Przyznanie się do popełnionego podczas II wojny światowej zła dla większości Japończyków stanowiłoby dyshonor – mówi PAP dr hab. Michał Leśniewski z Instytutu Historycznego UW. 70 lat temu, 2 września 1945 r., Japonia podpisała akt kapitulacji, który kończył najkrwawszy konflikt XX w.
PAP: To, że podczas II wojny światowej walki toczyły się również na Pacyfiku, jest raczej mało obecne w świadomości historycznej Europejczyków. Dlaczego?
Dr Michał Leśniewski: Odpowiedź jest prosta – to nie była nasza wojna. My – Polacy i inni Europejczycy - patrzymy na II wojnę światową z perspektywy europocentrycznej. Siłą rzeczy, Pacyfik pozostaje dla nas odległy i nie do końca też zauważamy więź między jednym a drugim frontem wojny. Nawet dyskusja o tym, czy wojna skończyła się 8 czy 9 maja pokazuje naszą europejską perspektywę, bo przecież jej faktyczny koniec miał miejsce 2 września 1945 roku, gdy Japonia podpisała akt kapitulacji.
PAP: Co zadecydowało o wybuchu wojny na Pacyfiku?
Dr Michał Leśniewski: Podstawową przyczyną wojny był japoński ekspansjonizm. Japonię bardzo mocno dotknął kryzys lat 30. XX wieku. W tamtym czasie gospodarka tego kraju była oparta na tradycyjnym przemyśle, wymagającym dużych ilości surowców, których Japonia nie miała. Uznano, że sposobem na wyjście z zapaści będzie właśnie zbrojna ekspansja. Najpierw na terytorium Mandżurii, a później Chin.
Dr Michał Leśniewski: Podstawową przyczyną wojny był japoński ekspansjonizm. Japonię bardzo mocno dotknął kryzys lat 30. XX wieku. W tamtym czasie gospodarka tego kraju była oparta na tradycyjnym przemyśle, wymagającym dużych ilości surowców, których Japonia nie miała. Uznano, że sposobem na wyjście z zapaści będzie właśnie zbrojna ekspansja. Najpierw na terytorium Mandżurii, a później Chin.
Istotną rolę grał jeszcze jeden czynnik. Japonia cierpiała na kompleks Stanów Zjednoczonych, co wynikało z pewnych zaszłości historycznych. USA bardzo podejrzliwie patrzyły na wszelkie japońskie działania na Dalekim Wschodzie. W latach 20. Japonia próbowała jakoś te napięcia łagodzić i nawiązać współpracę. Było to jednak bezskuteczne, ponieważ Amerykanie patrzyli na Pacyfik zgodnie z własnym interesem. Chcieli go zachować jako strefę wolnego handlu, co przy ich potędze ekonomicznej czyniło ten obszar – de facto – amerykańską strefą wpływów. Natomiast zamiarem Japonii było stworzenie własnej przestrzeni dominacji. Te dwie perspektywy wykluczały się i dlatego w oczach Japonii USA jawiły się jako jej główny wróg.
PAP: Czy zawarty z III Rzeszą sojusz miał w tym względzie jakiś wpływ na politykę japońską?
Dr Michał Leśniewski: Nie, ponieważ ten sojusz był oparty na rozbieżnych interesach. Japończycy liczyli, że Niemcy zaangażują się w wojnę w Europie i pozwolą im wystąpić przeciwko Stanom Zjednoczonym. Z kolei Hitler miał nadzieję, że cesarstwo wspomoże go w ataku na Związek Radziecki. Ale Japonia nie była tym zainteresowana, bo wiedziała, że jej imperialistyczne plany wywołają zbrojną reakcję USA.
PAP: Jeśli brakowało konkretnych politycznych korzyści z tego sojuszu, to może został on podyktowany przez jakieś powinowactwo ideologiczne między tymi dwoma państwami?
Dr Michał Leśniewski: Również nie. Jeśli chodzi o Japonię, to trudno w jej przypadku mówić o jakiejkolwiek formie faszyzmu czy nazimu. Owszem, można znaleźć pewne podobieństwa między niemieckim i japońskim militaryzmem, ale – gdy im się przyjrzeć – są one całkowicie powierzchowne. Militaryzm hermetycznego japońskiego społeczeństwa nie miał nic wspólnego z europejskimi totalitaryzmami, bo nie był efektem – jak w przypadku faszyzmu czy nazizmu – prób całkowitego podporządkowania społeczeństwa państwu, ale wynikał z tradycji pamiętającej jeszcze czasy szogunatu. Zmilitaryzowane japońskie silne poczucie etnicznej konsolidacji było elementem mocnej tożsamości narodowej. Nie należy więc snuć w tym względzie żadnych paralel między Japonią a III Rzeszą, czy Włochami Mussoliniego.
