Maria Pawlikowska-Jasnorzewska wybitna poetka okresu międzywojennego, autorka pięknych miniatur miłosnych, dramatów i utworów, które śpiewali Demarczyk, Niemen, Janda, zmarła na emigracji w Manchesterze 9 lipca 1945 r. Poetka bezkompromisowo oceniała "emigracyjny Londyn”, pobyt na uchodźctwie był dla niej sprawą trudną i bolesną, dramatycznie kontrastował z pełnymi blasku latami przeżytymi przed wojną w Polsce.
Staroświecką młodą panią z Krakowa nazywał poetkę Tuwim, Lechoń pisał o niej "czarownica", "rusałka". Mówiono że jest "pierwszą damą Skamandra", choć ani do tego, ani do innego ugrupowania literackiego nie należała. Nazywano ją też polską Safoną, bo jako pierwsza z polskich poetek śmiało zaznaczyła swoją obecność w sferze liryki miłosnej, zarezerwowanej dotąd dla mężczyzn – dla poetów.
Autorka eleganckich, inteligentnych i przede wszystkim pięknych miniatur poetyckich była bez wątpienia najwybitniejszą i najbardziej popularną poetką polską okresu międzywojennego. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska zmarła 70 lat temu w Manchesterze 9 lipca 1945 r. z powodu choroby nowotworowej.
Cierpieniem, smutkiem i ogromnymi irytacjami na środowisko polskiego emigracyjnego Londynu kończyło się życie poetki, uznawanej za wybrankę losu, obdarzonej wielkim talentem literackim, plastycznym, dobrym, pomimo choroby, dzieciństwem, wspaniałym domem rodzinnym Kossaków przesyconym artystyczną atmosferą, i uwielbianej przez mężczyzn kobiety.
Jasnorzewska-Pawlikowska pisała o miłości, urodzie świata; jej wiersze delikatne jak koronki utrzymane były w tonie jasnym, radosnym, żartobliwym. Pierwsze trzy tomiki „Niebieskie migdały” (1922), „Różowa magia” (1924) i „Pocałunki” (1926) pełne są optymizmu, zachwytu urodą życia.
Z tomu „Pocałunki” pochodzi jeden z najsłynniejszych jej wierszy: „Nie widziałam cię już od miesiąca./I nic. Jestem może bledsza/trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca/, lecz widać można żyć bez powietrza!”
Z czasem jednak w utworach, począwszy od „Dancingu” (1927), pojawiły się nuty melancholii, zadumy nad przemijaniem i śmiercią, nad „krokiem w nieskończoność”.
„Wciąż rozmyślasz. Uparcie i skrycie./Patrzysz w okno i smutek masz w oku…/Przecież mnie kochasz nad życie?/ Sam mówiłeś przeszłego roku…” – pisała poetka zdziwiona upływem czasu i przemijaniem uczuć.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska była córką malarza Wojciecha Kossaka, wnuczką malarza Juliusza Kossaka, jej starszy brat, Jerzy Kossak, był też malarzem, a młodsza siostra, znana pod pseudonimem Magdalena Samozwaniec, pisała utwory satyryczne.
Poetka urodziła się 24 listopada 1891 r. Data ta owiana była tajemnicą, bowiem Maria wraz z młodszą siostrą Magdaleną "zmieniały" swoje daty urodzenia chcąc się odmłodzić. Wymogły nawet na ojcu Wojciechu Kossaku, aby na znanym portrecie „Córki artysty na bryczce” przemalował datę z 1906 na 1911 r., Ostatecznie z ksiąg kościelnych ustalono, iż data urodzin Marii przypada na rok 1891.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, nazywana przez domowników „Lilką”, od dzieciństwa zmagała się z przykrą ułomnością kręgosłupa. Twardy gorset-pancerz, musiała nosić przez cały dzień. Swą ułomność maskowała odzieżą, szalami i włosami, tuszowała pełnym gracji sposobem poruszania się.
Atmosfera rodzinnego domu, w którym bywało wiele osób ze świata sztuki, m.in. Henryk Sienkiewicz, Ignacy Jan Paderewski, Wincenty Lutosławski wpłynęła na rozwój jej zainteresowań: Maria układała wiersze, grała na fortepianie, miała lekcje baletu, malowała.
