze słowem mogą nie mieć nic wspólnego. Słowo jest tylko drogą pozwalającą aktorom dojść do finału. Możemy po niej iść zakosami, co się zresztą podoba publiczności” - wyjaśnił. „W polskich filmach i serialach wyraźnie widać, że aktor mówi, choć nie wie do kogo…” – ocenił.
Do pewnego momentu występował w Teatrze Telewizji. „Bo to była jednak inna forma niż film” – powiedział Matyjaszkiewicz Krzysztofowi Lubczyńskiemu (pisarze.pl, 2014). „Była. Kiedy telewizja pracowała na zasadach teatru, to znaczy rejestracje poprzedzało do dwudziestu intensywnych prób – od analizy tekstu po generalną – to człowiek wiedział, kogo gra. I później to przedstawienie można było rejestrować scenami, fragmentami. Niestety w Teatrze TV zwyciężył chałturowy film” - wyjaśnił.
Rzadko robił wyjątki. „Zaprosiłam go do roli Wuja Kazimierza w serialu +Boża podszewka+ z pełną świadomością jego charakterystyczności” – wspominała Izabella Cywińska (1935-2023). „Trzeba go przyjąć takim, jaki jest i jego dyskretną teatralność umiejętnie wykorzystać w filmie. Pracowało mi się z nim niezwykle sympatycznie. Stwarzał znakomitą atmosferę na planie” – dodała.
Ignorując X Muzę, Matyjaszkiewicz wykreował w teatrze i radiu ponad tysiąc ról.
„Ma pan tak ogromny talent, że sen spędza z powiek. Skąd w artyście tak wspaniałym, taki skromny człowiek?” - pytał w laudacji z okazji 40-lecia pracy artystycznej Jana Matyjaszkiewicza Maciej Wojtyszko w 1993 roku.
„Jan był moim kolegą w Teatrze Ateneum i później w Polskim – i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że praca z nim była darem dla mnie, czymś bardzo pięknym i dobrym” – mówi PAP Anna Seniuk.
„Pamiętam, jak żałowałam, że kończą się próby do kolejnego przedstawienia – bo to oznaczało też koniec obserwowania jak misternie z próby na próbę Janek buduje swoją rolę” - dodaje. „Mimo talentu, którym był obdarzony, obsadzano go często w rolach drugoplanowych, czasem wręcz epizodycznych - co zawsze przyjmował z pokorą. I z tej niewielkiej roli potrafił zrobić prawdziwy klejnot i przyćmić kolegów kreujących główne postaci. Najlepszym przykładem może tu chyba być przedstawienie +Amadeusza+ w Teatrze na Woli” – przypomina aktorka.
W 1981 r. Tadeusz Łomnicki, ówczesny dyrektor Teatru Na Woli został Salierim w „Amadeuszu” – reżyserował i rolę tytułową zagrał Roman Polański. „Łomnicki o jego aktorstwie wypowiadał się z ironią, ale miał wielkie nazwisko na plakacie” – powiedział Kowalczykowi Matyjaszkiewicz, któremu przypadł epizod cesarza Józefa II.
„Kostium, uszyty poza teatrem, fatalnie mi się marszczył. Zauważyłem, że jak z tyłu pociągam poły fraczka, to z przodu się wygładza. Takie trzymanie rąk dawało mi dobrą postać, co spodobało się Polańskiemu” – opowiadał aktor. „Premiera. Łomnicki cudownie grał swoją rolę, ale bez żywszych reakcji widowni. Wszedłem do swojej pierwszej scenki jak ten pajac, ze śmiechem. Nad Salierim górowałem jako cesarz, któremu wszystko wolno. Tadeusz oniemiał – schodząc ze sceny dostałem brawa. Nie on. Cóż, przypadek. Niesamowite owacje przy ukłonach. Polański i Łomnicki wciąż wychodzą przed szereg. Zmęczony Łom mówi w końcu do mnie: +Idź+. Chwyciłem fraczek z tyłu i podszedłem do publiczności. Takich braw nie miałem od czasów STS-u! Pan Roman potraktował mnie jak cesarski poddany i ukląkł przede mną. Wyciągnąłem dłoń, a on, stary szmirus, zamiast ją uścisnąć, ucałował. Łomnickiego wbiło w ziemię” – wspominał Matyjaszkiewicz.
Nie ma chyba na świecie drugiego aktora, którego by Polański publicznie pocałował w rękę. Matyjaszkiewicz potraktował ten epizod z humorem, nie spodziewając się bynajmniej jakiejś szczególnej odmiany swego zawodowego losu.
