15.10.2009 Warszawa (PAP) - Po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej chorobą sędziego Sąd Okręgowy w Warszawie wznowił w czwartek proces w sprawie masakry robotników Wybrzeża z grudnia 1970 r., w którym odpowiada m.in. gen. Wojciech Jaruzelski. Zeznawało dwóch świadków. Trwający od 2001 r. proces powoli zbliża się do końca. Od czerwca br. prowadzący proces sędzia Piotr Wachowicz przebywał na zwolnieniu lekarskim. Jego kłopoty ze zdrowiem już wcześniej powodowały przerwy w procesie.
Świadek Władysław T. zeznał, że gdy w 1970 r. był żołnierzem służby zasadniczej, dowódca powiedział, że oddział jedzie do Szczecina "tłumić rozruchy". "Nie widzieliśmy o co chodzi" - dodał. 17 grudnia pod komendą wojewódzką MO był on świadkiem starć z tłumem, który zmusił milicjantów do schronienia się za wojskowymi transporterami. Gdy pojazdy obrzucono butelkami z benzyną, jeden z czołgów zaczął się palić, ale ogień zgasł. "Wówczas padł strzał, a wtedy rozpętało się piekło, bo stało się to sygnałem do otwarcia ognia; słychać było wyraźnie strzały karabinów maszynowych z pojazdów" - powiedział T. Tłum rzucił się do tyłu, choć - według świadka - "pociski szły górą nad ludźmi, a nawet nad dachami domów, co było widać po świetlistych smugach".
Drugi świadek Michał K., który w 1970 r. był milicjantem, zeznał, iż 14 grudnia przed palącym się dworcem PKP w Gdańsku uczestniczył w tłumieniu zajść. "Nie mieliśmy środków chemicznych, to odrzucaliśmy kamienie, którymi w nas rzucano" - powiedział. W następnych dniach patrolował ulice Gdyni, gdzie odniósł rany stopy od płyty chodnikowej, zrzuconej na milicjantów z okna mijanego domu, po czym trafił do szpitala.
Do przesłuchania zostało już bardzo niewielu świadków, a do odczytania - zeznania świadków nieżyjących lub chorych. Ponadto sąd ma jeszcze rozpoznać wnioski prokuratury o konfrontację między kilkoma świadkami oraz obrony - o powołanie biegłych konstytucjonalistów. Na razie rozprawy wyznaczono do końca października; mają się odbywać niemal codziennie.
Obrona Jaruzelskiego i Kociołka wniosła o ograniczenie - z powodu ich złego zdrowia - czasu rozpraw z ich udziałem do 2 godzin. Sam Jaruzelski zapewniał, że "nie jest w stanie agonalnym".
We wrześniu br. o ten przedłużający się proces pytała sejmowa komisja sprawiedliwości. Wiceminister sprawiedliwości Piotr Kluz powiedział posłom, że "po stronie sędziego referenta leży szereg przyczyn, które sprawiają, że przewlekłość postępowania jest już rażąca". Kluz zaznaczył, że ewentualna zmiana sędziego (w składzie nie ma zapasowego - PAP) oznaczałaby, iż proces musiałby ruszyć od początku, ale sędzia miał deklarować, że dokończy sprawę do końca roku.
"Gazeta Wyborcza" podawała, że w czerwcu sędziego ukarano upomnieniem za sposób prowadzenia sprawy. "Wtedy odizolował się od sądu. Obserwatorzy procesu widzą to, czego ministerialni urzędnicy, a tym bardziej posłowie dostrzec nie mogą: im bardziej sędzia jest piętnowany, tym mniejszą ma wolę zakończenia procesu, coś (zdrowie?) paraliżuje go przed wydaniem wyroku" - pisała "GW". Według niej, zwolnienia lekarskie sędziego, weryfikowane przez ZUS, były bez zarzutu.
"Wielką hańbą wolnej, demokratycznej Polski jest fakt, że odpowiedzialni za masakrę robotników nie zostali dotąd osądzeni. Proces, kolejny raz, prawdopodobnie będzie musiał zacząć się od początku" - pisał prezydent Lech Kaczyński w "Super Expressie" w przeddzień rocznicy grudnia'70 w 2007 r. "Ryzyko zawsze jest" - tak rzecznik sądu Wojciech Małek odpowiadał wtedy na pytanie, czy procesowi może grozić rozpoczęcie od nowa, gdyby stan zdrowia sędziego uniemożliwił mu dalsze prowadzenie procesu.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Sąd w Gdańsku zebrał się po raz pierwszy w 1996 r., jednak proces długo nie ruszał; na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i wiekiem. W końcu gdański proces zaczął się w czerwcu 1998 r. W 1999 r. przeniesiono go do Warszawy, gdzie jesienią 2001 r. ruszył na nowo - sprawy kilku chorych podsądnych kolejno z niego wyłączano.
Dziś na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON gen. Jaruzelski, wicepremier Stanisław Kociołek (obaj byli w czwartek w sądzie) i trzej dowódcy jednostek wojska. Nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie. 86-letni Jaruzelski wiele razy mówił, że proces zakończy się z "powodów biologicznych". Od ośmiu lat trwają żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła o przesłuchanie ok. 1110 osób. W 2004 r. sąd oddalił wniosek prokuratora Bogdana Szegdy, by ograniczyć ich liczbę do ok. 150.
W akcie oskarżenia napisano, że tylko Rada Ministrów mogła podjąć decyzję o użyciu broni, a w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka. Żadna z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski. On sam wyjaśniał, że nie podał się do dymisji w sprzeciwie wobec decyzji Gomułki, bo uważał, iż "byłby to nic nie znaczący gest, gdyż wtedy ministrem obrony zostałby gen. Grzegorz Korczyński, który bezwzględnie realizowałby polecenia Gomułki". Jaruzelski zapewniał, że podjął kroki w celu "złagodzenia" decyzji Gomułki: pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem w ziemię, następne - w nogi demonstrantów, a dopiero potem bezpośrednio w nich.(PAP)
sta/ wkr/ gma/