
W tradycyjnych wierzeniach słowiańskich przełom kwietnia i maja był okresem wzmożonej działalności czarownic, upiorów i demonów. W pierwszą majową noc gromadzono się przy wielkich ogniskach i zbierano wiosenne zioła.
W pierwszą majową noc gromadzono się przy wielkich ogniskach i zbierano wiosenne zioła. Tańczono przy umajonych drzewkach i cieszono się nadchodzącymi słonecznymi dniami. Dopiero z czasem do tych radosnych zwyczajów dołączono mroczne legendy o sabatach czarownic i dla przeciwwagi – chrześcijański motyw św. Walpurgi.
W tradycyjnych wierzeniach słowiańskich przełom kwietnia i maja był „okresem wzmożonej działalności czarownic, upiorów i demonów”, wyjaśnia znawczyni folkloru, Anna Brzozowska-Krajka.
Uważano, że wtedy granica między światem ludzi a światem duchów stawała się cieńsza, co sprzyjało działalności sił nadprzyrodzonych zarówno dobrych, jak i złych. Historyk Aleksander Gieysztor tłumaczył to przekonaniami naszych praprzodków, którzy wierzyli, że uporządkowany zwykle świat w czasie przesileń, równonocy i przełomów pór roku, „stawał się podatny na ingerencję sił chaosu”.
Z wielu przekazów słowiańskich wynika, że ta noc budziła respekt i np. sądzono, że woda i zioła nabywają wyjątkowych właściwości. Potwierdzał to Oskar Kolberg w swoich pismach dotyczących obyczajowości Mazowsza i Podlasia: „W wigilię majową dziewczęta zbierają zioła o świcie, bo wtenczas największą mają one moc zdrowotną i ochronną przed czarami”. Ale przełom kwietnia i maja to także radość z nieodległego już lata, długich dni i krótkich nocy, a nade wszystko pierwszych zbiorów, zwiastujących koniec dojadania zeszłorocznych zapasów. Stąd też nie brakło tańców i śpiewów, podczas których „rzucano gałęzie i darzono okrzykami, wierzono bowiem, że ogień oczyszcza pola i zapewnia obfite plony”, czytamy u Kolberga.
Niemałą rolę odgrywały także zabawy o charakterze matrymonialnym, różnego rodzaju podchody pomiędzy pannami a kawalerami, którzy mogli z większą swobodą nawiązywać zamrożone na czas Wielkiego Postu relacje towarzysko-uczuciowe. Podobne przekonania o wyjątkowości tej nocy istniały także w Europie Zachodniej, gdzie szczególnie silnie zaznaczyły się w obchodach znanych pod nazwą nocy Walpurgi.
Niezależnie zatem od regionu, wspólnym mianownikiem pozostawało przekonanie, że zbliżająca się pełnia wiosny, wolna już od śladów zimy, otwiera szczególny czas wpływu sił nadprzyrodzonych. Kolejną analogią były taniec wokół przystrojonego drzewa czy zbieranie pierwszej porannej rosy, „aby być zdrowymi i pięknymi”, jak relacjonował Kolberg. Opisy podobnego wychwalania majowych kropli znajdujemy również u anglosaskich etnografów.
Jednak tym, co najpełniej scalało wszystkie te świętowania, był ogień. Etnograf Jarosław Kolczyński opisał przekonanie, zgodnie z którym „czarownice miały lękać się późnowiosennych, nocnych ognisk – nie mogły przeskoczyć przez ognisko, niechybnie musiały wpaść do niego i spłonąć”. Za to młodzi mogli wokół ognia beztrosko tańczyć, skakano też przez niego, bywało, że w parach i często nago. Wynikało to nie tyle z przypisywanej później przez obserwatorów nieobyczajności świętujących, co bezpieczeństwa – ubranie mogłoby się szybko zająć od płomieni.
Co ciekawe, takich pragmatycznych aspektów świętowania przy ogniu było więcej. Wierzono, że płomień oczyszcza pola i zapewnia obfite plony, co jeszcze do niedawna miało swoje uzasadnienie w pracach naukowych, potwierdzających m.in. krótkotrwałe zmniejszenie ogólnej liczebności zarodników grzybów czy innych zarazków. Innym efektem było nawożenie gleby popiołem, gdyż zawiera on duże ilości wapnia oraz potażu (węglanu potasu), czyli składników poprawiających odczyn i żyzność ziemi.