„Janek był człowiekiem wielkiego serca, ciepłym, życzliwym, przychylnym innym ludziom, dobrym kolegą. Będąc z nim na scenie czułam się bezpiecznie. Jego obecność obok, dawała mi pewność spokojnego przeżycia zarówno sukcesów jak i katastrof” – mówi PAP Anna Seniuk. We dwoje wystąpili m.in. w sztuce „Odchodził mężczyzna od kobiety” Siemiona Złotnikowa wyreżyserowanej w Ateneum przez Tomasza Zygadłę w 1997 roku. „Minęły ponad dwie dekady, a ja mam ciągle w głowie może nie całe przedstawienie, ale na pewno jego nastrój. Nastrój dogasania życia, egzystencjalnej beznadziei, ale, co najważniejsze, trwania wbrew wszystkim przeciwnościom. Na maleńkiej Scenie 61 teatru na Powiślu zbudowali go Anna Seniuk i Jan Matyjaszkiewicz. Cieniutko, ledwie dostrzegalnymi środkami” – napisał Jacek Wakar w artykule pt. „Nie tylko pchła” (Teatr 2018).
Anna Seniuk określa to przedstawienie „cudem w teatrze” – coś co zdarza się raz na kilkadziesiąt lat, kiedy intencje i działania wszystkich twórców – autora, reżysera, kompozytora i aktorów spotykają się idealnie w jednym, właściwym, punkcie. „Do teatru biegłam jak na randkę, ciesząc się na spotkanie z moją bohaterką Wierą i z Janem” – wspomina.
Spektakl był pokazywany m.in. w Stanach Zjednoczonych, Izraelu i Wielkiej Brytanii.
Jan Matyjaszkiewicz urodził się 28 września 1929 roku w Warszawie. „Ojciec pracował na dość ważnym stanowisku w firmie piwowarskiej +Haberbusch i Schiele+. Moje życie w dzieciństwa, to typowe życie dziecka z warstwy solidnego, przeciętnie sytuowanego warszawskiego drobnomieszczaństwa, a może średniomieszczaństwa. Z tradycjami” – opowiadał aktor Krzysztofowi Lubczyńskiemu. „Byłem spowinowacony z Mieczysławem Foggiem” - dodał.
To, że został aktorem zawdzięcza przyjacielowi z gimnazjum i liceum im. Batorego Janowi Pruszakowi (1931-2020). Po maturze zdali na Politechnikę Warszawską - Pruszak na wydział elektryczny zaś Matyjaszkiewicz na architekturę. „Pruszak, jako student politechniki, zadzwonił kiedyś do Aleksandra Zelwerowicza. Przedstawił się jako Jan Matyjaszkiewicz i umówił na spotkanie. Poszedłem do Zelwera, podstawiłem mu do podpisu jego karykaturę. Gdyby Jan Pruszak nie postawił mnie przed faktem dokonanym, może zostałbym architektem?” - wspominał Matyjaszkiewicz.
„Siedzieliśmy w jednej ławce, biegaliśmy za panienkami, przeżywaliśmy pierwsze zawody miłosne” – opowiadał Kowalczykowi Pruszak, który sam - miast inżynierem elektrykiem - został skrzypkiem i dyrygentem, a także dyrektorem Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji po Stefanie Rachoniu. „Aktorstwo to nie zawód. To sposób na życie. Janek, rzucając za moim przykładem studia na politechnice, uległ nie mnie, lecz własnej pasji. Na szczęście i jemu, i teatrowi polskiemu wyszło to na korzyść” - dodał.
W 1956 roku Matyjaszkiewicz ukończył Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Zawodowe życie spędził w stolicy - w Teatrze Młodej Warszawy (1956–58), Ateneum (1960–69), STS-ie (1969–71), Rozmaitościach (1971–77), Teatrze na Woli (1977–1981), Polskim (1981–91) i ponownie Ateneum im. Stefana Jaracza.
Ten powrót na ukochaną scenę nie odbył się bez zgrzytów. Gdy pewnego razu próbował zostawić auto na teatralnym parkingu usłyszał od strażnika: „Panie, dokąd? Ja tu mam miejsca tylko dla aktorów”. „Ogarnął mnie atak pustego śmiechu. Czterdzieści lat na scenie, dwa lata z powrotem w +moim+ teatrze, a do niektórych to w ogóle nie dociera. To jest chaplinowska sprawa. Największa tragedia aktora. Bo po co my gramy? Żeby nas znali” – opowiadał Matyjaszkiewicz Kowalczykowi.
Jako dyplomowany aktor zadebiutował na scenie 30 stycznia 1957 roku w „Warszawiance” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Janusza Strachockiego rolą Starego Wiarusa. Miał wówczas 28 lat. „Zawsze byłem trochę stary-młody, albo młody-stary. Nie miałem z zawodzie takiego klasycznego okresu młodzieńczego, ról młodzieńców, a zaraz po Starym Wiarusie zagrałem mądrego Ulissesa, też nie kojarzonego z tego powodu z młodością. Nigdy też nie grałem herosów, tzw. ludzi silnych, ale zawsze niepewnych siebie, pełnych kompleksów i wahań” – wspominał Matyjaszkiewicz.
