Marian Hemar pisał: „Są wśród nas ludzie, […] którzy […] Polubili ład, spokój, bezpieczeństwo obywatela w tym ustroju [czyli systemie brytyjskim – P. Ch.]. Polubili obojętność obywatela w stosunku do państwa i do rządu”. Dawało to błogosławioną możliwość zajęcia się sobą, skupienia się na życiu, nawet na jego bardziej – chciałoby się rzec – banalnych, czy prozaicznych formach.
Niemały wpływ na rozwój takiej potrzeby wywierała trauma przeżyć wojennych – zsyłki, obozy, walka zbrojna, a także późniejsza tułaczka i poczucie tymczasowości. W miarę osadzania się w nowym miejscu coraz bardziej przejmowano tubylcze zwyczaje. Dbano o zachowanie pewnego rodzaju higieny ducha, wyrażającej się w uprawianiu hobby, z których pielęgnowanie własnego ogródka (dosłownie i w przenośni) potraktować można za najbardziej angielskie.
Niektóre oznaki takiej postawy zaskakiwały: „Chociaż w swoim dość długim życiu nigdy z pszczelarzami się nie zetknąłem, po poinformowaniu mnie przez p. [Wacława] Borkowskiego, że jego przyjaciel uprawia pszczelarstwo w Londynie, zainteresowało mnie to bardzo, boć pszczelarstwo na terenie Londynu to chyba nie lada curiosum” – pisze Stefan Korgul w artykule "Pszczoły i miód w Londynie", który ukazał się na łamach „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” 9 września 1965 roku. „Umówiliśmy się i uprzejmy informator zawiózł mnie na miejsce pasieki, gdzie z prawdziwą przyjemnością przekonałem się, że w powiedzeniu: +Dla Polaków nie ma rzeczy niemożliwych+ jest dużo prawdy” – kontynuuje.
Dzień był świąteczny, na szczęście pogodny. Obaj panowie zastali „p. Słabasia przy pracy w pasiece. W powietrzu roiło się od pszczół, a promienie słońca ozłacały skrzydełka tych jakże pożytecznych owadów, które wedle twierdzeń pszczelarzy nie giną, lecz umierają jak człowiek”. Spotkany entuzjasta – jak wielu Polaków – po kampanii wrześniowej i niewoli niemieckiej przybył do Anglii, aby rozpocząć nowe życie.
„Początek nie był łatwy, ale trzeba przyznać, że szczęście mu dopisało – dziś ma rodzinę, dwóch dobrze uczących się synów, z których jeden rozpoczyna studia uniwersyteckie, żona prowadzi małą, ale dobrze prosperującą kawiarnię, a on sam jest samodzielnym przedsiębiorcą transportowym, do tego własny dom i ogród pełen kwiatów”.
Pan Słabaś – niestety nie znamy jego imienia – „jako mały chłopiec pomagał ojcu w pracach w pasiece i wtedy to mały góralczyk rozmiłowany w górach, rozmiłował się i w pszczołach”. Zaczytywał się w książkach księdza Jana Dzierżonia (1811–1906), ojca współczesnego pszczelarstwa. Z nich czerpał wiedzę i coraz większe uwielbienie dla bartnictwa – „mając obecnie odpowiednie warunki, marzył o własnej pasiece, ale cóż, wszak to Londyn...”.
Okazało się, że metropolia ta bywa miejscem spełnienia najrozmaitszych pragnień – „Oto przed rokiem dowiedział się, że pewien starszy Polak wyjeżdżający z Anglii na stałe do Polski, ma do sprzedania 20 uli […]. Skwapliwie skorzystał z okazji i kupił je. Przerobił na typ angielski (polski […] nie nadaje się do tutejszego klimatu), dokupił dalszych 6 i obecnie jego pasieka posiada 26 uli”.
Pszczołom – jak dalej czytamy – poświęca cały swój wolny czas, „a jest koło czego chodzić”. Sporadycznie pomaga mu syn. Traktuje swoje zajęcie jako hobby, które jednak prócz zadowolenia daje także i korzyści materialne. „W tegorocznym kapryśnym lecie, zbiór miodu wyniósł ponad 600 funtów. Ze zbytem nie miał żadnych trudności. Cały zbiór skupił Harrods, płacąc cenę wyższą niż za miód sprowadzany z Polski. Harrods zastrzegł sobie pierwszeństwo w dalszych dostawach w każdej ilości. Wydaje mi się, że Harrods to najlepszy dyplom pszczelarski dla p. Słabasia”.
Drugim – poznanym przez autora artykułu emigrantem uprawiającym bartnictwo dla własnej przyjemności, nie dla zysku – jest ppłk Antoni Dusza. „Też góral, kawaler Orderu Virtuti Militari IV i V klasy oraz wielu innych odznaczeń, były +Szczur+ Tobruku, który zakończywszy chlubnie dowodzenie batalionem w kampanii włoskiej, +dowodzi+ obecnie pszczołami. Pszczelarstwo nie jest mu obce, bo i on w chłopięcych latach pomagał ojcu w pracach w dużej pasiece […]. Jego […] nie jest duża, […] a zaczęło się od zebrania roju pszczół, który osiadł na murze Imperial College”. Z postacią pułkownika Duszy spotykamy się również w 1967 roku, kiedy jako ostatni dowódca 3-go Baonu Strzelców Karpackich organizuje uroczyste przekazanie – nadanego przez gen. Władysława Andersa – orderu Virtuti Militari swemu oddziałowi.