PAP: W takim razie, czym charakteryzował się japoński imperializm, który zaczął swój pochód przez Daleki Wschód w drugiej połowie lat 30.?
Dr Michał Leśniewski: Jego ideologia bazowała na jednym elemencie – poczuciu japońskiej wyjątkowości. Z jednej strony, wynikał on ze specyfiki samej kultury – szintoizmu, tradycji samurajskich, pozycji cesarza itd. - a z drugiej, z dumy z tego, że Japończycy byli jedynym narodem Dalekiego Wschodu, który stawił Europejczykom skuteczny opór i stał się ich partnerem, a nie ofiarą. Wszystkie te zmiany, które dokonały się w Japonii w drugiej połowie XIX wieku i pierwszej XX, były dla niej dowodem na to, że jej mieszkańcy są lepsi, bo jako jedyni byli w stanie zachować unikatowość własnej kultury, a jednocześnie przyjąć wynalazki europejskiej nowoczesności i przetworzyć je na własną modłę.
Z tego wynikała japońska wersja „brzemienia białego człowieka”. Japończycy byli przekonani, ze skoro nie ugięli się przed Zachodem, to są predestynowani do tego, aby przewodzić innym Azjatom w tej części globu. Właśnie ta wizja była podstawą proklamowanej przez Japonię Strefy Wspólnego Dobrobytu, która w praktyce czyniła Daleki Wschód przestrzenią eksploatacji.
Jednak Japończykom w krajach, które znalazły się pod ich okupacją, niemal nigdzie nie udało się pozyskać lokalnych elit do współpracy. Powód był prosty: szybko okazało się, że są znacznie gorszymi kolonizatorami od Europejczyków. Brutalniejszymi, bardziej bezwzględnymi i mniej skłonnymi do kompromisów. Jedynie w Indonezji udało im się osiągnąć pewne sukcesy w tym względzie i to tylko dlatego, że Holendrzy, którzy byli ich poprzednikami, w tej kolonii poczynali sobie nader brutalnie i bezwzględnie. W porównaniu z nimi nawet Japończycy wypadali lepiej.
Militaryzm hermetycznego japońskiego społeczeństwa nie miał nic wspólnego z europejskimi totalitaryzmami, bo nie był efektem – jak w przypadku faszyzmu czy nazizmu – prób całkowitego podporządkowania społeczeństwa państwu, ale wynikał z tradycji pamiętającej jeszcze czasy szogunatu. Zmilitaryzowane japońskie silne poczucie etnicznej konsolidacji było elementem mocnej tożsamości narodowej.
PAP: Wrócmy do wydarzeń wojennych. 7 grudnia 1941 roku Japończycy atakują Pearl Harbor. Dlaczego właśnie to miejsce?
Dr Michał Leśniewski: Admirał Isoroku Yamamoto bardzo rozsądnie uznał – zresztą w zgodzie ze starą strategiczną zasadą – że uderzać należy szybko i w to, co dla przeciwnika stanowi istotną wartość. Pearl Harbor było główną bazą amerykańskiej floty na Pacyfiku. Japończycy wiedzieli, że amerykańska marynarka wojenna była od wiosny 1941 roku zaangażowana w działania wojenne na Atlantyku. Spodziewali się też, że po uderzeniu na Pearl Harbor USA nie będą w stanie szybko odbudować swojej floty na Pacyfiku. Chodziło im więc o to, by po unieszkodliwieniu sił amerykańskich szybko zrealizować swoje ekspansjonistyczne plany, a potem przygotować się na amerykańską kontrofensywę. Zakładali w ten sposób – słusznie zresztą – że nie mają na Oceanie Spokojnym innej konkurencji niż Stany Zjednoczone. Trzeba powiedzieć, że założenia strategiczne tego planu były bardzo sensowne.
PAP: Szybko jednak okazało się, że przewaga japońska na Pacyfiku nie potrwa zbyt długo...
Dr Michał Leśniewski: Na ogół wskazuje się na bitwę o Midway - która rozegrała się w dniach od 4 do 7 czerwca 1942 roku - jako moment krytyczny tej wojny, w którym szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę Amerykanów. Ale tak naprawdę to już starcie na Morzu Koralowym, które miało miejsce miesiąc wcześniej, było pierwszym symptomem tego, co się stanie. Co prawda, bitwa ta nie była rozstrzygnięta, ale po raz pierwszy flota japońska nie odniosła zwycięstwa. Tak naprawdę, okres przewagi japońskiej w tym konflikcie trwał tylko pół roku.
