Stefan Szolc-Rogoziński był jednym z największych polskich podróżników – mówi PAP Maciej Klósak, który zorganizował wyprawy śladami „polskiego Indiany Jonesa XIX wieku”. Ten podróżnik i etnograf, badacz Afryki, przede wszystkim Kamerunu, urodził się 155 lat temu w Kaliszu.
PAP: W Polsce nie pamięta się o jednym z jej największych podróżników XIX wieku Stefanie Szolcu-Rogozińskim. Tymczasem ponad 130 lat temu wspólnie z przyjaciółmi i naukowcami badał on zachodnią Afrykę, głównie dzisiejszy Kamerun. Proszę powiedzieć kim był Szolc-Rogoziński i co było jego największą zasługą?
Maciej Klósak: Stefan Szolc-Rogoziński był nietuzinkowym przedstawicielem polskiej elity, który w najtrudniejszych dla Polski czasach zaborów, zaledwie kilkanaście lat po Powstaniu Styczniowym, postawił sobie za cel zrobienie wielkiej rzeczy dla Polski i jako Polak. Było to karkołomne zadanie, miał bowiem rosyjski paszport i był oficerem rosyjskiej armii, miał za ojca zamożnego Niemca, a jednak zrezygnował z tych przywilejów i zorganizował prawdziwie polską wyprawę do Afryki. Trudno o wiele podobnych do tej postaw patriotycznych w naszej historii, zwłaszcza wśród ludzi tak młodych. Mówimy bowiem o dwudziestolatku.
Wyprawa ta była perfekcyjnie zorganizowana i przyniosła ciekawe owoce na gruncie odkryć geograficznych i etnograficznych, choć determinacja z jaką kanclerz niemiecki Otto von Bismarck wymazał je z map i literatury pokutuje do dziś. Niewiele ludzi zna bowiem historię największej polskiej wyprawy do Afryki w XIX wieku, bo za taką należy ją uznać. I właśnie ta wyprawa to jego największe zasługa dla polskiej historii.
Ale dla mnie ważna jest jeszcze inna kwestia: dla każdego, kto pozna historię Rogozińskiego, postać ta staje się idolem – uosobieniem patrioty, marzyciela, młodego błyskotliwego organizatora. Był fenomenem wśród odkrywców i podróżników XIX wieku, który umiał wyznaczać najwyższe cele i skutecznie je realizować. To jest jego zwycięstwo i zasługa, że nawet dziś potrafi zarażać pasją do życia i do poznawania.
Maciej Klósak: Miał rosyjski paszport i był oficerem rosyjskiej armii, miał za ojca zamożnego Niemca, a jednak zrezygnował z tych przywilejów i zorganizował prawdziwie polską wyprawę do Afryki. Trudno o wiele podobnych do tej postaw patriotycznych w naszej historii.
PAP: Jakim był człowiekiem? Co Pana zdaniem można powiedzieć o nim samym, jego charakterze m.in. na podstawie książek, które po sobie pozostawił?
Maciej Klósak: Stefan był wizjonerem, a jego odwaga przerastała epokę. Zawsze sobie powtarzam, że gdyby Polska miała kilkudziesięciu podobnych Rogozińskiemu, to być może historia zaborów nie trwałaby aż 123 lata. Cele osiągał dzięki charyzmie, którą przyciągał postaci wybitne jak Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz, Filip Sulimierski, hrabia Benedykt Tyszkiewicz czy hrabia Klemens Branicki. Wszyscy oni widzieli w młodym Rogozińskim niespotykany potencjał. Dosyć powiedzieć, że Sienkiewicz, oczarowany 20-letnim Stefanem, widział jego zamierzenia jakby wyjęte z powieści Juliusza Verne'a.
Taki właśnie obraz rysuje się materiałach, które pozostały po Rogozińskim, choć muszę przyznać, że brakuje mi cały czas naukowego opracowania pod kątem jego oceny psychologicznej. Dziś, po kilkuletniej analizie dokonań Szolc-Rogozińskiego i jego życiorysu, dochodzę do wniosku, że był typem człowieka, dla którego istniały tylko dwa przeznaczenia – spektakularna wieczna sława za życia lub tragiczny koniec. I niestety, po kolejnych życiowych i zawodowych porażkach, musiał skończyć tragicznie.
PAP: Popularyzuje pan postać Szolca-Rogozińskiego i jego dokonań m.in. poprzez organizację wypraw jego śladami do zachodnich wybrzeży Afryki? Skąd ten pomysł?