Antoni Dusza od 1960 roku do śmierci w 1978 pełni także funkcję prezesa Związku Podhalan w Wielkiej Brytanii.
Nie koniec to jednak miodowej sagi: „U p. Pułkownika poznałem jego przyjaciela p. Stanisława Anisarewicza, również pszczelarza z zamiłowania. Ma on nieco lepsze warunki […], gdyż jest właścicielem małej farmy w Kent, miło nazwanej +Kurzą Stopką+. Obaj […] pomagają sobie wzajemnie, a zebrany miód zużywają na własne potrzeby i na osłodzenie życia przyjaciołom”.
Oko Stefana Korgula wyławia jeszcze jednego pasjonata. Jest nim „niejaki p. Sztajnke (przepraszam, jeżeli źle napisałem), który jako fachowiec założył swojemu koledze pasiekę składającą się z 25 uli. Jak z tego wynika, być może, na terenie Londynu znajduje się kilku lub nawet kilkunastu pszczelarzy, więc p. Słabaś nie jest osamotniony” – kończy optymistycznie autor. Znając energię Wychodźstwa do zrzeszania się, aż dziw, że nie stowarzyszyli się oni we własnej organizacji.
W tej przyrodniczej konwencji, wiążącej się z zainteresowaniami emigracji, mieści się bardzo wśród niej popularna, 200-stronicowa książka Mariana Korewo pt. "Kwiaty i trawnik. Poradnik ogrodniczy" (wydana przez Polską Fundację Kulturalną w 1972 roku). Jej twórca przez wiele lat prowadził stały kącik konsultacji ogrodniczych w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza”. Generał brygady Marian Korewo (1892–1977) był artylerzystą, przedwojennym absolwentem francuskiej Wyższej Szkoły Wojennej, redaktorem „Przeglądu Artyleryjskiego”.
Jeszcze jako major został współautorem innego zgoła przewodnika – "Vade-mecum dla prac taktycznych artylerii". Podczas wojny pełnił – wśród innych – funkcję dowódcy dyonu i 2 Pułku Artylerii Ciężkiej w 1 Dywizji Pancernej oraz artylerii dywizyjnej 5 Kresowej Dywizji Piechoty w 2 Korpusie. Po przymusowej demobilizacji obudziły się w nim inne – bardziej pokojowe – pasje. Piastował stanowisko prezesa Stowarzyszenia Rolników Polskich i współredagował w 1972 roku monumentalną (537 stron!) „pamiątkową książkę rolników polskich w Wielkiej Brytanii 1945–1970” pt. "Plon". W agrarnym nurcie swego życia pozostawał również teoretykiem – będąc w latach 1971/1972 członkiem Komisji Biologicznej Wydziału Przyrodniczego Polskiego Towarzystwa Naukowego na Obczyźnie. Kwiaty i armaty…
W „Komunikacie” Gminy Polskiej Londyn-Południe w 1966 roku w rubryce „Z cyklu: Wiadomości ogrodnicze”, M. M. (Mira Michalewicz?) składa deklarację pod uroczym tytułem – "U mnie rosną poziomki". Po uwagach, że przed wojną owoce te były produktem leśnym i nie uprawiano ich, pisze: „Moja przyjaciółka przywiozła z Kraju i podarowała mi trzy krzaczki tzw. poziomnika. Z sentymentem, dla przyjemności, ale bez przekonania posadziłam w ogródku, raczej w cieniu nie licząc na jakąkolwiek korzyść. Ku memu zdziwieniu i zadowoleniu rozrosły się już w następnym roku i zakorzeniły się nie tylko na grzędzie, ale na ścieżce i trawniku. Kwitną i owocują – w przeciwieństwie do truskawek – całe lato i jesień. Jagody duże, o zapachu, jaki pamiętam z Polski”. Jaki pamiętam z Polski…
Wykorzystano cytaty i informacje zawarte w: M. Hemar, Awantury w rodzinie, Londyn 1967, s. 98, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” nr 215, 9 września 1965, „GPL-P. Komunikat” nr 18, wrzesień, 1965. 10-lecie Istnienia i 5-lecie Rejestracji Gminy Polskiej Londyn-Południe, T. Kryska-Karski, S. Żurakowski, Generałowie Polski Niepodległej, Londyn 1976, s. 90–91, W. Wnuk, Pamięci Antoniego Duszy, „Podhalanka. Pismo Związku Podhalan”, Ludźmierz, nr 1 (23), 1991, s. 7–10, „GPL-P. Komunikat” nr 23, grudzień 1966.
Paweł Chojnacki
Źródło: Muzeum Historii Polski