Niszczenie Warszawy dokonuje się w tragicznych okolicznościach rękoma Polaków, „małoletnich bandytów”, przy bierności aliantów zachodnich i po myśli Stalina - takie informacje o Powstaniu Warszawskim rozgłaszała od sierpnia 1944 roku niemiecka propaganda, sterowana przez jednego z najbliższych ludzi Hitlera – Josepha Goebbelsa.
Oskarżeniom pod adresem powstańców, polskich władz emigracyjnych w Londynie, aliantów zachodnich oraz Związku Sowieckiego, towarzyszyła rzekoma troska o rujnowane bezmyślnie miasto, los setek tysięcy bezbronnych mieszkańców, a także zapewnienie, że niemieccy żołnierze zachowują się w Warszawie „bardzo przyzwoicie”.
„Powstanie? To błogosławieństwo”
W opinii Reichsfuehrera SS Heinricha Himmlera, wybuch Powstania Warszawskiego, paradoksalnie, był Niemcom na rękę. Gdy tylko wieść o wybuchu walk dotarła do Berlina, Himmler oznajmił Hitlerowi: „Mój Fuehrerze, pora jest dla nas niezbyt pomyślna. Z punktu widzenia historycznego jest błogosławieństwem, że Polacy to robią. Po pięciu, sześciu tygodniach wybrniemy z tego. A po tym Warszawa, stolica, głowa, inteligencja tego byłego 16-17-milionowego narodu Polaków będzie zniszczona, tego narodu, który od 700 lat blokuje nam Wschód i od czasu pierwszej bitwy pod Tannenbergiem leży nam w drodze. A wówczas historycznie polski problem nie będzie już wielkim problemem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, ba, nawet już dla nas”.
Na reakcję wodza III Rzeszy nie trzeba było czekać – już 1 sierpnia polecił zabijać każdego mieszkańca Warszawy, bez wyjątku na płeć czy wiek. „Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy” – nakazywał Hitler. Od wypełnienia w całości tego rozkazu uchylił się później gen. Erich von dem Bach-Zelewski, który przybył do ogarniętego walką miasta najprawdopodobniej 5 sierpnia. Stał na czele sił niemieckich, które skierowano do walki z powstańcami – zanim Niemcy przyznali im prawa kombatanckie (pod koniec września), nazywano ich wprost „bandytami”.
Zachowanie Niemców – „nadzwyczaj poprawne”
„W Warszawie w postaniu chwyciło za broń 20 000 insurgentów. Zostali całkowicie wycięci w pień. Polski ruch podziemny złożył wielką daninę krwi i tymczasem można go spisać na straty. To przede wszystkim Kałmucy, których użyliśmy, siali ogromne spustoszenia, dopuszczając się bestialstwa i gwałtów na kobietach. Natomiast niemieccy żołnierze i funkcjonariusze policji zachowywali się nadzwyczaj poprawnie” – pisał niemiecki minister propagandy i oświecenia publicznego Joseph Goebbels 18 sierpnia.
Realizując nazistowską politykę informacyjną nastawioną na odpowiedni skutek psychologiczny, celowo wielokrotnie wprowadzał niemieckie społeczeństwo w błąd (za pomocą prasy i radia) twierdząc, jakoby powstanie w Warszawie zostało zdławione już po kilku dniach. 5 sierpnia pisał, że jest szansa na pokonanie powstańców w ciągu nadchodzących dwóch dni. Dokładnie miesiąc później, 5 września, zanotował, że powstanie warszawskie w istocie dobiegło końca, a „polscy nacjonaliści” odnieśli ku uciesze Stalina całkowitą porażkę.
Intencją okupantów było nie tylko przekonanie polskiego społeczeństwa o bezsensie walki czy skłócenie cywilów z żołnierzami AK. Sporą rolę w propagandzie pełniły także hasła mówiące o tym, że powstanie przekreśliło względny dobrobyt, jakiego przeciętny Polak miał doświadczać „za Niemca”.
