Pierwsze w pełni demokratyczne wybory parlamentarne w powojennej Polsce odbyły się 27 października 1991 r., a zatem niemal dokładnie dwadzieścia cztery lata przed tegorocznymi. Polska była ostatnim krajem satelickim Związku Sowieckiego w Europie, w którym obywatele otrzymali możliwość całkowicie swobodnego wyboru swoich reprezentantów.
Taka była konsekwencja podtrzymywania przez solidarnościowe elity Sejmu kontraktowego, wybranego w częściowo tylko demokratycznych wyborach w czerwcu 1989 r. Mimo, że już w styczniu 1990 r. główny beneficjent tamtych wyborów – czyli sprawująca dotąd monopolistyczne rządy Polska Zjednoczona Partia Robotnicza – uległa samorozwiązaniu, rząd Tadeusza Mazowieckiego był przeciwny przyspieszeniu wyborów parlamentarnych, wybierając zamiast nich wybory samorządowe (odbyły się w maju 1990 r.). Później tzw. wojna na górze, czyli konflikt wewnątrz obozu solidarnościowego między zwolennikami rządu Mazowieckiego i jego krytykami, na których czele stanął Lech Wałęsa, doprowadziła do tego, że zdecydowano się na przeprowadzenie przyspieszonych wyborów prezydenckich. Ich zwycięzca, Lech Wałęsa, wdał się w długotrwały konflikt z Sejmem kontraktowym na temat nowej ordynacji wyborczej, co sprawiło, że wybory parlamentarne – początkowo planowane na wiosnę 1991 r. – ostatecznie zostały przesunięte na jesień.
Wybory te były wyjątkowe nie tylko dlatego, że zainaugurowały nową epokę w dziejach polskiego parlamentaryzmu i od nich właśnie liczy się kadencje Sejmu oznaczane rzymskimi cyframi (w tym roku wybieramy Sejm VIII kadencji). Były też – na tle wszystkich późniejszych – ewenementem jeśli chodzi o liczbę podmiotów, które nie tylko zgłosiły swoich kandydatów, ale też zdołały ich wprowadzić do Sejmu. Do wyborów stanęło wówczas aż 111 komitetów wyborczych, w tym tak osobliwe jak „Solidarni Lokatorzy i Emeryci”, „Bóg-Honor-Ojczyzna”, czy „Polska Partia Bezdomnych”. Większość z nich rejestrowała swoich kandydatów w jednym tylko okręgu wyborczym, ale 29 komitetów zdołało to uczynić w całym kraju, uzyskując dzięki temu prawo do bezpłatnego czasu antenowego w radiu i telewizji. Taki był skutek olbrzymiego rozbicia na scenie politycznej, będącego konsekwencją rozpadu obozu solidarnościowego, a następnie rozmontowania przez Lecha Wałęsę koalicji różnych partii i stowarzyszeń wspierających jego kandydaturę na prezydenta w wyborach z 1990 r.
Prof. Antoni Dudek: Olbrzymia liczba ugrupowań walczących o głosy przyczyniła się do dezorientacji wyborców. Tych ostatnich było zresztą zaskakująco mało, bowiem frekwencja wyniosła zaledwie 43 proc., co oznaczało, że ponad połowa Polaków – mając pierwszą po temu okazję od kilkudziesięciu lat - nie okazała zainteresowania tym, kto będzie nimi rządził. W wybranym jesienią 1991 r. Sejmie I kadencji znaleźli się przedstawiciele aż 23 ugrupowań, z których siedem dysponowało zaledwie jednym mandatem poselskim.
Ordynacja wyborcza do Sejmu uchwalona ostatecznie dopiero w połowie 1991 r., została oparta na zasadzie proporcjonalności. Przewidywała, że 391 posłów zostanie wybranych w 37 okręgach, w których zdobyć można było od 7 do 17 mandatów. Pozostałych 69, tj. 15 proc. wszystkich mandatów, miało zostać przydzielonych proporcjonalnie tym komitetom wyborczym, które zdobyły mandaty w co najmniej 5 okręgach, bądź otrzymały - w skali całego kraju - ponad 5 proc. głosów. Rozwiązanie to faworyzowało oczywiście najsilniejsze ugrupowania, ale skala tego wzmocnienia była - z uwagi na małą ilość mandatów przeznaczoną na tzw. listy ogólnokrajowe – niewielka, co okazało się brzemienne w skutkach dla kształtu przyszłego Sejmu. Utrzymano natomiast w mocy podstawowe założenia ordynacji wyborczej do Senatu, zakładające wybór po trzech senatorów z mających najwięcej mieszkańców województw katowickiego i warszawskiego oraz po dwóch z pozostałych 47 województw.
