Pamiętam euforię pierwszego tygodnia powstania na Starym Mieście, potem były kanały - mówi PAP Marzena Schejbal, wieloletnia przewodnicząca Koła Byłych Żołnierzy Armii Krajowej Oddział Londyn. "Morale w powstaniu było bardzo wysokie. O Ojczyznę chciałyśmy walczyć do końca" - zaznacza.
W czasie powstania warszawskiego Schejbal (z d. Karczewska) była łączniczką i sanitariuszką w jednej z kompanii batalionu "Łukasiński" AK, oraz "wszystkim, czym trzeba było". Na Starówce, którą dobrze znała, przeszukiwała gruzy zburzonych domów, w których były apteki, zdobywając co się dało dla rannych.
Pamięta euforię pierwszego tygodnia powstania na Starym Mieście. "Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, jeździły dorożki. Na Stawkach zdobyliśmy niemiecki magazyn mundurowy i zapasy konserw. Ubraliśmy się w ich panterki. Ludność cywilna bardzo nam pomagała. Panie gotowały w podwórkach nawet wtedy, gdy nie było już gazu ani prądu. Stawiały cegły, ktoś przynosił garnki, gotowano zupę i mięso z puszek, póki było" - mówi.
Jednym z najbardziej dramatycznych momentów powstania był 13 sierpnia 1944 roku - dzień kiedy na Podwalu wybuchł niemiecki stawiacz min. W wyniku eksplozji zginęło ok. 500 osób - zarówno powstańców, jak i osób cywilnych.
"Morale w powstaniu było bardzo wysokie. O Ojczyznę chciałyśmy walczyć do końca. Byłyśmy wychowane w poczuciu służby dla niej. Szkoły przed wojną były bardzo dobre. Miałyśmy wspaniałe nauczycielki" - PAP Marzena Schejbal, łączniczka i sanitariuszka w jednej z kompanii batalionu "Łukasiński" AK.
"Szłam odwiedzić ranną siostrę w centralnym szpitalu powstańczym przy Długiej 7 w Pałacu Raczyńskich, będącym przed wojną siedzibą ministerstwa sprawiedliwości. Eksplozja nastąpiła w chwili, gdy wchodziłam do budynku i uszkodziła część budynku. Byłam w szoku. Po jakimś czasie usłyszałam +proszę wejść+. Wtedy zorientowałam się, że żyję. Siostra też przeżyła, bo była w piwnicy" - wspomina Schejbal.
"Widok był przerażający. Na dziedziniec budynku spadł gruz. Kawałki ciał znajdowano na sąsiednich ulicach. Podobno +czołg+, tak wówczas o tym niemieckim pojeździe mówiono, miał być odstawiony na szpitalny dziedziniec, ale wybuchł przy przejeździe przez małą barykadę na Kilińskiego, gdy zsunęła się z niego skrzynka z materiałem wybuchowym" – dodaje w rozmowie z PAP.
Kolejne tragiczne wspomnienia dotyczą ewakuacji powstańców i ludności cywilnej kanałami ze Starówki do Śródmieścia. 1 września ok. godz. 20.00 Schejbal weszła do kanału przy budynku Centralnego Aresztu Miejskiego na Daniłowiczowskiej, a wyszła następnego dnia w południe przez właz nieopodal kina Palladium przy Złotej.
Już samo wejście do kanału o wymiarach 70 cm wysokości na 80 cm szerokości odbywało się w dramatycznych okolicznościach. "Nie było tak, że było to zsynchronizowane i był ktoś sprawujący nad tym ogólną kontrolę. O wejście do większego kanału, tzw. burzowca, toczyły się walki. Tam były tłumy, wiele różnych oddziałów. Podobno był jakiś major, który według sobie tylko znanych kryteriów decydował kogo wpuszczać, a kogo nie. W Ożarowie, już po powstaniu mało go nie zlinczowano. Do nas przyszli jacyś harcerze oferując się, że nas poprowadzą" – wspomina.
Przejście kanałem do Śródmieścia, które miało trwać półtorej godziny, trwało godzin kilkanaście. W jej grupie było 39 osób - kobiety umieszczano między dwoma mężczyznami, wszyscy czołgali się w otoczeniu przyprawiającym o klaustrofobię. Matka została na Starówce.
Po wyjściu na ulicę Złotą w Śródmieściu usłyszała, że na Chmielnej wciąż czynna jest łaźnia Diana; poszła się tam umyć i zemdlała.
Na szczęście na apelu zauważono jej nieobecność, zaczęto szukać i znaleziono nieprzytomną w beczce z wodą. Weszła do niej, bo prysznic nie działał. Okazało się, że od przepychania się w wąskim kanale starła sobie ramię, dostała infekcji i gorączkowała.
"Morale w powstaniu było bardzo wysokie. O Ojczyznę chciałyśmy walczyć do końca. Byłyśmy wychowane w poczuciu służby dla niej. Szkoły przed wojną były bardzo dobre. Miałyśmy wspaniałe nauczycielki".
W powstaniu walczył także ojciec Marzenny Schejbal, przed wojną przedsiębiorca budowlany i matka. Po kapitulacji rodzinę rozdzielono. Ojciec, dawny legionista trafił do kamieniołomu pod Lipskiem i ślad po nim zaginął, matkę - która przeżyła - skierowano do Bergen Belsen, gdzie o mało nie umarła na tyfus plamisty, a obie siostry do Oberlangen. (PAP)
asw/ ls/