PAP: Ale Japończycy nie zamierzali poddać się łatwo....
Dr Michał Leśniewski: W walkach morskich – dzięki swojemu gigantycznemu potencjałowi produkcyjnemu, który pozwalał im na nieustanne uzupełnianie strat – Amerykanie do początku 1943 roku uzyskali ogromną przewagę.
Natomiast inaczej wyglądała sytuacja na lądzie. Japońscy żołnierze byli oddani sprawie i cesarzowi aż po granicę fanatyzmu. Poza tym, warunki naturalne na wyspach były często bardzo trudne, co sprawiało, że przewaga technologiczna nie miała aż tak dużego znaczenia. Zdobywanie każdej wyspy było bardzo ciężką walką.
PAP: Jeśli chodzi o alianckich jeńców, to Japończycy byli dla nich wyjątkowo brutalni. Z czego to wynikało?
Dr Michał Leśniewski: To kwestia kulturowa. Od żołnierza japońskiego wymagano walki do śmierci. Nawet ranny, gdy dostał się do niewoli, miał obowiązek natychmiast po odzyskaniu sił popełnić samobójstwo. To był wpływ – nieco zmitologizowanej w japońskim korpusie oficerskim - tradycji samurajskiej, dla której centralną wartością był honor. Poddanie się było traktowane jako niehonorowe. Poddać się można było tylko wtedy, gdy najwyższy zwierzchnik wydał taki rozkaz, ale i w takiej sytuacji znajdywali się żołnierze, którzy woleli się zabić.
Dlatego amerykański, brytyjski, czy australijski żołnierz, który oddał się do niewoli był traktowany jak ktoś, kto stracił honor i – tym samym – jakiekolwiek prawa. Na kogoś takiego Japończycy patrzyli jak na tchórza, który godny jest najwyższej pogardy. Oczywiście, nawet wśród Japończyków zdarzali się oficerowie na tyle zaznajomieni z kulturą zachodnią, że wiedzieli, iż akt kapitulacji jest w niej postrzegany w odmienny sposób. Jednak w armii japońskiej dominowało przekonanie, że jeńcy są bezwartościowymi tchórzami, z którymi można zrobić wszystko.
PAP: W końcu, w obliczu japońskiego oporu, Amerykanie zdecydowali się na użycie broni atomowej. Czy było to uzasadnione?
Dr Michał Leśniewski: Należę do tych, którzy uważają, że tak. Gdy w czerwcu 1945 roku zajęto Okinawę, to stało się jasne, że Japończycy nie poddadzą się w wyniku konwencjonalnych bombardowań. Oznaczało to, że konieczna będzie inwazja. Taka operacja – o kryptonimie „Downfall” - była rzeczywiście planowana. Podczas przygotowań planiści szacowali orientacyjne straty jednej i drugiej strony. Wyliczyli – opierając się na doświadczeniach m.in. z walk na Iwo Jimie – że zginie co najmniej 500 tys. amerykańskich żołnierzy i 2,5-3 mln Japończyków. Realistyczne wyliczenia zwiększały jednak te liczby do 700 tys.-1 mln zabitych po stronie alianckiej i 5-7 mln po stronie japońskiej.
Amerykańskie dowództwo doszło do wniosku, że jednak lepiej użyć broni atomowej, bo nawet jeżeli zginie kilkadziesiąt, czy sto kilkadziesiąt tysięcy ludzi, to i tak będzie to mniej, niż wskazywano w prognozach dotyczących inwazji.
Był to prosty arytmetyczny – choć bezduszny – rachunek zysków i strat. Pamiętajmy też, że jeszcze do końca nie zdawano sobie sprawy ze skali zniszczeń i późniejszych konsekwencji, jakie powoduje użycie takiej broni.
To, że zdecydowano się na zrzucenie bomb – najpierw na Hiroszimę a potem na Nagasaki – miało jeszcze jedną istotną konsekwencję. Jestem głęboko przekonany, że gdyby tego nie zrobiono, to dziś byśmy byli pokoleniem po wojnie atomowej. Zastosowanie tych ładunków uświadomiło wojskowym i politykom, czym grozi konflikt nuklearny. Myślę, że powstrzymało to podczas zimnej wojny zarówno ZSRR, jak i USA przed decyzją o użyciu broni nuklearnej.