Dziś jednak naukowcy są zgodni, że korzyści z wypalania traw nie równoważą strat w ekosystemie wywołanych pożarami. Wreszcie przez ogień przeprowadzano i zwierzęta, np. krowy, by z jednej strony okadzić je dymem, mającym chronić przed urokami, a z drugiej, podobnie jak w przypadku wypalania roślinności, pozbyć się insektów czy chorób. W ten sposób magiczne rytuały płynnie łączyły się z praktycznym, rolniczym doświadczeniem pokoleń.
W Europie Zachodniej pierwsza majowa noc, naznaczona symboliką ognia, związana jest z celtyckimi obchodami Beltane, czyli „ogniami Belenosa”. Podobnie Germanie świętowali Ostarę, Anglosasi – Eostrę, a Skandynawowie czcili wtedy Jörð i Freję jako bóstwa związane z ziemią i płodnością. Kolczyński przyjmuje, że jest to zarazem „wspomnienie po wierzeniach środkowoeuropejskich Celtów”, jak i data „charakterystyczna dla pradawnego kalendarza dzielącego rok na dwie połowy (wtedy druga znacząca data wypada około 1 listopada)”.
Paradoksalnie jednak żadne z tych niezależnych od siebie świąt nie wiązało się bezpośrednio z tym, co współcześnie przypisywane jest tej dacie pod ogólnoeuropejską nazwą nocy Walpurgi lub, również w zgodzie ze słownikowymi regułami, Walpurgii. Jak to się zatem stało, że rytualne przechodzenie z wiosny do lata zostało połączone z jednej strony w noc czarownic, z drugiej – ochrzczone chrześcijańskim imieniem Walpurgi? Mamy tu do czynienia ze złożonym, choć stosunkowo nowym zjawiskiem. Jak wspomniano wspólnym mianownikiem nocy z 30 kwietnia na 1 maja dla wielu europejskich kultur były ogień, zbieranie ziół i zabezpieczanie się przed ewentualnymi atakami złych mocy. I choć w polskim folklorze nie zachowały się legendy wprost mówiące o sabatach czarownic, odbywających się w nocy Walpurgi, to w szerszej tradycji ludowej funkcjonowało przekonanie o zlotach czarownic w określonych miejscach i terminach.
Podobnie rzecz się miała z wprowadzeniem czarownicy, czyli z jednej strony „czarodziejki, guślarki” specjalizującej się w czarach, z drugiej – „brzydkiego i złego babska”, jak objaśniał Samuel Linde, autor pierwszego słownika języka polskiego. Najprawdopodobniej źródłem owego czarownicowego rdzenia było rozciągnięcie praktyk i wierzeń związanych z domniemanymi sabatami na górze Brocken w Niemczech na inne regiony i kultury. Przez wieki ludność zamieszkująca góry Harzu wierzyła, że na przełomie kwietnia i maja na szczycie Brocken pojawia się pozaziemska zjawa, najprawdopodobniej właśnie czarownica, urządzająca diabelskie harce. I faktycznie, w czasie przesilenia da się zauważyć na tym szczycie fascynujące obrazy, zwane widmem Brockenu.
