Chrzest i zniszczenie kultu pogańskiego otwierały drogę do monarszego władztwa, czyli do budowy państwa. Wiec i starszyzna plemienna traciły swoją pozycję na rzecz księcia, który stawał się z przywódcy władcą - powiedział PAP mediewista z Instytutu Historycznego UW, prof. Karol Modzelewski.
PAP: W „Barbarzyńskiej Europie” wspomina Pan o rozmowie pomiędzy Aleksandrem Wielkim a wysłannikami jednego z celtyckich plemion, którzy stwierdzili, że jedyne czego się boją to tego, aby niebo nie spadło im na głowy. Miała to być największa kara zesłana przez ich bogów. Idąc tym tropem, czego mógł bać się Mieszko I i inni władcy pogańscy tego okresu oraz ich poddani, gdy podejmowali decyzję o przyjęciu nowej wiary?
Prof. Karol Modzelewski: Pogańscy Słowianie, podobnie jak pogańscy Celtowie, wierzyli, że pomoc ze strony bogów utrzymuje przyjazny ludziom ład natury. Odrzucenie tej pomocy musiało budzić lęk. Ale Mieszko raczej się tego nie bał. Wiedział, że Otton I i jego królestwo korzystają z tych samych darów bożych, za to król jest tam władcą pełną gębą, a nie przywódcą, któremu starszyzna plemienna, wiec i instytucję kultu pogańskiego wiążą ręce. Kult pogański był filarem plemiennej oligarchii. Chrzest i zniszczenie kultu pogańskiego otwierały drogę do monarszego władztwa, czyli do budowy państwa.
Helmold w „Kronice Słowian”. Opisując stosunki społeczne wśród Rugian przed upadkiem ich świątyni pogańskiej w Arkonie napisał, że „król u nich jest w niewielkim poważaniu” w porównaniu do władzy kapłana. U Słowian kapłan zależał od wskazań wyroczni, którą jednak sam odprawiał. W rezultacie król i lud zgromadzony na wiecu zależeli od skinienia kapłana sprawującego obrzęd wyroczni. To bardzo inteligentna i wnikliwa obserwacja. Choć łatwo było czynić takie uwagi obserwując z zewnątrz.
W tym kontekście warto również przypomnieć epizod z czasów Karola Wielkiego, gdy w wojnie z Sasami w 772 r. jego wojska zdobyły Heresburg. W tamtejszej świątyni znajdowała się kolumna Irminsul, która według Sasów wspierała niebo. Została ona demonstracyjnie obalona a świątynia ograbiona. To również było wielkim zerwaniem, leczeniem poprzez szok, gdyż mimo świętokradztwa niebo nie zawaliło się na głowy.
Wydaje się więc, że to nie Mieszko bał się tej decyzji, ale jego zwykli poddani. Elita prawdopodobnie przyjęła chrzest wraz ze swoim władcą. Nie wiemy jednak jak wyglądał chrzest ludu. O chrzcie samego Mieszka również nic nie wiemy. Przyszła Polska była analfabetką, a żaden obcy kronikarz lub hagiograf nie pozostawił nam relacji o wydarzeniach 966 r.
Prof. Karol Modzelewski: Wspólnota polityczna istniała już wcześniej. Chrzest w sensie politycznym jest aktem „demolki” – burzenia struktury kultowej, bez której instytucje wspólnotowe takie jak wiec i starszyzna traciły swoją pozycję na rzecz księcia, który stawał się z przywódcy władcą. Oczywiście nie od razu, ale dość szybko, bo zostały usunięte ograniczenia instytucjonalne. Bez chrztu ta przemiana nie byłaby możliwa.
Książę stojący na czele organizacji plemiennej lub plemienia sprawującego hegemonię w ramach większej federacji nie dysponował narzędziami administracyjnego przymusu. Społeczeństwo plemienne znało tylko przymus wywierany na jednostkę przez jej macierzystą wspólnotę. Bywał to przymus okrutny, ale wywierany na zasadzie „wszyscy przeciw czarnej owcy”. Marny był los człowieka, który nie podporządkował się normom uświęconym przez kult i tradycję, ale nie dało się na tej drodze narzucić wspólnocie rygorów nowego ładu. Kolektywistycznej represji podlegał tylko ten, którego ogół uznał za publicznego wroga.
