Dla Polski Ludowej NATO to były dwa demony - Stany Zjednoczone, ale przede wszystkim Republika Federalna Niemiec. Straszenie rewanżystami z Bonn i imperialistami z Waszyngtonu miało wymiar socjotechniczny - mówi PAP dr hab. Piotr Osęka, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
PAP: Rok 1949, powstaje Sojusz Północnoatlantycki. Co to oznacza dla władz komunistycznych w Związku Sowieckim i jego krajach satelickich?
Piotr Osęka: Z punktu widzenia władz komunistycznych powstanie NATO było tak naprawdę zalegalizowaniem już istniejącego stanu rzeczy, czyli podziału Europy na dwie strefy wpływów - amerykańską i sowiecką. Ale NATO było również wyraźnym sygnałem dla Józefa Stalina i Związku Radzieckiego, że Ameryka zamierza bronić swoich interesów w Europie przed narastającym zagrożeniem sowieckim.
Rok 1949 to przecież okres, w którym "żelazna kurtyna" staje się coraz mocniejsza. Widać było wyraźnie, że Rosja przygotowuje się do wojny. Przestawia przemysł, także w krajach satelickich, na potrzeby produkcji zbrojeniowej, od sierpnia dysponuje już technologią produkcji bomby atomowej. To jest też ten okres, kiedy Stalin myśli o tym, by dokończyć to, co zaczęła Armia Czerwona w roku 1944, czyli swój wielki marsz na Zachód. Los sprawił jednak, że ZSRR wszedł w konflikt na Dalekim Wschodzie i ta konfrontacja ze Stanami Zjednoczonymi miała miejsce w Korei. Ostatecznie tam się Sowietom nie udało, co skłoniło Stalina do ponownej zmiany planów. Na szczęście w 1953 roku - Stalin umiera i w związku z tym nie może tych swoich planów podboju świata zrealizować.
Piotr Osęka: Dla Polski Ludowej NATO to były dwa demony - Stany Zjednoczone, ale przede wszystkim Republika Federalna Niemiec, która dołącza do sojuszu dopiero w 1955 r., ale już wcześniej pod kierunkiem Amerykanów prowadzi prace nad odbudową swoich sił zbrojnych. To, że zachodnie Niemcy mogły w ramach sojuszu NATO mieć własną armię, przedstawiane było przez propagandę PRL jako odrodzenie hitleryzmu.
PAP: Jak propaganda komunistyczna w Polsce reagowała na powstanie NATO?
Piotr Osęka: Propaganda krajów bloku sowieckiego, w tym Polski Ludowej, była oczywiście podporządkowana wytycznym Moskwy. Przedstawiała powstanie NATO jako "narodziny nowej imperialistycznej hydry i jako kolejny dowód na wrogie knowania amerykańskich imperialistów".
Co ważne, NATO nie było przedstawiane jako jednolity twór, ale jako konglomerat państw, z których jedne były groźniejsze, a inne mniej. Dla Polski Ludowej NATO to były dwa demony - Stany Zjednoczone, ale przede wszystkim Republika Federalna Niemiec, która dołącza do sojuszu dopiero w 1955 r., ale już wcześniej pod kierunkiem Amerykanów prowadzi prace nad odbudową swoich sił zbrojnych. To, że zachodnie Niemcy mogły w ramach sojuszu NATO mieć własną armię, przedstawiane było przez propagandę PRL jako odrodzenie hitleryzmu. Stąd te wszystkie karykatury, które pokazywały hitlerowców ze znakami dolara na ramieniu, a także inne tego typu kombinacje satyryczne, łączące w jedno Trumana z Adenauerem, Goebbelsem i Hitlerem. To na przykład znany Cyrk Trumanillo, który na obchodach 1 maja w Warszawie był rodzajem prześmiewczej parady. Pokazywano na niej kukły "podżegaczy wojennych", a wśród nich Trumana, który trzymał w rękach marionetkę Adenauera, a ten z kolei miał bombę, oczywiście bombę atomową, ale z napisem cyklon B.
PAP: Kto zajmował się tworzeniem propagandy?