Współcześnie naukowcy tłumaczą to rodzajem złudzenia optycznego, polegającego na rzuceniu powiększonego cienia obserwatora na mgłę lub chmurę, często otoczonego kolorową aureolą. Byłoby to wciąż zjawisko tyleż interesujące, co lokalne, gdyby nie trzykrotne zdobycie szczytu przez Johanna Wolfganga Goethego. Poeta był tak zauroczony tym, co tam zobaczył, że wzgórze i związane z nią legendy wplótł w swojego „Fausta”. Co ciekawe, polski tłumacz Goethego, Emil Zegadłowicz zamienił niemiecki Brocken na rodzimą Łysą Górę w Górach Świętokrzyskich. Zatem w dosłownym przekładzie z oryginału czytamy, że „Czarownice idą na Brocken, […] Tam zbiera się wielki tłum” („Die Hexen zu dem Brocken ziehn, […] Dort sammelt sich der große Hauf,”). Ten obraz dzikiego, orgiastycznego zgromadzenia, pełnego iluzji i demonicznych pokus, stał się na tyle nośny, że Brocken uznano powszechnie za epicentrum europejskich „złych mocy”, a i sama noc utrwaliła się jako synkretyczne święto przejścia, w którym płomienie ognisk nie tylko rodziły nadzieję na urodzaj i zdrowie, ale i rozświetlały mroki wyobraźni – od ludowych podań po wielką literaturę europejską. Oto rozproszone dotychczas tradycje germańskie, celtyckie, słowiańskie – w tym polskie, zyskały jeden wspólny mianownik, znany odtąd jako noc Walpurgi.
Skąd jednak wzięła się nazwa tych wiosennych świąt? Otóż wrogi wobec wszelkich magicznych obrzędów i wierzeń Kościół postanowił walczyć z zabobonami i pogańskimi pozostałościami i uczynił patronką tej szczególnej wigilii niejaką Walpurgę. Żyła ona w VIII w., była anglosaską zakonnicą z królewskiego rodu, którą wysłano na kontynent, by wspierała chrystianizację ludów germańskich. Po latach pracy misyjnej została przeoryszą klasztoru w Heidenheim w Bawarii. Słynęła z pobożności, dobroci i cudów przypisywanych jej wstawiennictwu. Po jej śmierci w 779 r. szybko zaczęto oddawać jej cześć jako świętej, a dniem wspomnienia uczyniono właśnie 1 maja. Zbieżność daty z dawnymi, przedchrześcijańskimi obchodami witania wiosny sprawiła, że w kulturze ludowej imię Walburgi, zwanej również Walpurgą, zaczęto utożsamiać z siłą ochroną przed złymi mocami. W tradycji zachodnioeuropejskiej noc Walpurgi stała się więc nie tylko świętem radości i oczyszczenia, ale również momentem, kiedy wzywano świętą na pomoc w walce z czarami i demonami.
Po raz pierwszy oficjalna nazwa noc Walpurgi została użyta dopiero w XVII w. przez niemieckich kronikarzy. W polskich źródłach, jak dowodzi etnografka Maria Bogucka, mowa jest raczej o „wigiliach majowych” czy „ogniach majowych”, a samo pojęcie „nocy” pojawiło się dopiero w drugiej połowie XIX w., a i tak głównie w obszarze pozostającym pod niemieckim wpływem kulturowym.
Obecnie noc Walpurgi jest znana nie tylko z literatury, a zatem z twórczości przywołanego już Goethego, ale także Brama Stokera, autora „Draculi”, Heinricha Heinego czy Michaiła Bułhakowa.
Duże znaczenie miała również kultura popularna, gdzie wydarzenie to przedstawiano jako czas sabatów czarownic, tajemnych rytuałów i magicznych przemian. Ponadto rozwinięciem nocy Walpurgi stały się współczesne festyny, często przygotowywane specjalnie na przyjazd turystów czy wydarzenia organizowane przez miłośników prasłowiańskich tradycji, takie jak krakowskie Święto Ognia, organizowane w nocy z 30 kwietnia na 1 maja. Swego rodzaju nawiązaniem do święta czarownic i demonów będą również majowe juwenalia, które czerpią nie tylko z akademickich tradycji, ale i opisywanych obrzędów.
Tym samym można uznać, że noc Walpurgi stała się wykreowanym, synkretycznym tworem. Pierwotnie był to czas raczej radosnego święta przejścia, wiosny i światła, a nie zlotu złych mocy. Etnografowie tłumaczą, że pożary nie miały odstraszyć czarownic, ale spalić stare i zrobić miejsce dla nowego. Mimo to dziś, wbrew turystycznym nierzadko komercyjnym adaptacjom, noc ta nadal symbolizuje przejście ku jasności, odrodzeniu przyrody i wspólnemu świętowaniu nadejścia ciepłych dni. (PAP)
Marta Panas-Goworska
jkrz/