PAP: Czy po wybuchu bomb w Hiroszimie i Nagasaki Japończycy od razu zaczęli myśleć o kapitulacji?
Dr Michał Leśniewski: Wbrew pozorom - nie. Jeśli spojrzymy na daty, to między obydwoma atakami atomowymi – 6 i 9 sierpnia - a deklaracją o kapitulacji – z 15 sierpnia 1945 r. – minął niemal tydzień.
W rządzie japońskim nastąpił podział w kwestii kapitulacji lub kontynuowania walki. Większość wojskowych chciała ostatniej bitwy, która swoją krwawością wymusiłaby na USA zgodę na negocjacje w miejsce bezwarunkowej kapitulacji. Wytworzyła się sytuacja patowa, ponieważ obydwie strony nie mogły dojść do porozumienia. Ostateczną decyzję - o kapitulacji – podjął cesarz Hirohito.
Biorąc pod uwagę to, ilu oficerów na wieść o tym popełniło samobójstwo, to nie była to wiadomość, którą przyjęli z satysfakcją. Znaczna część armii chciała bić się dalej. Sam akt kapitulacji – jak mówiłem wcześniej - podpisano 2 września 1945 r.
PAP: Czym dla Japonii była kapitulacja?
Dr Michał Leśniewski: Gigantycznym wstrząsem, który trwale zmienił japońskie społeczeństwo. Do tego momentu Japończycy żyli w przekonaniu, że są nietykalni. Tym poczuciem na krótko wstrząsnęli Europejczycy i Amerykanie w połowie XIX wieku, kiedy po otwarciu Japonii na świat okazało się, że w konfrontacji z Zachodem Kraj Kwitnącej Wiśni jest bez szans. Ale po zwycięstwie w wojnie z Rosją w latach 1905-1906 ta wiara znów powróciła.
Szokiem była nie tyle kapitulacja, co pierwsza w historii Japonii okupacja - po niej pojawiło się amerykańskie wojsko i administracja. Także cesarz zrzekł się w przemówieniu radiowym swojej boskości, co dla Japończyków – dla których wszystko obracało się wokół monarchy – było szokiem i wytworzyło poczucie pustki, choć zapewne wielu w cesarską deklarację nie uwierzyło.
Dr Michał Leśniewski: Szokiem była nie tyle kapitulacja, co pierwsza w historii Japonii okupacja - po niej pojawiło się amerykańskie wojsko i administracja. Także cesarz zrzekł się w przemówieniu radiowym swojej boskości, co dla Japończyków – dla których wszystko obracało się wokół monarchy – było szokiem i wytworzyło poczucie pustki, choć zapewne wielu w cesarską deklarację nie uwierzyło.
Dodam na marginesie, że Amerykanie początkowo myśleli o przeobrażeniu Japonii w republikę, ale – widząc, jak wielką rolę pełni w tym społeczeństwie cesarz - odeszli od tego pomysłu.
Ale przegrana otworzyła przed Japonią również ogromne możliwości. Pamiętajmy, że Japonia – przy całym swoim silnym przemyśle i sukcesach ekonomicznych – pozostała krajem niedokończonej modernizacji, o dość archaicznej strukturze społecznej. I choć wiele elementów tradycyjnej kultury przetrwało do dziś, to jednak po wojnie społeczeństwo japońskie jako całość znacznie się zmieniło. Przy całej swojej niewątpliwej hermetyczności, stało się bardziej otwarte na świat i to, co z niego płynie.
Dlatego, choć może brzmi to paradoksalnie, porażka stała się dla Japonii źródłem sukcesu. Do kraju napłynął amerykański kapitał i technologia. Wszystko to Japończycy twórczo przetworzyli i stali się technologicznie przodującym krajem świata.
PAP: Jak dzisiaj wojna na Pacyfiku funkcjonuje w świadomości historycznej Japończyków?
Dr Michał Leśniewski: Jeśli zestawić Japonię np. z Niemcami, to widać tu kolosalną różnicę. O ile Niemcy dokonali rozrachunku ze swoją wojenną przeszłością, to w Japonii do niczego takiego nie doszło. Nigdy nie padło słowo „przepraszamy”. Wszystko – jak się wydaje – rozbija się o specyficznie japońskie poczucie honoru, które zakłada, że przyznanie się do winy jest ujmą. W Europie jest zupełnie inaczej, tutaj przyznanie się do błędu nie jest niczym złym, czasem nawet jest traktowane jako akt odwagi. Ale nie w Japonii. Przyznanie się do popełnionego podczas II wojny światowej zła dla większości Japończyków stanowiłoby swoisty dyshonor.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/mjs