Piotr Osęka: Funkcjonowaniem propagandy w PRL-u zajmowała się specjalna komórka w Komitecie Centralnym PZPR i patronujący jej sekretarz KC. Miała ona różne nazwy, także zmieniające się kompetencje, przez długie lata był to Wydział Propagandy KC PZPR. Prace polegały na zwoływaniu na odprawy w KC redaktorów naczelnych wszystkich pism w Polsce, także redaktorów telewizyjnych i przedstawianiu im aktualnych wytycznych. Mówiono o czym mają informować społeczeństwo, co i jak przedstawiać, co podkreślać. Kogo przestać atakować, na przykład w związku z wizytą w jakimś kraju polskiej dyplomacji. Ale jeżeli Ameryka nakładała jakieś sankcje na Polskę, to oczywiście wytyczne były takie, by władze amerykańskie chłostać bez litości. I równolegle odpowiednie instrukcje dostawała cenzura, która wiedziała jakie kwestie eliminować z obiegu publicznego, gdyby trafiły one gdzieś do prasy, telewizji czy widowisk publicznych.
PAP: Podstawowym kłamstwem propagandowym było przedstawianie Paktu Północnoatlantyckiego jako sojuszu zawiązanego nie w celu obrony, ale agresji wobec bloku sowieckiego. Najczęstsze frazy formułowane pod adresem NATO mówiły o tym, że to "imperialistyczne zagrożenie", "przeciwnicy pokoju" czy "prowokatorzy i podżegacze wojenni".
Piotr Osęka: Fikcję propagandową, że to NATO jest agresorem, że to NATO jest podżegaczem wojennym i pod rządami Ameryki dla korzyści terytorialnych Niemiec zachodnich zamierza rozpocząć wojnę, podtrzymywano nawet na poziomie planowania wojskowego. A to przecież były dokumenty tajne i poufne. Wszystkie ćwiczenia sztabowe wojsk Układu Warszawskiego zakładały odparcie ataku NATO. To było jednak o tyle zabawne, że ten scenariusz ćwiczeń przewidywał, że po krótkim i bardzo nieskutecznym ataku wojsk NATO z kierunku Berlina, natychmiast następuje wielkie, zmasowane kontruderzenie wojsk Układu Warszawskiego. Niby przypadkowo dywizje pancerne są już przygotowane i broniąc krajów socjalistycznych odrzucają przeciwnika najpierw nad Ren, a później wchodzą daleko w głąb zachodniej Europy.
PAP: W kolejnych dekadach propaganda wobec NATO stopniowo się zmienia...
Piotr Osęka: Propaganda komunistów wobec Paktu Północnoatlantyckiego wpisana była w kontekst wydarzeń globalnych i polityki zagranicznej Związku Radzieckiego. Tak zwane odwilże przeplatały się z gwałtownymi zaostrzeniami sytuacji międzynarodowej. Na przykład w ślad za Związkiem Radzieckim Polska gwałtowniej "walczy" z NATO w 1962 roku, kiedy jest kryzys kubański, a także w 1968 roku, kiedy jest inwazja na Czechosłowację. Propagandyści starali się przekonać Polaków, że inwazja ta ma bronić Czechosłowacji przed przeciągnięciem jej na stronę NATO i podbiciem przez Niemcy zachodnie.
PAP: Mimo tych zmian propaganda PRL w jednej rzeczy pozostawała niezmienna - stosunku do Niemiec. W kronice filmowej 20 lat po powstaniu NATO słyszymy, że to przede wszystkim przyłączenie się RFN do NATO w 1955 roku destabilizuje sytuację polityczną w Europie.
Piotr Osęka: Niemcy zachodnie rzeczywiście pozostawały tym największym straszakiem dla Polaków. Było to szczególnie mocno obecne w myśli politycznej Władysława Gomułki, który uznał, że rewizjonizm zachodnioniemiecki jest najgroźniejszym obliczem NATO. Propaganda straszyła, że uzbrojeni Niemcy, wspierani przez Amerykanów odbiorą zachodnie ziemie Polski Ludowej, czyli tzw. Ziemie Odzyskane. Propagandziści zresztą dobrze wiedzieli co robią, bo przecież kilka czy kilkanaście lat po wojnie to Niemcy, a nie odlegli Amerykanie, wydawali się Polakom największym zagrożeniem. Władza komunistyczna zdawała sobie sprawę, że straszak amerykański jest mało wiarygodny, natomiast ten niemiecki miał być skutecznym narzędziem indoktrynowania społeczeństwa.
Trzeba pamiętać, że o ile ta propaganda antynatowska na pierwszym planie pokazywała Niemcy czy Stany Zjednoczone, to już zdecydowanie łagodniej traktowała Francję czy choćby Wielką Brytanię. To były kraje, w których - jak przekonywali komuniści - istnieją nurty postępowe, być może kiedyś dojdą one do władzy. Kraje, które mogą być z nami sprzymierzone. Na przykład podczas wizyty w Warszawie gen. Charlesa de Gaulle'a w 1967 roku Francja była przedstawiana jako zupełnie dobry kraj, który w gruncie rzeczy żadnej wojny nie chce i wręcz kłóci się o to z Amerykanami.