To właśnie on miał – w opinii szefa propagandy III Rzeszy – najwięcej skorzystać na wybuchu walk w Warszawie. Sowiecki dyktator nie przyszedł Polakom z pomocą Polakom, choć – jak pisał autor „Dzienników” – oczekiwały tego polskie władze emigracyjne w Londynie. Fakt ten miał sprawić, że na ulicach Warszawy dokonywała się właśnie rzeź „polskiej arystokracji i obozu narodowo-polskiego”.
„Jakkolwiek by było, jedno jest pewne, że wpędzanie polskiego ruchu podziemnego pod gąsienice niemieckich czołgów to również z punktu widzenia strony wrogiej zbrodnia polityczna pierwszej klasy. W ten sposób polskich ruch oporu zostanie bowiem zmieciony z powierzchni ziemi” – relacjonował Goebbels 17 sierpnia.
Nie uchylał się od oceny, winiąc za rozwój wydarzeń bierność Zachodu i polityczne wyrachowanie Stalina. „Sprawa Warszawy jest już teraz omawiana przez nas w prasie. Rozdzielamy sprawiedliwie winę po obu stronach; oskarżamy zarówno Anglików, jak i bolszewików. Bez wątpienia bowiem obie strony, działając cynicznie i bez skrupułów, popchnęły do tej krwawej łaźni zarówno polskich emigrantów w Londynie, jak też polską radę narodową. To może być dla nas tylko przyjemna rzecz, albowiem w Generalnym Gubernatorstwie nowe powstanie tak szybko nie wybuchnie. Warszawski przykład odstrasza wszystkich naśladowców” – czytamy w „Dziennikach” pod datą 18 sierpnia.
Tego samego dnia organ prasowy partii narodowosocjalistycznej „Volkischer Beobachter” donosił o „szatańskiej grze” między Londynem a Moskwą, które „podburzają Warszawę do powstania i pozostawiają ją na łasce losu”. Podkreślono, że Churchill i Stalin złożyli Polakom nic nie znaczącą obietnicę przyjścia z pomocą. Tymczasem w rzeczywistości bolszewicy, przy milczeniu państw zachodnich, mieli dążyć do podstępnego opanowania Europy.
Nazajutrz, 19 sierpnia, „Volkischer Beobachter” wspominał o powstańcach jako o niedoświadczonych przestępcach, których wiek nie przekraczał 21 lat. Nieprzemyślany zryw został – jak informowano – chłodno przyjęty przez mieszkańców miasta.
„Nie mam żadnego współczucia dla Polaków”
Propagandziści III Rzeszy nie tylko usiłowali skrzętnie ukrywać niemieckie zbrodnie na mieszkańcach miastach, ale zacierali też prawdę o dokonywanych przez Wehrmacht z premedytacją zniszczeniach w zabudowie miejskiej. Jak tłumaczyli, w gruncie rzeczy Polacy sami sobie byli winni. Uwypuklano też rzekomo dobrą wolę Niemców, proponujących zawieszenie broni na warunkach kombatanckich.
Szef propagandy donosił o raportach mówiących nawet o 200 tys. ofiar cywilnych w Warszawie, uznając te szacunki za „grubą przesadę”. „Nie mam żadnego współczucia dla Polaków. Zrobiliby lepiej, gdyby się powściągnęli. Gdyby powstanie stało się sukcesem, z pewnością odnotowalibyśmy powstanie na całym jeszcze przez nas okupowanym obszarze Polski. Po tym, jak pucz w Warszawie tak żałośnie się załamał, tego rodzaju niebezpieczeństwo już nie istnieje” – tłumaczył 23 sierpnia Goebbels.
W „Dziennikach” znalazły się też propagandowe informacje o postawie warszawskich cywilów. „Jak wydarzenia w Warszawie wpływają na pozostałą polską opinię publiczną, widać po tym, że nasze wezwanie do sypania okopów znalazło znacznie szerszy odzew, niż w ogóle tego oczekiwaliśmy. Przede wszystkim duchowieństwo staje po naszej stronie. Arcybiskup Warszawy (Antoni Władysław Szlagowski – red.) odwiedził pracujących na szańcach, wywołując ogromne wrażenie swoją obecnością. Najwidoczniej przedstawiciele kleru teraz wreszcie zauważają, co im grozi, jeśli bolszewizm rzeczywiście dostanie w swoje ręce Polskę” – czytamy pod datą 29 sierpnia. W rzeczywistości hierarcha, owszem, wybrał się na szańce, ale li tylko w celach religijnych.