Sejmowa mozaika
Olbrzymia liczba ugrupowań walczących o głosy przyczyniła się do dezorientacji wyborców. Tych ostatnich było zresztą zaskakująco mało, bowiem frekwencja wyniosła zaledwie 43 proc., co oznaczało, że ponad połowa Polaków – mając pierwszą po temu okazję od kilkudziesięciu lat - nie okazała zainteresowania tym, kto będzie nimi rządził. W wybranym jesienią 1991 r. Sejmie I kadencji znaleźli się przedstawiciele aż 23 ugrupowań, z których siedem dysponowało zaledwie jednym mandatem poselskim. Formalnym zwycięzcą wyborów została Unia Demokratyczna, czyli partia stworzona przez zwolenników prezydentury Tadeusza Mazowieckiego, ale jej wynik (13,4 proc.) był słabszy niż uzyskany przez byłego premiera we wcześniejszej o rok walce o Belweder i przełożył się na zaledwie 62 mandaty poselskie. Tylko o dwóch posłów mniej miał Sojusz Lewicy Demokratycznej, a klubami których liczebność wynosiła po pięćdziesiąt osób dysponowały jeszcze Polskie Stronnictwo Ludowe, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe oraz Konfederacja Polski Niepodległej. Najbardziej egzotyczną formacją, która znalazła się w Sejmie z 16 mandatami była zapomniana już dziś Polska Partia Przyjaciół Piwa, założona przez satyryka Janusza Rewińskiego. Doszło w niej zresztą bardzo szybko do rozłamu, którego efektem było powstanie dwóch kół poselskich nazwanych nieco złośliwie przez dziennikarzy dużym i małym piwem.
Zbudowanie trwałej, większościowej koalicji rządowej w tak rozdrobnionym parlamencie okazało się niemożliwe. Wprawdzie Sejm I kadencji powołał dwa rządy (Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej), ale pierwszy z nich był przez cały, niespełna półroczny okres istnienia, gabinetem mniejszościowym, natomiast drugi – tworzony przez koalicję siedmiu partii – szybko tę większość stracił. Kiedy w maju 1993 r. Sejm – większością jednego głosu - uchwalił wotum nieufności dla rządu Suchockiej, prezydent Wałęsa zdecydował się na przeprowadzenie przedterminowych wyborów. Wałęsa, boleśnie odczuwający brak stabilnego zaplecza parlamentarnego, doszedł wówczas do przekonania, że najłatwiej zbuduje je właśnie drogą przyspieszonych wyborów. Jednak powołany z jego inspiracji Bezpartyjny Blok Wspierania Reform, którego liderem został Andrzej Olechowski nie był w stanie zainteresować wystarczająco wielu Polaków, których spora część – dotknięta boleśnie spadkiem stopy życiowej związanym z radykalną transformacją gospodarki – zaczęła zerkać w stronę lewicy.
Progi jak gilotyna
Wybory we wrześniu 1993 r., w których uczestniczyło 52 proc. uprawnionych do głosowania, odbyły się już pod rządami nowej ordynacji wyborczej (uchwalonej w kwietniu na jednym z ostatnich posiedzeń Sejmu), w której nie tylko wprowadzono obowiązujące do chwili obecnej progi wyborcze (5 proc. dla partii i 8 proc. dla koalicji), ale także zastosowano korzystną dla najsilniejszych ugrupowań metodę przeliczania głosów na mandaty (d’Hondta) oraz zwiększono liczbę okręgów wyborczych. To ostatnie rozwiązanie również sprzyjało tym ugrupowaniom, które uzyskały największą liczbę głosów. Efekt wprowadzenia progów wyborczych był dla kształtu Sejmu piorunujący. Skłóceni politycy prawicy podzielili się na tak dużą liczbę rywalizujących ze sobą ugrupowań, że zdecydowana większość z nich nie znalazła się w parlamencie. Bez reprezentacji w Sejmie pozostała ponad jedna trzecia wszystkich obywateli (łącznie 4,7 mln) głosujących na formacje, które nie zdołały przekroczyć progu. Był wśród nich zarówno Kongres Liberalno-Demokratyczny Donalda Tuska (4 proc.), jak Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego (4,4 proc.).