Piotr Osęka: Fikcję propagandową, że to NATO jest agresorem, że to NATO jest podżegaczem wojennym i pod rządami Ameryki dla korzyści terytorialnych Niemiec zachodnich zamierza rozpocząć wojnę, podtrzymywano nawet na poziomie planowania wojskowego. A to przecież były dokumenty tajne i poufne. Wszystkie ćwiczenia sztabowe wojsk Układu Warszawskiego zakładały odparcie ataku NATO.
PAP: W przypadku Francji propaganda triumfowała zwłaszcza w 1966 roku, gdy okazało się, że kraj ten wychodzi ze struktur NATO.
Piotr Osęka: Wyjście Francji z NATO było pokazywane jako dowód rozłamu bloku państw zachodnich, i że tylko Niemcy zachodnie służą Stanom Zjednoczonym, natomiast pozostałe kraje europejskie chcą się z tego sojuszu wyłamać.
PAP: Liczono nie tylko na rozłamy wśród państw NATO, ale również wewnątrz samych społeczeństw. Władze zachodnich krajów były przedstawiane jako ogarnięte "psychozą wojny" i przeciwstawiane "słusznemu oporowi" dążących do pokoju obywateli.
Piotr Osęka: Bez wątpienia władze Polski Ludowej liczyły na jakieś rozłamy wewnętrzne po stronie Zachodu. Podam pewną ciekawostkę. W styczniu 1968 roku w ramach manewrów wojskowych w Polsce opracowano m.in. fikcyjne egzemplarze gazety na wypadek rozpoczęcia wojny. Opowiadano tam o naszych błyskawicznych zwycięstwach, o tym, że atak wrażych imperialistów amerykańskich i zachodnioniemieckich na miłujące pokój NRD został odparty, a nasze czołgi idą już na Monachium. I podawano też, że w tym samym czasie we Francji i w Anglii trwają wielkie protesty przed ambasadami amerykańskimi, bo społeczeństwa tych krajów są oburzone i nie chcą stać po stronie imperialistów.
Z drugiej strony trzeba pamiętać, że propaganda w PRL wymierzona była w opozycję demokratyczną w Polsce i oskarżała jej działaczy o pracę dla zachodnich wywiadów. Głoszono też, że Radio Wolna Europa jest tak naprawdę elementem wojny psychologicznej CIA i przygotowywaniem do nadchodzącej wojny światowej. Krótko mówiąc chodziło o to, by pokazać, że opozycja to są zdrajcy, ponieważ współpracują z wrogim obozem wojskowym. I to szczególnie dużego impetu nabrało w latach 80., gdy tak widoczna stała się opozycyjna Solidarność.
PAP: Początek lat 80. to także jeden z najostrzejszych kryzysów międzynarodowych i ożywienie propagandy wobec NATO.
Piotr Osęka: Stany Zjednoczone podjęły wówczas strategiczną decyzję o rozmieszczeniu w Europie rakiet nuklearnych średniego zasięgu: Pershing i Cruise. Wspólnie stanowiły one bardzo duże zagrożenie dla europejskiej części Związku Radzieckiego, ponieważ mogły tam bardzo szybko dolecieć i siać ogromne spustoszenia, a tym samym udaremnić atak odwetowy. Z punktu widzenia radzieckich sztabowców była to bardzo groźna sytuacja i oznaczała dla nich, że NATO szykuje się do wojny. Nawiasem mówiąc, w 1983 roku na tyle źle odczytali oni manewry wojsk NATO, że już niewiele brakowało, aby do tej wojny rzeczywiście doszło.
To wszystko oczywiście przekładało się na niezwykle ożywioną propagandę antynatowską. Na ulicach polskich miast można było zobaczyć plakaty przedstawiające Ronalda Reagana w stroju kowboja czy Konrada Adenauera w płaszczu krzyżackim, czyli propagandyści znowu eksploatowali ten niemiecko-amerykański sojusz, który ma Polsce zagrozić. Ale jednocześnie pokazywano ruchy pokojowe w Europie zachodniej. Bo tam były ogromne protesty przeciwko rozlokowywaniu tych rakiet pod bazami wojskowymi, zwłaszcza w Niemczech zachodnich, ale też w Anglii i we Włoszech, gdzie zgromadziły się setki tysięcy manifestantów i tym manifestantom władze PRL-u bardzo energicznie kibicowały. Pokazywały jak policja rozpędza te manifestacje, jak pałuje i polewa wodą ich uczestników. Oczywiście w tym samym czasie nie pokazywano jak milicja w Polsce Ludowej brutalnie traktuje manifestantów w rocznicę 3 maja czy 13 grudnia na ulicach Warszawy, Krakowa czy Gdańska.