Staroświecką młodą panią z Krakowa nazywał poetkę Tuwim, Lechoń pisał o niej "czarownica", "rusałka". Mówiono że jest "pierwszą damą Skamandra", choć ani do tego, ani do innego ugrupowania literackiego nie należała. Nazywano ją też polską Safoną, bo jako pierwsza z polskich poetek śmiało zaznaczyła swoją obecność w sferze liryki miłosnej, zarezerwowanej dotąd dla mężczyzn – dla poetów.
Nie uczęszczała do szkoły, edukację pobierała w domu, gdzie nauczyła się kilku języków obcych: francuskiego, niemieckiego i angielskiego oraz zdobyła wykształcenie humanistyczne. Przez krótki czas była wolną słuchaczką krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Na rozwój kulturalny poetki wpływały oprócz podróży zagranicznych do Francji, Włoch, Turcji i Afryki Północnej także przyjaźnie literacko-artystyczne m.in. ze Skamandrytami, rodziną Morstinów i Pawlikowskich, Stanisławem Ignacym Witkiewiczem, Antonim Słonimskim, Janem Lechoniem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Stefanem Żeromskim czy Kazimierą Iłłakowiczówną.
Poetka trzykrotnie wychodziła za mąż. W 1915 r. w wieku 24 lat poślubiła Władysława Janotę Bzowskiego, nazywanego przez nią "Bzunio" - oficera armii austriackiej. Nie był to związek udany, pojawiły się konflikty i niechęć do męża, który nie rozumiał artystycznej natury Lilki. Po kilku latach nastąpiło unieważnienie ślubu kościelnego, co podobno kosztowało Wojciecha Kossaka fortunę, i powrót poetki do Krakowa.
W 1919 r. Maria wyszła za mąż po raz drugi za Jana Gwalberta Henryka Pawlikowskiego, zwanego "Gwasiem", prozaika, znawcę folkloru podhalańskiego i zamieszkała z nim w Zakopanem w willi "Pod Jedlami" na Kozińcu. Była to wielka miłość, która znalazła wyraz w wspaniałych erotykach i oryginalnej, odważnej, jak na owe czasy, liryce miłosnej. Jednak i ten związek nie okazał się trwały. Mąż porzucił ją i wyjechał do Wiednia, wiążąc się z nastoletnią baletnicą. Po rozwodzie, który nastąpił w 1929 r. Pawlikowska wróciła do Krakowa.
Po raz trzeci poetka wyszła za mąż w 1931 r. za Stefana Jerzego Jasnorzewskiego zwanego "Lotkiem" - blisko o dziesięć lat młodszego od siebie oficera lotnictwa. Poznali się w szpitalu, gdzie przebywał on po wypadku lotniczym i jak twierdzili obydwoje uznali to za miłość od pierwszego wejrzenia. Początkowo Jasnorzewscy mieszkali w Krakowie, potem w Dęblinie, a tuż przed wojną w Warszawie. W 1939 r. opuścili Polskę i przez Rumunię i Francję udali się do Anglii; wraz z mężem osiadła w Blackpool, w ośrodku lotnictwa RAF. Pozostała w Anglii już do końca swojego życia.
Burzliwe życie osobiste odzwierciedlało się w twórczości: w malarstwie i poezji.
Jej wczesne prace akwarelowe przedstawiały głównie baśniowe nimfy, taniec, kwiaty i motyle. Z czasu małżeństwa z Bzowskim w jej akwarelach dominował motyw kwiatów o twarzach pięknych kobiet, omdlałych i więdnących. Jana Pawlikowskiego przedstawiała, jako wielkiego boga w gwieździstej todze, trzymającego na dłoni drobnego motyla-kobietę z twarzą jej samej.
Z poetki miłości przekształciła się w poetkę natury, zbuntowaną przeciw niej, ale i nią zafascynowaną. Z kolei wiersze z lat trzydziestych świadczą o refleksjach filozoficznych oraz zainteresowaniu przyrodoznawstwem i okultyzmem. Pisała fraszki, epigramy, dramaty i satyry, a przede wszystkim czterowierszowe miniatury zakończone niespodziewaną pointą.
Do swych wierszy wprowadzała atmosferę i realia współczesnej codzienności, była to tzw. poezja szczegółu: bibeloty, drobiazgi, stare fotografie, kapelusze, koronki, futra i parasolki - przedmioty otaczające autorkę odtwarzają jej świat w poezji.
