Informacja Wojskowa, zwalczająca podziemie niepodległościowe, składała się początkowo wyłącznie z sowieckich oficerów. Pierwsi Polacy zaczęli w niej służyć pod koniec 1945 r. – powiedział PAP dr Lech Kowalski. 1 marca przypada Narodowy Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych.
PAP: Jakie były cele powołania w 1944 r. Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego?
Dr Lech Kowalski: Zalążki tzw. Informacji Wojskowej powstały już w 1943 r., gdy płk Zygmunt Berling rozpoczynał tworzenie późniejszej Dywizji Kościuszkowskiej. Sowieci od razu zainstalowali przy niej swój kontrwywiad wojskowy, czyli Smiersz – Śmierć Szpiegom. Został on włączony w struktury wojsk Berlinga, który podobnie jak Związek Patriotów Polskich nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia.
Początkowo celem działania Informacji Wojskowej było kontrolowanie żołnierzy i oficerów Ludowego Wojska Polskiego. Jej struktury rozwijały się wraz z rozwojem tej formacji. Kiedy wkroczyła ona wraz z Sowietami na ziemie na zachód od Bugu, powiększyła się do kilkudziesięciu oficerów rosyjskich, których zadaniem stało się odtąd również zwalczanie wszelkich ruchów antykomunistycznych.
Informacja Wojskowa składała się początkowo wyłącznie z oficerów Armii Czerwonej. Cała dokumentacja z tego okresu jest po rosyjsku. Pierwsi Polacy zaczęli w niej służyć pod koniec 1945 r. Jednym z nich był Czesław Kiszczak.
Lech Kowalski:: Początkowo celem działania Informacji Wojskowej było kontrolowanie żołnierzy i oficerów Ludowego Wojska Polskiego. Kiedy wkroczyła ona wraz z Sowietami na ziemie na zachód od Bugu, powiększyła się do kilkudziesięciu oficerów rosyjskich, których zadaniem stało się odtąd również zwalczanie wszelkich ruchów antykomunistycznych.
PAP: Kiszczak był słuchaczem Szkoły Oficerów Informacji, która odegrała dużą rolę w zwalczaniu podziemia antykomunistycznego. Anatol Fejgin, zastępca szefa GZI WP, mówił, że w ciągu kilku miesięcy można było w niej zostać oficerem. Czy taka kariera była typowa dla funkcjonariuszy zwalczających podziemie antykomunistyczne?
Dr Lech Kowalski: Warunki wstąpienia w szeregi GZI były minimalne, wręcz żadne. Kryterium było pochodzenie ze środowiska robotniczego czy chłopskiego oraz posiadanie jakiegokolwiek wykształcenia. Na przykład Kiszczak ukończył szkołę podstawową i przez całe życie wykształcenia ogólnego nie uzupełnił. Kandydat musiał również dysponować rekomendacją np. lokalnych struktur Polskiej Partii Robotniczej.
Wielu funkcjonariuszy, takich jak Kiszczak, nigdy Szkoły Oficerów Informacji nie ukończyło. Miał pecha, ponieważ szkoła ta nie miała żadnych kadr oraz odpowiednich warunków lokalowych. Problemem był nawet kontakt z sowieckimi wykładowcami, ponieważ jej uczniowie nie znali rosyjskiego. Sowieci postanowili więc wykorzystać swoich wychowanków do zwalczania podziemia antykomunistycznego.
Każdego dnia do budynków szkoły podjeżdżały ciężarówki sowieckie, które wywoziły przyszłych oficerów Informacji Wojskowej w teren, aby uczestniczyli w walkach z podziemiem wokół Warszawy. Dlatego Kiszczak nigdy nie skończył tej szkoły. Gdy rozpoczynał w niej naukę był kompletnym cywilem, nigdy nie służył w wojsku. Przez pół roku był chłopcem na posyłki sowietów, po czym awansował z ich nadania na porucznika. Zasłużył się wykonywaniem ich rozkazów i różnych przysług, takich jak dostarczanie wódki, którą w tej instytucji pito już od rana. Był swojakiem wychowanym przez sowietów i oficerem z ich nadania.
PAP: Mniej typowa jest kariera Wojciecha Jaruzelskiego, który wywodził się z zupełnie innej warstwy społecznej. Czy uczestniczył on w zwalczaniu podziemia i w jaki sposób zawarte wówczas kontakty decydowały o karierze Kiszczaka i Jaruzelskiego w całym okresie stalinowskim?
Dr Lech Kowalski: Jaruzelski został zwerbowany do Informacji Wojskowej w 1946 r., gdy wraz ze swoim pułkiem brał udział w zwalczaniu polskiego podziemia i ukraińskiej partyzantki w okolicach Hrubieszowa. Wówczas, mając problemy ze zwalczaniem formacji ukraińskich, sowieci rozpoczęli masowy werbunek przyszłych oficerów GZI. Upatrzyli sobie Jaruzelskiego i od tego czasu stał się on tajnym współpracownikiem tej formacji o pseudonimie Wolski.
Był tak dobry w wypełnianiu swoich obowiązków, że w opinii z 1948 r. został zaproponowany na funkcję rezydenta. Zadaniem rezydentów było zarządzanie grupą tajnych współpracowników i rozliczanie ich z wykonanych zadań. Był to wyraz uznania ze strony sowieckich oficerów.
Nie wiemy kiedy zakończył tę współpracę, ale prawdopodobnie około 1955 r. Rok później został generałem i nie musiał już współpracować z tego typu instytucją. Poza tym znajdował się już pod skrzydłami sowieckiego generała Stanisława Popławskiego.