PAP: Był on wykluczany ze wspólnoty…
Prof. Karol Modzelewski: W najbardziej drastycznych przypadkach „stawał się wilkiem”, to znaczy nie było dla niego miejsca wśród ludzi. To była okrutna kara.
PAP: Równoznaczna ze śmiercią.
Prof. Karol Modzelewski: Śmiercią cywilną a w dłuższej perspektywie również fizyczną. Człowiek nie mający wstępu do ludzkich siedzib, żyjący w lesie wśród zwierząt był skazany na śmierć. Każdy zresztą mógł go bezkarnie zabić.
PAP: Chrzest jest więc równoznaczny z powstaniem wspólnoty politycznej…
Prof. Karol Modzelewski: Nie do końca. Wspólnota polityczna istniała już wcześniej. Chrzest w sensie politycznym jest aktem „demolki” – burzenia struktury kultowej, bez której instytucje wspólnotowe takie jak wiec i starszyzna traciły swoją pozycję na rzecz księcia, który stawał się z przywódcy władcą. Oczywiście nie od razu, ale dość szybko, bo zostały usunięte ograniczenia instytucjonalne. Bez chrztu ta przemiana nie byłaby możliwa.
Bali się chrztu ci, którzy wierzyli w tamtych bogów. Nie wiemy czy Mieszko wierzył, bo niemal nic o nim nie wiemy, poza tym że w 965 r. przyjechała do niego Dobrawa, a rok później przyjął chrzest. Reszta jest próbą wyobrażenia jak mogło to wyglądać na podstawie analogii z innych obszarów zachodniej słowiańszczyzny, na których pogaństwo jest bardzo dobrze udokumentowane źródłowo.
Wiele źródeł z tych terenów opowiada również o chrztach, do których wstępem było świętokradcze i szokujące dla wiernych zniszczenie materialnych przedmiotów kultu pogańskiego takich jak sanktuaria i posągi. W dokładnym opisie pochodzącym od duńskiego kronikarza Sakso Gramatyka obserwujemy to wydarzenie oczami tego, kto brał w tym udział, czyli biskupa Absalona. W 1168 r. wyprawa krzyżowa Duńczyków wyruszyła na Arkonę. Absalon był jej kapelanem, „komisarzem politycznym”, który sformułował i przeprowadził decyzje dotyczące losów miasta i jego mieszkańców.
W zamian za ocalenie pokonani zobowiązali się do chrztu. Absalon kierował akcją zniszczenia posągów pogańskich bogów. Duńczycy najpierw zdarli zasłony otaczające obszar najściślejszego sacrum otoczony tabu. Do tej pory nikt nie miał prawa tam wejść. Nawet kapłan zamiatający wnętrze sanktuarium musiał co chwilę z niego wybiegać, aby zaczerpnąć powietrza. Nie mógł skalać swoim oddechem tego obszaru. A w tym momencie weszli tam obcy i zdarli zasłony…
PAP: I nic się nie wydarzyło…
Prof. Karol Modzelewski: Co więcej Duńczycy podcinają nogi posągu bóstwa i przewracają go. Potem zakładają sznur i wywlekają Świętowita na oczach przerażonego tłumu mieszkańców do obozu zwycięzców, gdzie zostaje porąbane na szczapy do rozpałki pod kotłami, w których gotowano zupę dla duńskiego wojska. Był to więc szczyt demonstracyjnego pohańbienia dawnego bóstwa. Jak zapisał Sakso Gramatyk w tłumie Rugian słychać było lamenty wymieszane ze śmiechem. Te drugie, jak zapisał kronikarz, pochodziły od tych, którzy zrozumieli jak głupiemu kultowi dotąd ulegali.
PAP: W tak dramatycznym momencie warto się zastanowić czy nie najprościej zrozumieć decyzje o chrzcie zakładając, że Mieszko musiał być pod wielkim wrażeniem Boga, który jest jedyny, wszechwiedzący i wszechpotężny. Być może on i inni władcy pogańscy chcieli oddawać cześć Bogu potężniejszemu niż ci będący w ich panteonach.
Prof. Karol Modzelewski: To wyjaśnienie w kategoriach czysto psychologicznych, a przez to bardzo ryzykowne. Choć oczywiście musimy wyobrażać sobie sposób myślenia i motywacje działań ludzi, których opisujemy.
