
95 lat temu, 25 września 1930 roku, urodził się w Warszawie Witold Zagórski, wybitny szkoleniowiec, twórca największych sukcesów polskich koszykarzy, zapoczątkowanych srebrnym medalem mistrzostw Europy we Wrocławiu w 1963 roku.
W latach 1961-1975, kiedy prowadził kadrę, w trzech kolejnych mistrzostwach Starego Kontynentu jego drużyna nie schodziła z podium. Po srebrze we Wrocławiu był brąz w Moskwie (1965) oraz Helsinkach (1967), a w następnych dwóch czempionatach – w Neapolu (1969) i Essen (1971) – reprezentacja grała w półfinale.
Kluczowy w ME rozgrywanych w Polsce w 1963 r. był półfinałowy pojedynek z wielką Jugosławią, która kilka miesięcy wcześniej zdobyła wicemistrzostwo świata, a w składzie miała tak znakomitych zawodników, jak król strzelców wrocławskiego turnieju Radivoje Korac czy rozgrywający Ivo Daneu. Biało-czerwoni wygrali 83:72. Trener Polaków tak wspominał po latach tamto spotkanie, cytowany w książce „Srebrni chłopcy Zagórskiego”:
„(...) wielkim przeżyciem był dla mnie trzeci awans z reprezentacją na igrzyska olimpijskie w Monachium. Po wygranym kwalifikacyjnym turnieju ostatniej szansy w Augsburgu powiedziałem sobie: Zagórski, ty, prosty chłopak po przejściach w Powstaniu Warszawskim, po obozach w Niemczech, jesteś trzeci raz na olimpiadzie.”
„Sceneria i okoliczności tego meczu były niesamowite. Pamiętam, jakby to było wczoraj – wspaniały doping wypełniającej trybuny publiczności i w tym tumulcie jugosłowiańscy rezerwowi bijący w odruchu bezradności głowami o podłogę. A po ostatnim gwizdku sędziów ogólna euforia. Powtarzałem potem w wywiadach, że dla mnie był to więcej niż mecz o medal. To był bój o moją koncepcję. Zagraliśmy w nim jak sportowcy, a nie jak maszyny, które muszą wykonać określone zadanie”.
W finale ME Polska uległa innemu hegemonowi tamtych czasów – Związkowi Radzieckiemu 45:61, ale i tak sukces był ogromny. W nagrodę Zagórski miał obiecany wyjazd szkoleniowy do USA w ramach wymiany trenerskiej.
W Stanach Zjednoczonych poznał słynnego coacha Boston Celtics Arnolda „Reda” Auerbacha. Wyjazd był cenny nie tylko pod względem szkoleniowym, ale i kontaktów nawiązanych przez polskiego trenera. W maju 1964 amerykański szkoleniowiec pojawił się nad Wisłą z zespołem All Stars NBA, m.in. z Billem Russellem, Bobem Cousym, Oscarem Robertsonem i K.C. Jonesem w składzie.
Amerykańscy gwiazdorzy w Polsce rozegrali pięć spotkań – dwa w Warszawie oraz w Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku. Kilka tygodni wcześniej, 18 kwietnia 1964 r., prowadzona przez Zagórskiego drużyna sensacyjnie wygrała 82:73 z reprezentacją USA, przygotowującą się do igrzysk olimpijskich w Tokio. Było to pierwsze w historii zwycięstwo Polaków nad ekipą narodową z ojczyzny koszykówki.
Zagórski, uznawany za czołowego szkoleniowca Starego Kontynentu, wielokrotnie był trenerem reprezentacji Europy lub zespołów gwiazd podczas okolicznościowych gal organizowanych przez FIBA, w Warszawie prowadził pokazowe treningi z koszykarzami Boston Celtics, a przyjaźń z Auerbachem zaowocowała też przetłumaczeniem na język polski napisanej przez utytułowanego szkoleniowca NBA książki „Koszykówka dla zawodnika, trenera i kibica”, wydanej w 1967 roku.
Drużyna narodowa pod wodzą Zagórskiego seryjnie uczestniczyła też w igrzyskach olimpijskich (Tokio 1964 – 6. miejsce, Meksyk 1968 – 6., Monachium 1972 – 10.) oraz zakwalifikowała się do mistrzostw świata (1967 – 5. lokata), w których tytuł króla strzelców zdobył Mieczysław Łopatka. Zagórski podkreślał dumę z występów w igrzyskach.
„Cieszyłem się z medali mistrzostw Europy, startu w mistrzostwach świata, ale wielkim przeżyciem był dla mnie trzeci awans z reprezentacją na igrzyska olimpijskie w Monachium. Po wygranym kwalifikacyjnym turnieju ostatniej szansy w Augsburgu powiedziałem sobie: Zagórski, ty, prosty chłopak po przejściach w Powstaniu Warszawskim, po obozach w Niemczech, jesteś trzeci raz na olimpiadzie. To było coś niesamowitego, przeszło moje wszelkie marzenia” – wspominał.