Prof. Antoni Dudek: Efekt wprowadzenia progów wyborczych był dla kształtu Sejmu piorunujący. Skłóceni politycy prawicy podzielili się na tak dużą liczbę rywalizujących ze sobą ugrupowań, że zdecydowana większość z nich nie znalazła się w parlamencie. Bez reprezentacji w Sejmie pozostała ponad jedna trzecia wszystkich obywateli (łącznie 4,7 mln) głosujących na formacje, które nie zdołały przekroczyć progu.
Beneficjentami totalnej klęski centroprawicy okazały się przede wszystkimi dwie formacje lewicowe mające swoje korzenie w epoce PRL. Wybory wygrał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Niewiele ponad 20 proc. głosów, jakie uzyskał, przełożyło się bowiem na blisko 40 proc. mandatów w Sejmie! Podobne wzmocnienie otrzymała reprezentacja PSL, które dysponując poparciem 15 proc. wyborców uzyskało blisko dwa razy większy odsetek mandatów. Obok tych ugrupowań, jednak już ze znacznie mniejszą premią do Sejmu II kadencji trafiły też Unia Demokratyczna oraz Unia Pracy, a listę sześciu formacji reprezentowanych w tamtym parlamencie zamykały KPN i prowałęsowski BBWR, który poparło niewiele ponad 5 proc. głosujących, co zamieniło się na zaledwie 16 mandatów poselskich.
W zdominowanym przez formacje lewicowe parlamencie powstała koalicja SLD-PSL, która – mimo targających nią konfliktów – rządziła przez kolejne cztery lata, wymieniając jednak po drodze aż trzech premierów (Waldemar Pawlak, Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz). U schyłku kadencji, w 1997 r., Zgromadzenie Narodowe uchwaliło nową konstytucję RP, która utrwaliła proporcjonalny system wyborczy, ale równocześnie – wprowadzając instytucję konstruktywnego wotum nieufności – utrudniła posłom odwoływanie rządu. Odtąd Sejm mógł dokonać zmiany rządu tylko wówczas, gdy uformowała się w nim jakaś inna koalicja dysponująca większością głosów. Konstytucja ta weszła w życie w październiku 1997 r., a zatem już po kolejnych wyborach parlamentarnych, które przyniosły zwycięstwo Akcji Wyborczej Solidarność – nowej formacji politycznej, będącej sojuszem małych partii prawicowych oraz NSZZ „Solidarność”, którego lider Marian Krzaklewski okazał się skuteczny w integrowaniu mocno skonfliktowanych dotąd środowisk.
Wybory w 1997 r. odbywały się wedle tych samych zasad co cztery lata wcześniej i zostały zdominowane przez rywalizację AWS z rządzącym SLD. Przedwyborcze sondaże długo dawały obu formacjom podobne poparcie, ale ostatecznie AWS pokonał postkomunistów 34 do 27 proc. Na ostateczny rezultat wpływ miała katastrofalna powódź, jaka latem 1997 r. nawiedziła Polskę południowo-zachodnią, a z której skutkami rząd Cimoszewicza w odczuciu wielu wyborców radził sobie niezbyt skutecznie. Opinię publiczną zbulwersowała zwłaszcza wypowiedź samego premiera, który - zanim zorientował się w rozmiarach kataklizmu - oświadczył w telewizji, że: „To jest kolejny przypadek, kiedy potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest mało powszechna”.
Utworzony po wyborach i oparty na koalicji AWS z Unią Wolności rząd Jerzego Buzka, był pierwszym gabinetem, który przetrwał pełną czteroletnią kadencję. Nie przetrwała jej wprawdzie sama koalicja, którą po niespełna trzech latach opuściła UW, ale wspomniany już mechanizm konstruktywnego wotum nieufności umożliwił premierowi utrzymanie się u władzy aż do jesieni 2001 r. Jedną z przyczyn rozpadu koalicji był spadek poparcia społecznego dla obu tworzących ją formacji, wynikający z negatywnej oceny czterech reform (podziału terytorialnego kraju, służby zdrowia, szkolnictwa i emerytalnej) wprowadzonych przez rząd Buzka.