PAP: Jak duża była rola Informacji Wojskowej w ostatecznym pokonaniu podziemia antykomunistycznego?
Dr Lech Kowalski: Na przełomie kwietnia i maja ukaże się moja licząca ponad 800 stron monografia o roboczym na razie tytule „Polskie NKWD i Żołnierze Wyklęci”. W krótkim wywiadzie mogę tylko powiedzieć, że nie było na przestrzeni dziejów nigdy sytuacji w której jakikolwiek nurt niepodległościowy był zwalczany z taką siłą.
Żołnierzy Wyklętych zniszczyły najbardziej wyrafinowane służby o rodowodzie sowieckim: Smiersz, Informacja Wojskowa, wojska NKWD, służby Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Ludowe Wojsko Polskie. Porównując te siły z niemieckimi, które zwalczały polską konspirację w latach 1939-1945 można powiedzieć, że Polskie Państwo Podziemne miało nieporównanie łatwiejszego przeciwnika. Armia Krajowa miała niemal doskonałe warunki do podjęcia walki niepodległościowej w porównaniu do tych, w których działała tzw. druga konspiracja.
Siła skierowana na Wyklętych była nieprawdopodobna. Według moich obliczeń w niektórych akcjach bezpieki na jednego żołnierza podziemia przypadało trzystu funkcjonariuszy. Najczęściej przewaga ta była stukrotna.
PAP: Obława Augustowska jest najlepszym przykładem takiej przewagi...
Dr Lech Kowalski: Tam przewaga reżimu nie była aż tak olbrzymia. Największe dysproporcje sił i środków występowały w okresie 1950-1953, gdy podziemie było już zdziesiątkowane. Ci chłopcy nie mając już żadnych przełożonych, którzy już nie żyli, byli więzieni lub ujawnili się w amnestiach, działający w malutkich oddziałach, byli poddawani eksterminacji. Kierowano przeciw nim siły składające się z trzech tysięcy funkcjonariuszy, których zadaniem było wymordowanie oddziału liczącego dziesięciu żołnierzy. Celem była fizyczna likwidacja resztek podziemia.
Mam tu na myśli również tak wyrafinowane metody działania jak pozyskiwanie młodych informatorów, takich jak siedemnastoletni w 1945 r. Mirosław Milewski, późniejszy szef MSW, który NKWD i Informacji Wojskowej wokół Augustowa wskazywał domy, w których udzielano pomocy żołnierzom podziemia. Dwa lata później pełnił już stanowiska kierownicze w bezpiece, a dwie dekady później był już tak wysoko postawiony, że bał się go nawet Wojciech Jaruzelski, którego mógłby okazać się następcą z nadania Kremla.
Lech Kowalski: Siła skierowana na Wyklętych była nieprawdopodobna. Według moich obliczeń w niektórych akcjach bezpieki na jednego żołnierza podziemia przypadało trzystu funkcjonariuszy. Najczęściej przewaga ta była stukrotna.
PAP: Jak wyglądała sprawa zwalczania przez Informację Wojskową oraz inne formacje komunistyczne Konspiracyjnego Wojska Polskiego?
Dr Lech Kowalski: Główną rolę w koordynacji tych działań odegrał Mieczysław Moczar, który był szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Łodzi. Konspiracyjne Wojsko Polskie pod dowództwem kapitana Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca" rozwinęło swoją działalność głównie na tamtym terenie.
W książce „Cze.Kiszczak” opisuję swoje ustalenia na temat śmierci „Warszyca”. Wysoce prawdopodobne jest, że nie został on rozstrzelany przez pluton egzekucyjny. Dotarłem do źródła jakim był generał Adam Uziembło, który był członkiem Komisji Mazura, powołanej w 1956 r. do rozliczenia działań bezpieki w okresie stalinowskim. Poinformował on, że wyrok na „Warszycu” wykonał osobiście Moczar sowieckim sposobem, czyli strzałem w tył głowy. W dokumentach przechowywanych w IPN znajduje się opis egzekucji przed plutonem egzekucyjnym. Jest to jedna z wielu fałszywek mająca zatrzeć ślady zbrodni ubeków.
W przypadku Konspiracyjnego Wojska Polskiego główną siłą rozpracowującą tę formację była ubecja, ale zaraz za nią Informacja Wojskowa, która dziesiątkowała żołnierzy „Warszyca”. Przeniknęła ona również ze swoją agentura do wnętrza oddziałów. Kapitan Sojczyński nie miał więc żadnych szans. Zdradził go najbliższy współpracownik. Werbowanie takich zdrajców było powszechną metodą Informacji Wojskowej.
PAP: Wkrótce po zakończeniu działalności przez Komisję Mazura Główny Zarząd Informacji Wojskowej został rozwiązany. Czy było to faktyczne zakończenie działalności tej formacji?
Dr Lech Kowalski: Była to tylko zmiana szyldu na Wojskową Służbę Wewnętrzną, która przejęła wszystkie dokumenty Informacji Wojskowej oraz niemal wszystkich funkcjonariuszy. WSW działała w tych samych budynkach, taka sama była struktura wydziałów. Nie było żadnej weryfikacji funkcjonariuszy, poza wyrzuceniem kilku największych sadystów wskazanych w raporcie Komisji Mazura. Cała reszta płynnie przeszła do nowej instytucji.
W przygotowywanej przeze mnie kilkutomowej monografii WSW pokazuję dokumenty z początków jej działania, które są kopiami używanych przez GZI. Pierwszym szefem WSW był gen. Aleksander Kokoszyn, absolwent kursów NKWD i były szef Informacji Wojskowej. Kiedy likwidowano WSW i tworzono WSI to przejście kadr było równie płynne.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
Szuk/ mjs/ ls/