Dla mnie "Wołyń" to film, który nie jest przeciwko Ukraińcom, ale przeciwko skrajnemu nacjonalizmowi - mówi reżyser Wojciech Smarzowski, autor słynnego "Domu złego". Premiera jego najnowszego filmu o ludobójstwie na Kresach planowana jest na 7 października.
"Dla mnie jest to film o tym, do czego może doprowadzić skrajny nacjonalizm, nie tylko ukraiński" - powiedział Smarzowski podczas spotkania ze studentami na Uniwersytecie Warszawskim. Reżyser został tam zaproszony przez Centrum Europejskie UW po pokazie jego filmu "Róża" - opowieści o trudnych powojennych losach mieszkańców Mazur. Z kolei obecnie realizowany film, do którego ostatnie zdjęcia zakończyły się w ubiegłym tygodniu, opowiada o zbrodni wołyńskiej, choć reżyser zaznacza, że biorąc pod uwagę fabułę filmu jest on o miłości w czasach nienawiści.
W latach 1943-45 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej zginęło - według szacunków Instytutu Pamięci Narodowej - ok. 100 tys. Polaków: mężczyzn, kobiet, starców i dzieci. Mordu, często w bardzo okrutny sposób, dokonały oddziały UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) i podburzana przez nie miejscowa ludność ukraińska.
Smarzowski pytany, czy "Wołyń" należało realizować po agresji Rosji na Ukrainę, i czy film ten nie zaszkodzi relacjom polsko-ukraińskim, odpowiedział, że nigdy nie byłoby dobrego momentu, by zrealizować film na tak trudny temat. "Nie było go wcześniej, nie było go też po 1989 roku, teraz też go nie ma. Ważną informacją jest to, że tak naprawdę zacząłem go robić przed konfliktem rosyjsko-ukraińskim" - powiedział reżyser. Dodał też, że bardzo ważnym powodem realizacji filmu w obecnych czasach są ostatni żyjący świadkowie zbrodni wołyńskiej.
"A jeśli chodzi o pojednanie, to pamiętajmy, że zawiera ono takie pojęcia jak mówienie sobie prawdy, a nie zamiatanie trudnych spraw pod dywan" - zaznaczył.
Wojciech Smarzowski pytany, czy "Wołyń" należało realizować po agresji Rosji na Ukrainę, i czy film ten nie zaszkodzi relacjom polsko-ukraińskim, odpowiedział, że nigdy nie byłoby dobrego momentu, by zrealizować film na tak trudny temat. "Nie było go wcześniej, nie było go też po 1989 roku, teraz też go nie ma. Ważną informacją jest to, że tak naprawdę zacząłem go robić przed konfliktem rosyjsko-ukraińskim" - powiedział reżyser.
Idea filmu o ludobójstwie na Kresach - jak opowiadał - powstała pod wpływem lektury kwartalnika "Karta", który poświęcony był zbrodni wołyńskiej. "Przeczytałem relacje w +Karcie+ i nie mogłem się po nich pozbierać. Wiedziałem już, że chcę o tym zrobić film" - mówił reżyser. Dodał, że w realizacji filmu ważną rolę odegrały opowiadania Stanisława Srokowskiego "Nienawiść", który przedstawił w nich rzeź wołyńską. "Z mojej perspektywy ten spór polsko-ukraiński sprowadza się obecnie do liczb: do tego ile było ofiar i po której stronie. Gdzie jest geneza tego konfliktu, to jest inna, bardzo trudna historia, ale próbowałem też i o tym opowiedzieć. Wydaje mi się, że film jest dobrym środkiem, żeby przepracować ten temat. Dziś mało kto czyta książki, a film zobaczy więcej osób" – powiedział twórca.
Początkowo Smarzowski próbował zaprosić do współrealizacji filmu reżysera ukraińskiego, jednak nie udało się mu nikogo znaleźć. "Gdy wpadłem na pomysł realizacji tego filmu, to chciałem, by jego połowę zrobił ukraiński reżyser. W tej sprawie pojechałem nawet na festiwal filmowy do Odessy, ale nie było takiego zawodnika, który byłby na tyle odważny, żeby zrealizować ten temat" - opowiadał twórca. "Doszedłem do wniosku, że muszę zrobić sam tę historię. Konsekwencją tej decyzji było to, że punktem wyjścia filmu jest małżeństwo Polki i Ukraińca. W ten sposób chciałem opowiedzieć tę historię niejako z dwóch stron. Zrobiłem ten film najuczciwiej jak potrafię, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że nie zadowoli on wszystkich" - mówił.
