4 kwietnia minie 65 lat od podpisania w Waszyngtonie Traktatu Północnoatlantyckiego, powołującego do życia NATO. Sojusz, który w ostatnich latach szukał dla siebie nowych zadań, w obliczu kryzysu na Ukrainie wraca do dawnej roli przeciwwagi dla Moskwy.
NATO powstało po to, żeby "Rosjan trzymać z daleka, Amerykanów przy sobie, a Niemców pod kontrolą" - powiedział niegdyś pierwszy sekretarz generalny Sojuszu lord Hastings Ismay. Najpóźniej z chwilą zakończenia zimnej wojny ta uproszczona definicja celów Sojuszu obronnego stała się nieaktualna. W minionych latach nie brakowało głosów podważających celowość dalszego istnienia Sojuszu, stanowiącego - jak ujął to m.in. obecny prezydent Rosji Władimir Putin - "relikt zimnej wojny".
W przededniu 65. rocznicy powołania NATO sojusznicy znów poczuli jednak posmak zimnej wojny. Aneksja należącego do Ukrainy Półwyspu Krymskiego przez Rosję, którą Putin usprawiedliwiał prawem do ochrony ludności rosyjskojęzycznej, przypomniała wszystkim, dlaczego potrzebowali NATO.
"Putinowi należy się komplement, bo pomaga nam na dwa sposoby: przyczynił się do podkreślenia wagi NATO oraz może przekonać polityków w krajach Sojuszu do powstrzymania redukcji wydatków na obronność. To może być jedyne szczęście w nieszczęściu, jakim jest ten kryzys" - ocenił były szef NATO Jaap de Hoop Scheffer podczas niedawnej konferencji Brussels Forum, zorganizowanej przez German Marshall Fund.
W przededniu 65. rocznicy powołania NATO sojusznicy znów poczuli posmak zimnej wojny. Aneksja należącego do Ukrainy Półwyspu Krymskiego przez Rosję, którą Putin usprawiedliwiał prawem do ochrony ludności rosyjskojęzycznej, przypomniała wszystkim, dlaczego potrzebowali NATO.
W trakcie tej samej konferencji obecny sekretarz generalny Sojuszu Anders Fogh Rasmussen ocenił, że kryzys na Ukrainie „zmienia zasady gry” geopolitycznej dla NATO, co jest „niebezpieczne dla nas w Europie, ale i dla całego regionu euroatlantyckiego”. „Więzi transatlantyckie i NATO liczą się dla Europy bardziej, niż kiedykolwiek” – powiedział.
Skutki rosyjskiej polityki staną się kluczowym tematem tegorocznego szczytu NATO w Walii, który - według początkowych planów - miał się zajmować głównie przyszłą rolą Sojuszu po zakończeniu misji ISAF w Afganistanie.
„Gdyby nie Putin, to wrześniowego szczytu NATO w Walii pewnie nikt by nie zauważył. Teraz wiemy, że będzie to szczyt bardzo poważny, na którym będzie decydowała się przyszłość Sojuszu na wiele lat. Wracamy do sytuacji, w której nagle okazuje się, że twarde kwestie bezpieczeństwa są nadal aktualne” – powiedział PAP dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Marcin Zaborowski, który jest członkiem powołanej przez Rasmussena grupy ekspertów, przygotowujących rekomendacje przed szczytem NATO.
„Putin pomógł w renesansie NATO, ale też przywrócił tradycyjne funkcje związane z obroną terytorialną” - dodał. Zdaniem Zaborowskiego tematem numer jeden szczytu będzie „uwiarygodnienie bezpieczeństwa członków NATO oraz stabilizacja sytuacji w sferze bezpieczeństwa w naszym bezpośrednim sąsiedztwie”.
W nadchodzących latach Sojusz musi zająć się wzmocnieniem stałej obecności wojskową na terytoriach państw przy swej wschodniej granicy, w tym w Polsce i krajach bałtyckich, a także przeprowadzać ćwiczenia na większą skalę na terytoriach tych krajów. Ubiegłoroczne ćwiczenia „Steadfast Jazz” w Polsce i na Łotwie z udziałem około 6 tys. żołnierzy (najwięcej było z Polski) miały dużo mniejszą skalę niż rosyjsko-białoruskie manewry „Zapad” – wskazał Zaborowski. Uważa on też, że aktualizacji i wzmocnienia wymagają NATO-wskie plany ewentualnościowe na wypadek zagrożenia dla Europy Środkowej.
Kryzys na Ukrainie może skłonić też kraje NATO do zwiększenia albo choćby powstrzymania cięć wydatków na obronność. O problemie tym przy każdej okazji mówi Rasmussen, a w zeszłym tygodniu prezydent USA Barack Obama przyznał w trakcie wizyty w Brukseli, że niepokoi się ograniczaniem środków na obronę przez niektórych sojuszników. Według danych Sojuszu jedynie cztery kraje: USA, Wielka Brytania, Estonia i Grecja przeznaczyły na obronność w 2013 r. więcej, niż 2 proc. PKB. Do zalecanego przez NATO poziomu wydatków zbliżają się też Francja, Polska i Turcja.
Zdaniem Judy Dempsey z brukselskiego think-tanku Carnegie Europe Sojusz czeka też poważna debata na temat dalszego rozszerzenia i szerszego otwarcia drzwi dla Gruzji. „Czy Gruzji należy zaoferować plan działań na rzecz członkowska (MAP)? Jak ułożyć relacje z Ukrainą? Powraca cały temat związany z rozszerzeniem, który kilka lat temu zdjęto ze stołu” – ocenia Dempsey.
Według źródeł dyplomatycznych w NATO część krajów Sojuszu uważa, że kryzys na Ukrainie dobitnie pokazał, iż Gruzja powinna dostać plan działań na rzecz członkostwa już na wrześniowym szczycie. Inne państwa nadal są powściągliwe obawiając się zaostrzenia konfliktu z Rosją.
W kwietniu 2008 r. na szczycie NATO w Bukareszcie forsowana przez USA i Polskę propozycja objęcia Gruzji i Ukrainy planem działań na rzecz członkostwa upadła na skutek sprzeciwu Paryża i Berlina. Kilka miesięcy później doszło do wojny rosyjsko-gruzińskiej, po której zbuntowane regiony Gruzji - Osetia Południowa i Abchazja ogłosiły niepodległość. Zdaniem komentatorów konflikt miał być ostrzeżeniem ze strony Moskwy pod adresem Zachodu przed próbami wciągnięcia Gruzji do NATO.
Media spekulują, że rosyjska agresja na Ukrainę może skłonić też Szwecję i Finlandię do wzmocnienia więzi, a być może nawet przystąpienia do Sojuszu. Kraje te uczestniczą w NATO-wskim programie Partnerstwo dla Pokoju, ale chroniąc swą neutralność nie przystąpiły do Sojuszu.
Z Brukseli Anna Widzyk (PAP)
awi/ala/