System Dorna
Wybory parlamentarne w 2001 r., przy frekwencji wynoszącej 46 proc., odbyły się według nowej ordynacji wyborczej, uchwalonej głosami AWS, UW i PSL w kwietniu tego roku. Wyrażała ona interesy większości ugrupowań, które czuły się zagrożone utrzymującą się dominacją SLD w przedwyborczych sondażach. Dlatego też w nowym prawie wyborczym, zmianie uległ system przeliczania głosów na mandaty poselskie, a obowiązującą dotąd metodę d’Hondta zastąpiono korzystniejszą dla małych i średnich ugrupowań metodą Saint-Lagüe. Likwidacji uległa też szeroko krytykowana lista krajowa, co oznaczało, że wszyscy posłowie będą wybierani wyłącznie w 41 okręgach, którym przyznano od 7 (Chrzanów) do 19 (Warszawa) mandatów. Także i ta zmiana była korzystna dla słabszych partii politycznych. Modyfikacji uległ też sposób wybierania senatorów: w miejsce starych okręgów odpowiadających zlikwidowanym w 1999 r. województwom, utworzono 40 nowych, w których - inaczej niż dotąd - wybierano po dwóch, trzech i czterech senatorów. Liczba senatorów w szesnastu nowych województwach wahała się w konsekwencji tego rozwiązania od 3 w woj. podlaskim, opolskim, lubuskim i świętokrzyskim do 13 w mazowieckim i śląskim.
Prof. Antoni Dudek: Zgodnie z oczekiwaniami, wyraźnym zwycięzcą wyborów do Sejmu w 2001 r. okazał się sojusz SLD i Unii Pracy, który zdobywając ponad 41 proc. głosów uzyskał najlepszy rezultat w dotychczasowej historii III RP. Jednak za sprawą wspominanej zmiany systemu przeliczania głosów na mandaty przełożyło się to na 216 mandatów i nie wystarczyło do samodzielnego stworzenia rządu. Szacowano, że zmiana ordynacji kosztowała SLD utratę około trzydziestu mandatów.
Ordynacja wprowadziła ostre restrykcje dotyczące finansowania kampanii wyborczej. Nowe przepisy przewidywały zarówno limity wydatków, jak i ograniczenia w zakresie sposobów pozyskiwania środków finansowych. Zakazano m.in. sprzedaży tzw. cegiełek oraz innych form zbiórek publicznych, co w przeszłości było popularną formą dotowania partii przez pragnących zachować anonimowość biznesmenów. W zamian ordynacja – co było motywowaną antykorupcyjnymi względami inicjatywą posła Ludwika Dorna - przewidywała hojne subwencje państwowe (wypłacane przez całą kadencję parlamentu w kwartalnych ratach) dla tych partii, które otrzymają w skali kraju ponad 3 proc. ważnie oddanych głosów oraz 6 proc. dla koalicji . Subwencje te były szczególnie ważne dla tych ugrupowań, które nie odziedziczyły majątku po epoce PRL, a zarazem nie mogły liczyć na wsparcie ze strony wielkiego biznesu. Najbardziej skorzystały na nich powstałe w 2001 r. nowe formacje (Prawo i Sprawiedliwość oraz Liga Polskich Rodzin) oraz działająca dotąd poza parlamentem „Samoobrona”. Znaczenie mechanizmu finansowania partii z budżetu państwa w pełni ujawniło się jednak dopiero podczas podwójnej (prezydenckiej i parlamentarnej) kampanii wyborczej w 2005 r., kiedy wspomniane ugrupowania (zwłaszcza PiS) użyły oszczędzanych przez kilka lat pieniędzy, których nie miałyby szans zdobyć w inny sposób z racji swego antyestablishmentowego charakteru.
Zgodnie z oczekiwaniami, wyraźnym zwycięzcą wyborów do Sejmu w 2001 r. okazał się sojusz SLD i Unii Pracy, który zdobywając ponad 41 proc. głosów uzyskał najlepszy rezultat w dotychczasowej historii III RP. Jednak za sprawą wspominanej zmiany systemu przeliczania głosów na mandaty przełożyło się to na 216 mandatów i nie wystarczyło do samodzielnego stworzenia rządu. Szacowano, że zmiana ordynacji kosztowała SLD utratę około trzydziestu mandatów. Dlatego też lider SLD Leszek Miller zdecydował się na reaktywowanie koalicji z PSL, które dysponowało w tym Sejmie 42 mandatami. Największą sensacją tych wyborów było nieprzekroczenie progów wyborczych zarówno przez AWS, jak i UW. Ich miejsce zajęły stworzone w sporej części przez polityków obu tych formacji nowe ugrupowania polityczne, czyli PiS, LPR oraz Platforma Obywatelska. W Sejmie znalazła się też po raz pierwszy populistyczna „Samoobrona” Andrzeja Leppera.