W żywotach świętego Wojciecha czytamy o tym czego bali się Prusowie i dlaczego odrzucali chrześcijaństwo. Nie bali się nowego bóstwa, ale wyrzeczenia się starych; bez opieki pogańskich bogów z zasiewów niw wyrośnie zboże, krowy nie będą się cielić, a drzewa nie wydadzą owoców. Oznaczałoby to katastrofę ludu, który odrzucił pomoc swoich opiekunów.
PAP: Ale zaakceptowaliby dołączenie nowego Boga – Jezusa Chrystusa…
Prof. Karol Modzelewski: Tak, to proponowali misjonarzom Pomorzanie, którzy uznawali Chrystusa za potężnego, skutecznego Boga. Wyznawcy „niemieckiego boga” zwyciężają w wojnach, więc Pomorzanie chętnie go przyjmą jako kolejnego w swoim panteonie. Lękiem napawało ich jednak odrzucenie bogów, którzy w ich wierzeniach w ramach swoich kompetencji zapewniali ludziom, że ład natury jest przyjazny człowiekowi.
W jednym z ruskich źródeł czytamy o przysiędze-klątwie na oręż występującej w wielu kulturach pogańskich. Dotyczyła ona Świętosława, ojca Włodzimierza Wielkiego, który zawierał w 971 r. układ polityczno-handlowy z Bizancjum. Ruski książę i jego wojownicy klęli się na Peruna i Welesa, że jeśli złamią przysięgę to zostaną rozsieczeni własnym orężem oraz staną się złoci jak złoto (umrą na żółtaczkę). Oznaczało to straszliwą śmierć. To, że oręż zabijał wrogów, a nie właściciela, poganie zawdzięczali swoim bogom, w tym przypadku Perunowi. Tego się bano.
PAP: Często popełnia się błąd myśląc o małżeństwie Mieszka i Dobrawy w zbyt współczesnych kategoriach. Jak wyglądały takie małżeństwa pomiędzy poganinem a chrześcijanką?
Prof. Karol Modzelewski: W dyplomacji można zrobić wiele rzeczy, które nie mieszczą się w praktyce sakramentów Kościoła. Znów posłużę się analogią z obszaru ruskiego. W 988 r. Włodzimierz I Wielki zdobył bizantyński Chersonez na Krymie. Za sprawą tego wydarzenia jego następca – Włodzimierz Putin twierdził niedawno, że jest to święte miasto rosyjskie. Wówczas Włodzimierz Wielki wchodząc do zdobytego miasta zażądał zawarcia porozumienia z Bizancjum. Być może chciał tak jak inni książęta słowiańscy zostać władcą, a nie jak dotychczas przywódcą. Chciał również, mówiąc współczesnym językiem, zająć miejsce w układzie międzynarodowym jako uznany podmiot polityczny.
Kluczem do porozumienia z Cesarstwem miało być zawarcie małżeństwa z siostrą dwóch panujących wówczas cesarzy – Anną Porfirogenetką. Po ślubie Włodzimierz niemal natychmiast miasto oddał Bizancjum w charakterze wiana ślubnego. Idąc tym tropem Włodzimierz Putin powinien ożenić się z Ukrainką i oddać zagrabiony Krym Ukrainie.
Włodzimierz od razu przyjął chrzest. Małżeństwo było więc zawarte w sposób sakramentalny. Thietmar zauważa jednak, że małżeństwo pomiędzy Mieszkiem a Dobrawą nie miało takiego charakteru. Zostało więc prawdopodobnie zawarte wedle prawa zwyczajowego. Spełnienie tych wymogów i obrzędów pogańskich równało się zawarciu ważnego małżeństwa. Później dopiero Mieszko dopełnił innych sakramentów.
Motywy działań Mieszka i Włodzimierza mogły być jednak podobne. Jednym z nich było przejście od przywództwa wspólnotowego do władztwa książęcego. Do tego konieczne było przyjęcie chrztu. Prawdopodobnie wielką rolę odgrywało w tym założenie, że Bóg chrześcijański jest skuteczny. Poganom nie mieściło się w głowach, że bogowie innych ludów i wspólnot nie istnieją. Zakładali, że można ich wyznawać, ale niedopuszczalne było dla nich odrzucenie swoich własnych bogów.
PAP: Co ciekawe jest to cecha wszystkich pogan, nawet Rzymian.
Prof. Karol Modzelewski: To cecha indoeuropejskiego pogaństwa. Mieści się w schemacie zarysowanym w teorii Georgesa Dumézila.