"Jeżeli chodzi o te wydarzenia nie ma jednej prawdy" - podkreślił Smarzowski.
Akcja filmu obejmuje okres od wiosny 1939 roku do lata 1945 roku, a główna jej część toczy się w wiosce zamieszkałej przez Ukraińców, Polaków i Żydów, w południowo-zachodniej części województwa wołyńskiego. Główną bohaterką "Wołynia" jest Zosia Głowacka (gra ją Michalina Łabacz), której oczami widz obserwuje toczące się wypadki, zapoczątkowane wybuchem drugiej wojny światowej. Życie wsi zostaje odmienione najpierw przez okupację sowiecką, potem przez niemiecki atak na Związek Sowiecki. Trwają brutalne mordy na Żydach. Ukraińskie aspiracje do stworzenia niepodległego państwa wciąż rosną. Wzrasta napięcie między polskimi i ukraińskimi sąsiadami.
Reżyser podkreślił, że w przygotowaniu się do filmu korzystał z pomocy historyków, m.in. prof. Grzegorza Motyki, wieloletniego badacza zbrodni wołyńskiej (autora m.in. publikacji "Od rzezi wołyńskiej do akcji +Wisła+") oraz Ewy Siemaszko, współautorki monumentalnej pracy pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945". Twórcom zależało na jak największym zbliżeniu się do złożonej prawdy o tamtych czasach i jak największym realizmie; aktorzy uczyli się nawet gwary wołyńskiej.
"Chcemy by ten film wypadł realistycznie - nie tylko w obrazie, nie tylko w kostiumach, ale w każdym szczególe" - mówił Smarzowski. Dodał też, że scenariusz "Wołynia" był analizowany nie tylko pod kątem historycznym, ale i etnograficznym; analiza ta dotyczyła m.in. sceny wesela, jednej z ważniejszych w filmie. "To wesele zostało poddane takiej obróbce i muzycznej i etnograficznej przez fachowców, żeby wypadło realistycznie. Musimy pamiętać, że tak naprawdę bardzo wiele elementów składa się na obraz i albo wierzymy że jesteśmy w tym świecie albo nic z tego nie wychodzi" - mówił twórca.
Reżyser odniósł się także do problemów finansowych, które pojawiły się przy realizacji filmu. Budżet, którym dysponowali twórcy (w trakcie realizacji wycofał się jeden z producentów filmu, a drugi ograniczył wsparcie) nie pozwolił im zrealizować ok. 10 proc. materiału scenariuszowego. W związku z tym w styczniu powstała fundacja, która rozpoczęła uzupełnianie budżetu na film. "Nie udało się zrealizować wszystkich scen, które miałem w swoim scenariuszu, ale ponieważ sam go wymyśliłem, to mogłem go też sam zmieniać" - powiedział reżyser. Wśród niezrealizowanych fragmentów scenariusza wymienił organizowanie przez Kresowiaków samoobrony.
"By uczciwie zrobić tę scenę potrzebowalibyśmy czterech dni zdjęciowych, do tego z cztery dni prób. To okazało się zbyt kosztowne. Dlatego by opowiedzieć płynnie tę historię musiałem dokonać pewnych ingerencji w scenariusz i teraz nie wiedziałbym jak tę scenę wmontować" - powiedział Smarzowski. Podkreślił przy tym, że obecnie ma pełną kontrolę nad filmem i w związku z tym może za niego odpowiadać.
Film "Wołyń" - opowieść o trudnej polskiej historii - jest obecnie w postprodukcji. Jego twórcy zapowiadają, że premiera filmu obędzie się 7 października.
Wojciech Smarzowski jest reżyserem i scenarzystą filmów fabularnych. Studiował na wydziale operatorskim w szkole filmowej w Łodzi i filmoznawstwo na UJ. Debiutował w 1998 roku filmem "Małżowina", w którym główną rolę zagrał poeta Marcin Świetlicki. Wyreżyserował takie filmy jak "Wesele", "Dom zły", "Róża", "Pod mocnym aniołem", które zdobyły wiele nagród na festiwalach, m.in. na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni czy na Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ ls/