Jej utwory bywały też lirycznymi komentarzami do tego, co się wokół dzieje. Gdy do Polski zawitał w latach 20. Jazz, wywołując entuzjazm, ale i krytykę, Pawlikowska pisze swój „Dancing”. „Tańczą dziś w dancingu indora/Mister seans ze swoją panią/On pół diabła ona anioł/W równych frakach i cylindrach/(...)
Twardzi jak rzeźbione drzewo/Lżejsi niż łabędzie puchy/Z jakąś pasją obłąkańczą/Wykonują wspólne ruchy/
Idą razem w prawo w lewo/Papierosy z ust wyjęli/Równocześnie się potknęli/Przewrócili wstali tańczą
Brzmi najnowszy fokstrot lonach/Murzyn w śmiech a jazz-band ryczy/W wiecznej zgodzie mąż i żona/
Excentrycy, excentrycy".
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska publikowała swoje utwory najpierw na łamach czasopisma "Skamander", potem także w "Bluszczu", "Wiadomościach Literackich", "Tygodniku Ilustrowanym", "Świecie", "Cyruliku Warszawskim", "Czasie" oraz "Gazecie Polskiej".
Współpracowała także z Polskim Radiem, jako autorka słuchowisk radiowych. Równocześnie z twórczością liryczną rozwijała się twórczość dramaturgiczna poetki. Występowały w niej podobne motywy jak w poezji: miłość i walka o "równouprawnienie w miłości", wrogość wobec nieubłaganych praw natury, problem starości.
Jej literackie zasługi zostały docenione najpierw w 1935 r., kiedy to została nagrodzona Złotym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury, a następnie w 1937 r. otrzymała Nagrodę Literacką Miasta Krakowa.
Przebywając na emigracji Pawlikowska angażowała się w działalność kulturalno-polityczną - została członkiem Rady Teatralnej w Ministerstwie Informacji Rządu RP. Ponadto współpracowała z "Wiadomościami Polskimi Politycznymi i Literackimi", "Polską Walczącą" oraz "Nową Polską".
Jednak emigracja była dla niej problemem i dramatem. Martwiła się, że jej wiersze też muszą wieść „emigracyjne” życie, brakowało jej intensywnego kontaktu z żywiołem języka polskiego, cierpiała, podobnie jak Lechoń, nad brakiem czytelników i szerszego rezonansu swojej twórczości.
Podczas wojny poetka traci "cały swój świat", wszystko, co do tej pory stanowiło o jej życiu. Umierają jej rodzice, załamuje się kariera, małżeństwo przechodzi kryzys, ona sama ciężko choruje.
W wydanym w 2012 r. dzienniku wojennym poetki pt. „Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939 -1945”, opracowanym przez Rafała Podrazę, znajdują się bardzo gorzkie słowa na temat emigracyjnego Londynu. Pawlikowska nie bała się głośno mówić to, co myśli, za co niejednokrotnie spotykała ją kara.
„Wstydzę się swojego plemienia. Schłopiałe, ogłupiałe, rozpustne prostaki. Możemy śmiało nie żałować, że to się nie rozpanoszyło na cały świat, ale że po łbie chamskim dostało. Polska profesorów krakowskich, Kossaków, Zamoyskich, Tarnowskich, tych typów kochanych Staffa i Boya, pięknych pań, cudownych aktorek to Polska – za to Polska rządowa to jakaś prowincja, to coś tak okropnego, że w gardle mi zasycha, gdy tylko myślę np. o takim Becku i jego żonie w Juracie (…), o terrorze polskim, o prywacie w wojsku, o snobizmie wojskowym”. Bezkompromisowo i konkretnie pisze poetka znana dotąd z subtelności i wrażliwości w wyrażaniu uczuć.
Wojenna twórczość poetki jest załączona do zapisków. Razem tworzą obraz bolesny. Ale to trzeba przeczytać, a gdy się zatęskni za czystym liryzmem Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej warto zajrzeć ponownie do jej liryków, gdzie pisze: „Poszłam w masce zwinięta w pelerynę ciemną/ z oczami zwężonymi/ w migocące sierpy/Szczęście mnie nie poznało/ I tańczyło ze mną/Nie wiedząc, że to jestem/ Ja, której nie cierpi”.
Poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, począwszy od lat pięćdziesiątych przeżywa renesans. Po dziś jej wiersze mają swoich wiernych czytelników, jest ceniona przez krytykę literacką.
Anna Bernat (PAP)
abe/ ls/