Akcja wyprowadzenia ze szkół religii była częścią planu powszechnej laicyzacji polskiego społeczeństwa – powiedziała dr Łucja Marek z Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach. 15 lipca 1961 roku komunistyczny Sejm przyjął ustawę o nowym systemie oświaty i wychowania, która definitywnie usuwała katechezę ze szkół.
PAP: Dlaczego władze komunistyczne usunęły religię ze szkół dopiero w 1961 roku?
Dr Łucja Marek: Akcja wyprowadzania religii ze szkół rozpoczęła się już wcześniej. Katecheza była w nauczaniu szkolnym obecna - jako przedmiot nieobowiązkowy - od 1945 roku. Ale władze niemal od samego początku istnienia PRL robiły wszystko, by ją usunąć. Na początku jednak nie wykorzystywały do tego wszystkich środków formalno-prawnych.
W praktyce, religię usunięto z większości placówek oświatowych w roku szkolnym 1955/56. Wróciła z powrotem na fali „odwilży” Października '56, ale było to jedynie koniunkturalne przyzwolenie władz na jej obecność w szkole. Już rok później wznowiono zabiegi mające na celu jej definitywne usunięcie. Naciskano również na rodziców, którzy składali deklaracje uczestnictwa ich pociech w katechezie, by tego nie robili. Jeśli jednak zdecydowali się, to często te dokumenty „gubiły się” w tajemniczych okolicznościach. Nadużywano przepisów dotyczących tworzenia świeckich klas i szkół.
Według stanu na 1 maja 1961 roku ten przedmiot nie był już obecny w 82 proc. szkół miejskich i 75 proc. szkół wiejskich. Wtedy władza komunistyczna czuła się już na tyle mocna, że postanowiła rozwiązać tę sprawę ustawowo. Należy też pamiętać, że decyzja o usunięciu nauczania religii ze szkół była częścią większego zamierzenia komunistów – laicyzacji Polski i Polaków.
PAP: Dlaczego władzom PRL tak bardzo na niej zależało?
Dr Łucja Marek: Ponieważ światopogląd „idealistyczny” - jak komuniści określali wiarę w Boga – stał w sprzeczności z doktryną marksistowsko-leninowską. Religię – za Marksem – nazywano „opium dla ludu”. Uważano, że osłabia ona w człowieku wolę walki o poprawę swojego losu, ponieważ wpaja mu taką wizję świata, w której zadośćuczynienie za krzywdy i niesprawiedliwości możliwe jest - po śmierci, według komunistów będącej kresem ludzkiego istnienia. Dlatego też głoszono, że prawdziwe szczęście ludu wymaga zniesienia religii i zaangażowania mas w tworzenie lepszego życia na ziemi.
Drugą przyczyną była walka o „rząd dusz” z Kościołem katolickim, który był dla Polaków wielkim autorytetem. Kościół swój społeczny prestiż czerpał z tego, że w latach zaborów i walk o niepodległość był ostoją patriotyzmu oraz podtrzymywał tożsamość narodową. Z tego względu, w początkowych latach istnienia powojennej Polski władze zachowywały pozory uznawania obecności religii w życiu społecznym i publicznym. Dlatego czymś normalnym było np. nabożeństwo w ramach obchodów święta 22 lipca 1945 roku. Ale to był tylko propagandowy miraż, który miał przekonać Polaków, że nowa władza nie walczy z Kościołem i religią.
Gdy tylko pozycja komunistów ugruntowała się po sfałszowanych wyborach w 1947 roku, to natychmiast przystąpili oni do boju o „duszę” narodu. Kościół był dla nich przeciwnikiem w dziele formowania nowego socjalistycznego człowieka, dla którego najwyższą wartością miał być nie Bóg, ale jednostka ludzka i praca. Zdaniem władz, to właśnie one nadawały prawdziwy sens życiu. Stąd miejsce po religijnym sacrum miał wypełnić światopogląd marksistowsko-leninowski.
PAP: Jak komuniści chcieli dokonać tej potężnej transformacji w świadomości Polaków?
Dr Łucja Marek: Przede wszystkim poprzez tworzenie nowej świeckiej obyczajowości i obrzędów, które byłyby konkurencyjne dla obrzędowości religijnej. Na przykład Barbórkę, a więc święto patronki górników św. Barbary, w nomenklaturze polityczno-państwowej zastąpiono Dniem Górnika.
Próbowano też zmieniać w znacznym stopniu sens utrwalonych w polskiej kulturze świąt religijnych. Dobrym przykładem jest tu Boże Narodzenie i obyczaj ubierania choinki. Promowano ozdoby choinkowe, które nie miały już nic wspólnego z chrześcijańską symboliką. I tak zawieszane na gałązkach aniołki zastąpiły śnieżynki, a na szczycie drzewka już nie jaśniała gwiazda betlejemska, ale czerwona gwiazda, symbol komunizmu. Zamiast bombek wieszano przedmioty symbolizujące osiągnięcia nowej polskie władzy i całego bloku sowieckiego: rakiety, koła zębate itp.
Wspominałam już o tym, że walka o świeckość objęła również szkoły. I nie chodzi tylko o usuwanie religii ze szkół, ale również likwidację placówek edukacyjnych prowadzonych przez Kościół, głównie zakony. Ze szpitali rugowano siostry zakonne i kaplice. Z ulic usuwano krzyże i kapliczki, m.in. pod pretekstem przebudowy dróg czy przestrzeni miejskiej.