Słynął z nienagannej dykcji, którą ćwiczył nieustannie. „Przed premierą sztuki Złotnikowa +Odchodził mężczyzna od kobiety+, w której grałem z Anną Seniuk, maltretowałem słowa pół roku” - wspominał. „Dziś panuje kult niechlujstwa i tak zwanego potocznego mówienia na scenie i w filmie. Ja jestem już za stary, żeby brać się na takie plewy. Pozostanę wierny swojemu szacunkowi dla piękna wymowy. Nawet kosztem zyskania miana człowieka niedzisiejszego” - dodał.
Równie „niedzisiejszy” był w podejściu do sztuki scenicznej. „Teatr szekspirowski pokazuje zupełnie innych ludzi. Nie ukrywali się za słowami, mówili wprost. Odwaga, siła, nieprawdopodobne emocje, umiejętność walki – tworzyły ówczesny klimat” - mówił. „U nas wszystko oparte jest na kłamstwie. W tekście współczesnym słowa przykrywają to, co się kłębi pod spodem. Od czasów Czechowa jest to powszechną normą. Szczególnie w polityce. Jeśli przywódca dawnej koalicji mówi, że moralność nie istnieje, to może oznaczać, że kłamstwo staje się praworządne. Dla mnie utrata kontaktu z prawdą, która jest istotą człowieczeństwa, to pójście w zatracenie” - wyjaśnił.
Scena była jego żywiołem. „Za mojej młodości aktorzy przez miesiąc pracowali nad tekstem przy stole. Pili kawę, herbatę, czytali, dyskutowali. Poszczególne sceny były dziesiątki razy powtarzane” - opowiadał. „Po trzech tygodniach ludzie odrywali się od krzeseł i zaczynali szukać kontaktu w sytuacjach wynikających ze struktury sztuki. Wkrótce wszyscy mieli gotowe role – a nie ustawione sytuacje. Patrzyli sobie w oczy i widzieli, że partner myśli, czuje albo kłamie” - mówił.
Zdaniem Matyjaszkiewicza, „każdy pisarz z odrobiną talentu przekazuje w tekście roli rodzaj kodu genetycznego poszczególnych postaci”. „Dlatego nie należy nic skreślać, dodawać czy zmieniać. Jeżeli aktor się z tym kodem utożsami, to przekaże intencje autora. Na tym polega charakterystyczność. Ta prawdziwa, do której trzeba dojść od tego, co jest zaklęte w roli. I nie należy się śpieszyć. Trzeba ogarnąć całość, przeżuć ją w sobie, a do roli zbliżać się pomalutku. Badać, niby detektyw, co w niej jest. Charakter postaci, przypieczętowany emocją autora, wyjdzie z tekstu. Jest w tym zagadka, coś z czarodziejstwa - stąd ten zawód tak fascynuje innych” - wyjaśnił.
W 2003 r. został wyróżniony „Feliksem Warszawskim” za rolę Saturnina Mazurkiewicza w przedstawieniu „Żołnierz Królowej Madagaskaru” w Teatrze Syrena wyreżyserowanym przez Wojciecha Adamczyka. W 2004 roku otrzymał Złoty Mikrofon za pracę w Polskim Radiu, w którym przez wiele lat występował w słuchowisku „W Jezioranach” jako Heniek Wilczewski. W 2009 r. wyróżniono go Złotym Medalem „Gloria Artis”. Przy okazji jubileuszu 60-lecia radiowej „Dwójki” Jan Matyjaszkiewicz, został wybrany w rankingu słuchaczy za najlepszego aktora Teatru Polskiego Radia. W 2014 roku radiową nagrodę „Splendor splendorów” wręczała mu Anna Seniuk.
„Dziś wydaje mi się, że z Janem znałam się od zawsze” – mówi PAP Anna Seniuk. „Nasza przyjaźń to nie były rozmowy telefoniczne czy spotkania poza teatrem – miała charakter, powiedziałabym, metafizyczny, taka krzepiąca pewność, ze on po prostu jest i zawsze mogę liczyć na jego pomoc” – podkreśla. I nadal zdarza mi czuć obecność i opiekę Janka …I słyszeć jego głos: Spokojnie Aniu, będzie dobrze!” – podsumowuje.
Niżej podpisany umówił się z aktorem na wywiad. Jadąc na spotkanie odebrał telefon od szkolnej pielęgniarki – córka uderzyła się w oko. Zadzwonił, że musi jechać do szkoły bo dziecko miało wypadek z okiem, przeprosił i dodał, że odezwie się później. Wypadek na szczęście okazał się niegroźny – ulga, odprężenie… Wieczorem dzwoni komórka: „Tu Matyjaszkiewicz…” - „Oj, bardzo pana przepraszam, zapomniałem, że miałem się odezwać później…” - „Co mi tu pan przeprasza!” - przerwał Matyjaszkiewicz. „Mów pan co z dzieckiem?!”.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ aszw/