Prawie dwa miesiące później, 26 października, a więc już po klęsce powstania, niemiecki minister pisał: „Z Warszawy za pośrednictwem Czerwonego Krzyża otrzymuję okropny raport o niedoli. Warszawska ludność płaci drogo i największymi cierpieniami za swoje powstanie. W polskich obozach przejściowych panuje głęboka rezygnacja. Istnieje bardzo duże oburzenie na dowództwo polskiego ruchu oporu. Również ta okoliczność stanowi niejakie przygotowanie dla bolszewizacji ludności polskiej”.
„Warszawa. Jak to było w rzeczywistości”
Intencją okupantów było nie tylko przekonanie polskiego społeczeństwa o bezsensie walki czy skłócenie cywilów z żołnierzami AK. Sporą rolę w propagandzie pełniły także hasła mówiące o tym, że powstanie przekreśliło względny dobrobyt, jakiego przeciętny Polak miał doświadczać „za Niemca”.
„Warszawska ludność cywilna została w przeważającej części zaskoczona tymi wypadkami. Warszawa była już przybrała pod niemieckim zarządem widok pokojowy, szkody wojenne z roku 1939 zostały już dawno zapomniane. W sklepach było towarów pod dostatkiem a nielegalny handel umożliwiał nabycie nawet kosztowności i łakoci. Wyżywienie ludności było lepsze niż wyżywienie Niemców. Pracy było dosyć i kto chciał mógł się wzbogacić podczas gdy dawni właściciele zatrzymali swój dobytek” – czytamy w czasopiśmie propagandowym „Signal” (nr 17), stanowiącym organ prasowy Wehrmachtu (wychodziło w różnych językach, także polskim).
Autorzy przypomnieli, że niedola warszawiaków jest wynikiem politycznej zmowy. Winą obarczono sojuszników – „zdradliwych uwodzicieli sztucznie podsycające polskie namiętności”.
Do czasopisma dołączono kilkunastostronicową wkładkę poświęconą powstaniu, opatrzoną fotografią hrabiny Marii Tarnowskiej, delegowanej przez komendanta AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego do negocjacji z Niemcami. Dodatek specjalny nosi tytuł: „Warszawa. Jak to było w rzeczywistości”. Zawarto w nim rzekome wspomnienia naocznego świadka – niejakiej Zofii Czarneckiej, która zginęła pod gruzami jednej z kamienic. Jej pamiętnik mieli przypadkowo odnaleźć żołnierze Wehrmachtu.
Historycy wątpią w autentyczność postaci, jednak całkowicie nie wykluczają, że taki pamiętnik rzeczywiście mógłby powstać i wpaść w ręce okupantów. Nawet jeśli, przed publikacją musiałby zostać odpowiednio „zredagowany”.
Niemcy, wykorzystując rozmaite techniki propagandowe, przedstawiali powstańców jako młodocianych „nacjonalistów” i „przestępców”, ofiary spisku aliantów oraz własnych rządzących. (...) Innym kluczowym elementem polityki informacyjnej było ukrywanie prawdy o niemieckich zbrodniach w mieście, bądź – jeśli wymagała tego sytuacja – mówienie li tylko o mordach dokonywanych przez cudzoziemców służących w Wehrmachcie (które były normą).
Także we wspomnianej relacji obecny jest wątek zdrady aliantów, bierności Armii Czerwonej oraz gehenny zwykłych mieszkańców Warszawy. „Ogłoszono w prasie, że ci w Londynie i w Moskwie konferują, wciąż konferują. Dla nas pozostało tylko jedno, umierać, tylko umierać. Nasze najwyższe instytucje wypisują morza atramentu i codziennie zużywają ponad pud farby drukarskiej” – czytamy we wpisie datowanym na 26 sierpnia.
„Chce mi się jeść - lecz nie ma nic do żarcia. W naszym bloku nie ma światła. Przekleństwo, jeszcze jeden dramat: około południa przestała płynąć woda, która i tak była tylko w piwnicy. Coraz lepiej. W ulotkach ani słowa o Rosjanach. Bardzo przygniatający nastrój i ogólna apatia. Perspektywy są bardzo ponure” – miała napisać Czarnecka 29 sierpnia.