Prof. Karol Modzelewski: Moim zdaniem Mieszko musiał dokonać tego aktu publicznie lub przynajmniej w otoczeniu najściślejszej elity, aby zademonstrować, że stary kult jest bezsilny. Oczywiście nie wiemy, gdzie dokładnie się to dokonało. Nie dysponujemy śladami zniszczenia sanktuarium pogańskiego, które mogłoby poprzedzać chrzest. Na ziemiach polskich materialne ślady takiego niszczenia pogańskiego sanktuarium mamy tylko z góry Ślęży, gdzie obalono i wywleczono poza obręb sanktuarium potężne posągi kamienne.
Z terenu Rusi mamy również opis obrzędu „abrenuntiatio diaboli” (wyrzeczenia się diabła). W 980 r. Włodzimierz wracając z Chersonezu rozkazuje zniszczyć ustawiony naprzeciwko swojego kijowskiego dworu panteon drewnianych figur bogów z Perunem na czele. Wszystkie poza Perunem figury rozkazuje porąbać i spalić, ale posąg Peruna zostaje obalony, przywiązany do końskiego ogona i wywleczony, aż do Dniepru. Po drodze książęcy drużynnicy bili wleczoną figurę bóstwa kijami, a zgromadzony lud płakał. Wreszcie wrzucono Peruna do Dniepru.
PAP: Jest to ten sam schemat zniszczenia pogańskiego kultu co na zachodniej Słowiańszczyźnie.
Prof. Karol Modzelewski: To ten sam schemat, ale nie powtórzenie wynikające z wędrówki toposu literackiego. Łacińscy duchowni przecież nie znali staroruskiego. Wspólnym źródłem inspiracji dla takich działań oraz ich opisu mógł być wyłącznie Stary Testament.
Według kronikarza zgromadzony lud płakał, bo nie zaznał łaski chrztu świętego, który nastąpił następnego dnia. Ten dzień przerwy służył właśnie wyrzeczeniu się diabła, co było konieczne do przyjęcia chrztu przez całą wspólnotę. Wcześniej wysłannicy Włodzimierza ogłosili, że każdy kto nie przyjmie chrztu będzie wrogiem księcia.
PAP: To również jest rodzaj klątwy…
Prof. Karol Modzelewski: A dokładniej groźba wróżdy pomiędzy „niepokornymi” a księciem. Chrzest odbywał się w rzece. Bizantyńscy duchowni dokonali chrztu ludu, ale nie księcia, który ten obrzęd miał już za sobą, ponieważ został dokonany w Chersonezie.
PAP: Czy nie jest to przesłanka do stwierdzenia, że chrzest Mieszka I odbył się nie w Gnieźnie czy Poznaniu, ale na dworze cesarskim albo w Pradze…
Prof. Karol Modzelewski: Nie sądzę. Gdyby chrzest odbył się na dworze cesarskim to byłby w tym element triumfu i wspomniałby o tym Thietmar. Na dworze Karola Wielkiego ochrzcił się Widukind – pokonany przywódca saskiego buntu. Cesarz podniósł go ze zdroju chrztu świętego. Było to więc potwierdzenie zwycięstwa nad barbarią. Podobny opis mamy w żywocie Metodego, który wzywa wiślańskiego księcia do dobrowolnego chrztu. Mówi mu, że lepiej byłoby gdyby nie był chrzczony pod przymusem. „Tak się też stało” – pisze hagiograf na dowód daru proroczego, jakim dysponował Metody. Wynika z tego, że książę Wiślan został pokonany, wzięty do niewoli i ochrzczony pod przymusem. Z Mieszkiem tak nie było.
Nie ma również powodu, aby Mieszko wybrał się na chrzest do Pragi, ponieważ jego żona była już na jego gnieźnieńskim dworze.
Moim zdaniem Mieszko musiał dokonać tego aktu publicznie lub przynajmniej w otoczeniu najściślejszej elity, aby zademonstrować, że stary kult jest bezsilny. Oczywiście nie wiemy, gdzie dokładnie się to dokonało. Nie dysponujemy śladami zniszczenia sanktuarium pogańskiego, które mogłoby poprzedzać chrzest.
Na ziemiach polskich materialne ślady takiego niszczenia pogańskiego sanktuarium mamy tylko z góry Ślęży, gdzie obalono i wywleczono poza obręb sanktuarium potężne posągi kamienne.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ ls/