Kartel PO-PiS
Wybory parlamentarne w 2005 r. po raz pierwszy – za sprawą kalendarza wyborczego – odbywały się w cieniu elekcji prezydenta. Kryzys poparcia dla SLD, który doprowadził w 2004 r. do pierwszego w dziejach tej partii rozłamu i utworzenia Socjaldemokracji Polskiej Marka Borowskiego, a następnie wycofanie się z kandydowania w wyborach prezydenckich Włodzimierza Cimoszewicza, otworzyły drogę do zdominowania sceny politycznej przez PO i PiS. Ugrupowania te, współdziałające ze sobą w Sejmie IV kadencji w tworzeniu opozycji wobec rządów SLD, weszły w trakcie kampanii w 2005 r. w stan ostrej rywalizacji, która wypełniła całą następną dekadę dziejów politycznych Polski i wciąż wydaje się daleka od zakończenia.
Prof. Antoni Dudek: Pierwsze starcie obu formacji wygrało nieznacznie PiS, pokonując PO we wrześniu 2005 r. stosunkiem 27 do 24 proc. głosów. Frekwencja była wówczas wyjątkowo niska, bo z trudem przekroczyła poziom 40 proc., a głosy przeliczano na mandaty znów metodą d’Hondta. W dwa lata później, w przedterminowych wyborach z października 2007 r. uczestniczyła już rekordowa w dotychczasowych wyborach parlamentarnych liczba obywateli (blisko 54 proc.), ale tym razem to PO uzyskując prawie 42 proc. wszystkich oddanych głosów (nowy rekord), wyraźnie zdystansowało PiS, który jednak zdołał przekonać do siebie ponad 32 proc. głosujących.
Pierwsze starcie obu formacji wygrało nieznacznie PiS, pokonując PO we wrześniu 2005 r. stosunkiem 27 do 24 proc. głosów. Frekwencja była wówczas wyjątkowo niska, bo z trudem przekroczyła poziom 40 proc., a głosy przeliczano na mandaty znów metodą d’Hondta. W dwa lata później, w przedterminowych wyborach z października 2007 r. uczestniczyła już rekordowa w dotychczasowych wyborach parlamentarnych liczba obywateli (blisko 54 proc.), ale tym razem to PO uzyskując prawie 42 proc. wszystkich oddanych głosów (nowy rekord), wyraźnie zdystansowało PiS, który jednak zdołał przekonać do siebie ponad 32 proc. głosujących. Znamienne było, że obie formacje – za sprawą prowadzonej w coraz ostrzejszy sposób walki politycznej - zdołały zwiększyć w ciągu dwóch lat odsetek popierających ich wyborców z 60 do ponad 70 proc. ogólnej ich liczby. Wprawdzie w cztery lata później – gdy PO (39 proc. głosów) po raz kolejny pokonała PiS (30 proc.) – ta pula nieco się skurczyła, ale także sondaże przed tegorocznymi wyborami jasno wskazują, że choć sympatie wyborców uległy odwróceniu, to obie formacje znów mają szanse razem zdobyć podobny odsetek głosów. Nowością wyborów z 2011 r. stało się wprowadzenie w wyborach do Senatu jednomandatowych okręgów wyborczych, co sprawiło, że zaledwie cztery ze stu foteli senatorskich obsadzili kandydaci nie związani z PO lub PiS.
Trwająca przez dekadę supremacja PO i PiS na scenie politycznej skłoniła niektórych jej obserwatorów do sformułowania sceny o tzw. zabetonowaniu sceny politycznej przez swoisty kartel obu formacji, które wprawdzie bardzo ostro ze sobą rywalizują, ale zarazem skutecznie eliminują inne ugrupowania. Teza ta wydaje się tylko częściowo uzasadniona, bowiem wybory z 2011 r. pokazały – za sprawą Ruchu Palikota, który uzyskał ponad 10 proc. i zajął trzecie miejsce – że parlament nie jest całkowicie zamknięty dla nowych formacji politycznych. Zapewne tegoroczne wybory również doprowadzą do wejścia do Sejmu co najmniej jednego nowego ugrupowania politycznego. Trzeba też pamiętać, że w większości starszych niż polski europejskich ustrojów demokratycznych, taka dominacja dwóch ugrupowań na scenie partyjnej nawet przez kilkadziesiąt lat nie jest niczym wyjątkowym.
***
Prof. dr hab. Antoni Dudek - politolog i historyk, profesor nauk humanistycznych, pracownik Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej, autor i współautor kilku książek m.in.: „Reglamentowana rewolucja. Rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce 1988-1990”, „PRL bez makijażu”, „Instytut. Osobista historia IPN”.
Źródło: Muzeum Historii Polski