Opór „nacjonalistycznych band”
Ale niemiecka propaganda to nie tylko „twórczość” Goebbelsa i jego współpracowników, czy też tendencyjne artykuły prasowe, ale także oficjalne komunikaty sztabowe. W meldunku Dowództwa 9 Armii z 21 sierpnia czytamy: „Mamy do czynienia z ustawicznie sztywniejącym oporem band nacjonalistycznych, które nawet przy użyciu specjalnych środków bojowych nie dają się wyrzucać, bez wielkich strat, z zabetonowanych domów. Użyte tam oddziały niemieckie i jednostki obcokrajowców są źle wyszkolone do takiej walki, ogólnie za stare wiekiem, a personel dowódczy, przy całej swej odwadze, rozporządza niedostatecznym doświadczeniem taktycznym”.
Niemiecki komunikat wojskowy z 2 października (pod tą datą pisze o nim Goebbels) informuje o wciąż zaciętych bojach z „bandytami”: „W Warszawie po trzygodzinnych walkach stłoczono na niewielkim obszarze północną grupę bandycką (najprawdopodobniej Zgrupowanie AK „Żywiciel” na Żoliborzu – red.). Jej próby przedarcia się na zachodni brzeg Wisły zostały udaremnione. W centrum Warszawy jest jeszcze kocioł, w którym przebywa generał Bór z dużymi siłami”.
***
Przez pierwsze kilkanaście dni powstania niemiecka prasa w zasadzie nie pisała o walkach w Warszawie – najpierw trzeba było wypracować odpowiednią strategię informacyjną.
Niemcy, wykorzystując rozmaite techniki propagandowe, przedstawiali powstańców jako młodocianych „nacjonalistów” i „przestępców”, ofiary spisku aliantów oraz własnych rządzących. Ponadto czytamy o „inteligencji narodu”, która wykończyła się na ulicach zrujnowanego miasta, przy bierności, a nawet wrogości cywilów. Innym kluczowym elementem polityki informacyjnej było ukrywanie prawdy o niemieckich zbrodniach w mieście, bądź – jeśli wymagała tego sytuacja – mówienie li tylko o mordach dokonywanych przez cudzoziemców służących w Wehrmachcie (które były normą). Niszczenie Warszawy po powstaniu uznano za naturalną kolej rzeczy w przypadku miasta, które – jak pokazywać miała historia od setek lat – zawsze stało na drodze niemieckiej ekspansji.
„Ukaranie” zbuntowanej Warszawy miało być nie tylko przestrogą dla potomnych, ale i powodem do dumy dla każdego niemieckiego żołnierza. Ci, którzy tłumili powstanie, mieli zostać niebawem wynagrodzeni. W grudniu 1944 roku Hitler ustanowił specjalną tarczę („Warschauschild”). Umieszczono na niej napis „Warschau 1944”, a także orła ze swastyką, trzymającego w szponach węża – symbol powstańców. Nowe odznaczenie pozostało jednak wyłącznie projektem – z planu jego przyznawania zrezygnowano ze względu na wyjątkowo trudną dla Niemców sytuację na froncie. Na przełomie 1944 i 1945 roku klęska III Rzeszy była już tylko kwestią czasu.
Waldemar Kowalski
Bibliografia:
J. Goebbels, "Dzienniki", tom 3: 1943-1945, tłum. E. C. Król, Warszawa 2014.
T. Sawicki, Rozkaz: zdławić powstanie, Warszawa 2001.
N. Davies, Powstanie '44, Kraków 2010.
E. C. Król, "Powstanie Warszawskie oczami wroga", "Stolica"
P. Łysakowski, "Jak Niemcy kłamali o Powstaniu", "Bibuła", 31 lipca 2010.
A. Domanowska, "Jak wyglądało powstanie warszawskie? Wersja III Rzeszy", "Gazeta Wyborcza", 5 sierpnia 2013.
J. Głuski, "Niemcy o powstaniu", "Skarpa Warszawska", 2012, nr 7-8