Laicyzacja miała dotykać również sfery prywatnej, związanej z życiem rodzinnym. Powstał pomysł całkowicie świeckiego obrzędu nadania imienia – jako odpowiednika chrztu. Rozbudowano ceremoniał laickich ślubów. W 1958 roku pojawiło się też zarządzenie, które zabraniało duchownym udzielania ślubu kościelnego przed świeckim. Jego złamanie groziło nawet więzieniem.
PAP: Mówiliśmy już o rugowaniu ze szkół religii. W jaki inny sposób komuniści próbowali laicyzować dzieci?
Dr Łucja Marek: Przede wszystkim poprzez proces wychowawczy i edukacyjny, w którym niemal od samego początku przemycano treści i wartości socjalistyczne. Służył temu rozbudowany ceremoniał szkolny – uroczyste apele i akademie, obrzędy pasowania na ucznia, kult sztandaru szkolnego. W latach 60. pojawiła się formułka, która miała poprzedzać rozpoczęcie lekcji, a która miała zastąpić modlitwę przedlekcyjną. Wprowadzono obrzęd, który jednak ostatecznie nie przyjął się w całej Polsce, jakim było pasowanie na młodzika. Miał on być alternatywą dla pierwszej Komunii Świętej. Co ciekawe, ułożono nawet „10 przykazań” dla młodzika. Podobne zestawy moralnych zaleceń były tworzone również dla dzieci w innym wieku.
Zabiegi laicyzacyjne przekraczały mury szkolne. Władze obsesyjnie podchodziły do świeckości na koloniach wakacyjnych. Specjalne komisje sprawdzały, czy podczas wypoczynku dzieci nie uczestniczą w jakichś formach kultu religijnego.
PAP: W których momentach historii PRL laicyzacja nabierała na sile?
Dr Łucja Marek: Najpierw w okresie stalinizmu. Wtedy walka z religią była dość otwarta i konfrontacyjna, ale później stała się już mniej nachalna. Komuniści zauważyli bowiem, że w ten sposób nie uda im się zdobyć przychylności Polaków i dokonać przebudowy ich świadomości.
Bardzo ważnym czasem w tym względzie była dekada rządów Władysława Gomułki i przygotowania polskiego Kościoła do Milenium Chrztu Polski, które zaczęły się już w 1956 roku. W odpowiedzi, Sejm ogłosił lata 1960-66 okresem organizacji obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego, które miały być konkurencją dla chrześcijańskiego jubileuszu. Już w 1958 roku Komitet Centralny PZPR wystosował list do terenowych komórek partyjnych, w którym wezwał je do zatrzymania „ofensywy klerykalizmu” i odpowiedzenia „kontrofensywą laicyzacyjną”. I właśnie wtedy powstało najwięcej pomysłów dotyczących zeświecczania różnych przestrzeni życia społecznego i publicznego, o których mówiłam wcześniej.
Natomiast za rządów Gierka te procesy nie zostały zahamowane, ale przybrały bardziej dyskretną postać. Pojawiło się wtedy mnóstwo świąt, podczas których przemycane były treści ideologiczne. W szczególności rozbudowano obrzędowość zawodową: niemal każdy zawód miał swoje święto - nie tylko, górnicy czy hutnicy, ale też np. działacze kultury. Świecka obrzędowość lat 70 bardzo się rozrosła i była mniej konfrontacyjna, choć – w warstwie ideologicznej – pozostała czytelna dla społeczeństwa.
PAP: A czy propozycja komunistów sama nie przypominała religii?
Dr Łucja Marek: Myślę, że tak. Co prawda, wiarę w Boga próbowano zastąpić ideologią marksistowsko-leninowską, ale władze komunistyczne dostrzegły, że człowiek sam z siebie ma potrzebę jakiejś świętości. I dlatego nowa komunistyczna obrzędowość była w znacznym stopniu wzorowana na obrzędowości religijnej. Miała więc zaspokajać potrzeby duchowe, które były niemożliwe do usunięcia. Stała się świeckim sacrum. Najbardziej widoczne było to chyba w okresie stalinizmu, kiedy kult jednostki przypisywał liderom partyjnym niemal boskie atrybuty.
PAP: Czy plany laicyzacyjne komunistów powiodły się?
Dr Łucja Marek: Te wszystkie zabiegi w pewnym stopniu zmieniły świadomość polskiego społeczeństwa, a przynajmniej jego części. Ale na pewno nie można powiedzieć, że odniosły one definitywny sukces. Interesujące jest to, że wielu ludzi uczestniczyło zarówno w obrządkach religijnych, jak i świeckich. Traktowali to po prostu jako element swojej codzienności i nie mieli problemu z łączeniem tych dwóch sprzecznych ze sobą porządków.
Natomiast laicyzacja z okresu PRL ma - jak określił to socjolog prof. Wojciech Świątkiewicz - „skutki opóźnione”. To znaczy, że jej efekty są widoczne również dzisiaj, już po upadku komunizmu w Polsce. Obecne procesy sekularyzacyjne i laicyzacyjne w naszym kraju są oczywiście efektem pewnych ogólnych zmian cywilizacyjnych, ale ich źródła wypływają również z PRL.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/