Maciej Klósak: Istniejące opracowania na temat Szolc-Rogozińskiego nie doszacowują jego walorów i osiągnięć. Myślę, że wynika to z poznania Szolc-Rogozińskiego jedynie przez analizę jego książek i z prostego faktu, że w światowej historii po prostu nie istnieje. Dlatego zależało mi na przejściu jego śladami, aby go w końcu zrozumieć i docenić. I zacząć go promować, bo jest do "obróbki" idealny, nie tylko jako postać historyczna, ale przede wszystkim jako wzór dla młodych – idealista, ale pragmatyk, wizjoner i patriota. Nie szukajmy dobrych wzorców daleko, skoro najlepszy „polski Indiana Jones XIX wieku” jest tak blisko.
Wyprawy Expédition Africaine Rogoziński "Vivat Polonia 2016" i "Kamerun 2014", którymi miałem przyjemność kierować, wpisują się w promocję dokonań Rogozińskiego, choć same w sobie były wyprawami historycznymi. Jako pierwsi powtórzyliśmy afrykańską trasę Stefana Szolc-Rogozińskiego. Miałem szczęście jak on stworzyć wspaniałą ekipę, w której znaleźli się Darek Skonieczko, Władysław Rybiński i Tomasz Grzywaczewski, a także współpomysłodawczyni pierwszej wyprawy z 2014 roku Agata Kosmalska. Naszym aniołem stróżem na ziemi kameruńskiej była nieoceniona konsul Mirosława Etoga. Warto też dodać, że prestiżowy amerykański The Explorers Club nadał tej wyprawie specjalne wyróżnianie Flagi, które w ostatnich dziesięciu latach otrzymało jedynie sześć polskich ekspedycji.
Maciej Klósak: Odwiedziliśmy miejsca dotychczas znane jedynie z książek Szolc-Rogozińskiego, co pozwoliło nam na pewne korekty obrazu XIX-wiecznej Afryki. W ten sposób potwierdziliśmy wielkość wyczynu Szolc-Rogozińskiego.
PAP: Jak przebiegała ta trasa?
Maciej Klósak: W planie wyprawy znalazły się wizyta i badania w Kamerunie, głównie w regionie Limbe i Kumby, ale także wizyta w nigeryjskim Kalabarze. To tam Rogoziński prowadził swoją błyskotliwą grę dyplomatyczną z brytyjskim konsulem Whyte'm, powstrzymując, choć na krótko, skuteczny marsz Niemców po ziemiach zarządzanych przez Polaka.
Na Wybrzeżu Kości Słoniowej, obszar między Assini-Mafia i Krinjabo XIX-wieczni podróżnicy przebyli łodzią, aby ostatecznie dotrzeć z odwiedzinami do króla Amon N'Doufou II, oświeconego starca, który z najwyższymi honorami przyjął europejskich gości. Do tej pory żadna ekspedycja nie powtórzyła tej trasy, nam udało się ją przebyć zgodnie z zachowaną mapą z 1883 roku, którą opracował jeden z towarzyszy naszego bohatera, geolog Klemens Tomczek.
Nasza audiencja u króla Amon N'Doufou V była kopią spotkania Rogozińskiego – upominki z Polski, rozmowy o sytuacji politycznej oraz toasty ginem i whisky. Król podarował nam dwutomowy opis historii ludu Sanwi i ryciny z czasów wizyty Rogozińskiego. Z kolei pobyt w Monrovii, stolicy Liberii, był podkreśleniem wagi, jaką Stefan Szolc-Rogoziński przykładał do wizyty w tym kraju, wówczas pierwszym wolnym skrawkiem afrykańskiej ziemi. Warto przypomnieć, iż Polacy byli wówczas podejmowani przez prezydenta Liberii Alfreda Russella.
Podczas wcześniejszej wyprawy w 2014 roku odwiedziliśmy wyspę Bioko, za czasów Szolc-Rogozińskiego nazywana Fernando Poo, która w 1883 roku była punktem wypadowym Polaków na kontynent afrykański, a także Gabon, gdzie udało nam się potwierdzić miejsce pobytu Rogozińskiego i Janikowskiego w 1884 roku – to nowa informacja niepodawana w istniejących materiałach historycznych.
Podsumowując, odwiedziliśmy miejsca dotychczas znane jedynie z książek Szolc-Rogozińskiego, co pozwoliło nam na pewne korekty obrazu XIX-wiecznej Afryki. W ten sposób potwierdziliśmy wielkość wyczynu Szolc-Rogozińskiego i pierwszy raz mogliśmy tego dokonać inaczej niż w czysto akademickiej dyskusji na bazie literatury.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)
nno/