W uzyskaniu awansu na igrzyska w Monachium pomógł mu młodszy o dziewięć lat łowca punktów Łopatka. Czołowy koszykarz reprezentacji, czterokrotny król strzelców polskiej ligi, po igrzyskach w Meksyku zrezygnował z występów w drużynie narodowej, rozczarowany opieszałością PRL-owskich władz przy wydawaniu paszportu, co uniemożliwiło mu wyjazd na zagraniczny kontrakt do Belgii.
– Po wycofaniu się z gry w kadrze nie pojechałem już na kolejne mistrzostwa Europy w Neapolu, a następnie w 1971 roku w Essen. Przez cztery lata nie grałem w reprezentacji, ale w polskiej lidze utrzymywałem się jako zawodnik, można powiedzieć, na szczycie. Zdarzyło się, że w trakcie jednego ze zgrupowań kadry narodowej w 1972 roku doszło do sprzeczki między zawodnikami, w której Edward Jurkiewicz uderzył Jacka Dolczewskiego. Zrobiła się afera, ten pierwszy został zdyskwalifikowany. Wtedy właśnie Witek zwrócił się do mnie, czy nie chciałbym wrócić do reprezentacji, wziąć udziału w turnieju przedolimpijskim. Głęboko się zastanawiałem, ale perspektywa uczestnictwa w moich czwartych igrzyskach przesądziła, że się zdecydowałem. Wywalczyliśmy awans do Augsburga – powiedział PAP 85-letni dziś Mieczysław Łopatka, olimpijczyk z Rzymu, Tokio, Meksyku i Monachium.
Zagórski rozpoczynał karierę koszykarską w YMCA, a następnie w Polonii Warszawa. Na Konwiktorskiej grał przez 10 lat (1950-1960) i zdobył z „Czarnymi Koszulami” mistrzostwo Polski (1959) oraz dwukrotnie srebrne medale (1957, 1960). W reprezentacji biało-czerwonych rozegrał 49 spotkań, uczestniczył w ME 1955 w Budapeszcie. W 1960 roku został zawodnikiem Legii Warszawa i z nią też sięgnął po złoto MP w 1961 r. Po tym sukcesie, w wieku zaledwie 31 lat, zakończył boiskową karierę i poświęcił się pracy szkoleniowej. Reprezentację Polski mężczyzn prowadził nieprzerwanie przez 14 lat, najdłużej ze wszystkich trenerów gier zespołowych w historii polskiego sportu.
– Przede wszystkim Witek był wspaniałym człowiekiem. Pamiętam go jeszcze z okresu, gdy graliśmy przeciwko sobie – on w stołecznej Polonii, której był kapitanem, a ja w Lechu Poznań. W 1961 roku, przed mistrzostwami Europy, przejął reprezentację po Zygmuncie Olesiewiczu. Ówczesny prezes PZKosz Marian Kozłowski postawił na niego i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Został trenerem reprezentacji, w której niektórzy zawodnicy byli mniej więcej w jego wieku. On w dalszym ciągu traktował ich jak kolegów, a starszyzna zespołu wsparła go. To był jego wielki atut, że nadal pozostał tym samym Witkiem, a drużyna w pełni go zaakceptowała jako przełożonego – przypomniał Łopatka, srebrny i dwukrotnie brązowy medalista mistrzostw Europy, jedyny polski koszykarz wprowadzony do Galerii Sław FIBA.
W 1978 roku po otrzymaniu zgody władz Zagórski wyjechał na trzyletni kontrakt do Austrii, gdzie osiadł na stałe. Prowadził reprezentację tego kraju oraz ligowe zespoły kobiet i mężczyzn na różnych poziomach rozgrywek. Od 1992 roku był trenerem drużyny koszykówki na wózkach z Salzburga, która 13-krotnie zdobyła tytuł mistrza Austrii. Zmarł w Gmunden 30 czerwca 2016 roku.
– Stare powiedzenie mówi, że „człowiek żyje tak długo, dopóki żyje o nim pamięć”. Otóż w mojej pamięci i zapewne w pamięci sporej liczby sympatyków koszykówki postać Witolda Zagórskiego jest zawsze żywa. To wybitny szkoleniowiec, któremu polska męska koszykówka zawdzięcza największe sukcesy. Niezapomniane mistrzostwa Europy 1963 we Wrocławiu i zdobyty w nich srebrny medal otworzyły przed naszą reprezentacją salony europejskiej koszykówki. Drogę ku nim wytyczył trener Zagórski, którego wiedza i pasja okazały się niezastąpione – podzielił się wspomnieniami o starszym o dwa lata koledze utytułowany trener żeńskiej reprezentacji Ludwik Miętta-Mikołajewicz.
– Niezwykle ceniłem sobie przyjaźń zawartą z nim właśnie podczas wrocławskich mistrzostw, którą wspominam z wielkim sentymentem, mimo że odszedł na zawsze już dziewięć lat temu. Wymieniane z nim poglądy i doświadczenia stanowiły dla mnie niezwykle cenne uzupełnienie wiedzy o koszykówce – podsumował Miętta-Mikołajewicz.
Marek Cegliński (PAP)
cegl/ pp/