PAP: Czemu służyło przedstawianie NATO jako wroga?
Piotr Osęka: Straszenie rewanżystami z Bonn i imperialistami z Waszyngtonu miało wymiar socjotechniczny. Chodziło o mobilizowanie społeczeństwa przeciwko wyimaginowanym wrogom, a tym samym jego podporządkowywanie. Ważne też było uzasadnianie bardzo dużego wysiłku zbrojeniowego, bo przecież PRL przez dziesięciolecia go ponosiła, oczywiście kosztem dużych wyrzeczeń gospodarczych. Była to przecież mobilizacja wojska, poborowych, całej tej uciążliwej i skomplikowanej maszynerii wojskowej, która utrzymywała ogromną, liczącą ponad 300 tysięcy osób armię, i to w stanie nieustannie wzmożonej gotowości.
To wszystko propaganda uzasadniała koniecznością obrony polskich granic przed atakiem NATO. Ale znów chodziło bardziej o atak niemiecki, ponieważ władze PRL-u zdawały sobie sprawę, że nastroje społeczne są przychylne Amerykanom. Krążył nawet dowcip o tym, w jaki sposób odzyskać szybko niepodległość. Otóż należało wypowiedzieć wojnę Ameryce i poddać się następnego dnia.
Piotr Osęka: Straszenie rewanżystami z Bonn i imperialistami z Waszyngtonu miało wymiar socjotechniczny. Chodziło o mobilizowanie społeczeństwa przeciwko wyimaginowanym wrogom, a tym samym jego podporządkowywanie. Ważne też było uzasadnianie bardzo dużego wysiłku zbrojeniowego, bo przecież PRL przez dziesięciolecia go ponosiła, oczywiście kosztem dużych wyrzeczeń gospodarczych.
To dobrze oddawało ducha bojowego polskiego społeczeństwa w okresie PRL-u, dlatego też władze próbowały to zmienić, co w pewnych grupach na pewno się udawało. Z pewnością autentyczne były wybuchające co jakiś czas paniki wojenne. Każde zaostrzenie sytuacji międzynarodowej w latach 60., 70. i 80., na przykład kryzys kubański, wojna sześciodniowa w Izraelu czy wojna w Wietnamie, prowadził do masowego wykupywania takich towarów jak kasza, makaron, mydło, świece.
Ludzie rzeczywiście tej wojny się bali i mieli rację. Pamiętajmy, że scenariusz III wojny światowej przewidywał, że ogromne masy wojsk pancernych Układu Warszawskiego prą na Zachód, a towarzyszą im taktyczne wymierzone w zachodnie miasta uderzenia nuklearne. Jednocześnie wiedziano, że NATO będzie chciało ten przemarsz zablokować i odpowie uprzedzającymi uderzeniami swoich bomb atomowych, zwłaszcza w Polsce, w rejonach węzłowych punktów komunikacyjnych. W scenariuszu III wojny światowej Polska stawała się nuklearną pustynią.
PAP: Podsumowując, można powiedzieć, że mimo tych zagrożeń propaganda wobec NATO i Zachodu nie okazała się zbyt skuteczna.
Piotr Osęka: Istotę tej propagandy można sprowadzić do pewnej anegdoty. Na początku lat 50. władze zaprezentowały w Warszawie wystawę "Oto Ameryka", która miała przedstawiać różne okropieństwa życia w Stanach Zjednoczonych, m.in. odrażający styl życia Amerykanów. I okazało się, że na tę wystawę szły tłumy, frekwencja była niesamowita, ale nie dlatego, że ludzie chcieli napawać się oburzeniem wobec "amerykańskich imperialistów", ale dlatego że chcieli, choć przez chwilę, popatrzeć na ten lepszy świat, "dotknąć" go przez szyby gablot ekspozycji.
Propaganda w PRL-u wobec Zachodu była zatem z góry skazana na porażkę, bo była straszeniem światem, za którym ludzie tęsknili. Ludzie migrowali na Zachód, widzieli jak tam jest, powszechna była tęsknota za światem dóbr materialnych, przecież każda para dżinsów przywożona z Zachodu stawała się w Polsce relikwią, a młodzież kolekcjonowała puszki po piwach. Zatem w szerszym kulturowym rozumieniu ta wojna propagandowa z NATO była przegrana już w momencie startu.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ mjs/ ls/ mhr/